6. Pod maską


Nie wiedziałem, co zrobić. Ujawnić swoją obecność czy słuchać dalej? Byłem skołowany przez olbrzymią ilość informacji. Oboje zamilkli, nie wypowiadając ani jednego słowa. Jednak cisza została przerwana przez alarm o zagrożeniu. Czyją sygnaturę wykrył komputer? Podeszli do fotela, przyglądając się odczytom. Lekko zerknąłem, aby również dowiedzieć się, z kim Rhodey będzie musiał się zmierzyć.

Rhodey: Dawno się nie uaktywniał. Czego może chcieć?
Andros: Nie mam pojęcia, ale to twoja szansa, aby odbić Gene’a.

Gene’a? O czym on mówił? Miałem wrażenie, że nadmiar poznawanych szczegółów przyprawiał o zawrót głowy. Jak bardzo ten świat różnił się od oryginału? Umarłem w wypadku, Gene został porwany przez Mandaryna, a Rhodey stał się Iron Manem. Czego jeszcze się dowiem? Na samą myśl miałem dreszcze.

Andros: Mam ci pomóc?
Rhodey: Nie chcę cię w to mieszać.
Andros: Przykro mi, ale już zostałem wplątany w twoją sprawę.
Rhodey: Ech! Niech będzie.

Uzbroił się w pancerz i wyleciał z bazy. Wykorzystałem jego nieobecność na założenie własnej zbroi. Może organizm potrzebował więcej odpoczynku, lecz kwadrans leżakowania wystarczył na nabranie sił do walki. Udało mi się wstać na nogi, a przede wszystkim użyć Mark II.

Andros: To też i twoja szansa, Anthony. Mandaryn będzie chciał cię zniszczyć, jeśli przeszkodzisz mu w jego planach.
Tony: A jakie ma zamiary?
Andros: Zdobycie wszystkich pierścieni.
Tony: Jednak to nie Gene jest Mandarynem. Kto jest w zbroi?
Andros: Przykro mi. Tego akurat nie mogę zdradzić. Wtedy zniszczę plan ucieczki.
Tony: Czy to… Czy to Pepper?
Andros: Nie powiem ci. Tutaj pozostaniesz w niewiedzy. To konieczne, dlatego nie naciskaj.
Tony: Zgoda.

Odpuściłem i skupiłem się na misji. Wylecieliśmy ze zbrojowni, kierując się za sygnaturą Iron Mana. Dość długo nie lecieliśmy, ponieważ walka już się rozpoczęła na terenie opuszczonego magazynu. Istniała też szansa na spotkanie się z Yinsenem, czyli handlarzem broni.
Gdy wylądowaliśmy, Rhodey przeleciał przez skrzynie, upadając na podłogę. Ledwo dawał radę walczyć. Chciałem zareagować, ale Andros chwycił mnie za rękę.

Andros: Zaczekaj. Musisz poczekać na odpowiedni moment.
Tony: Ale on nie daje rady. Muszę mu pomóc.
Andros: On wie, co robi.

Ponownie wiązka energii z pierścienia narobiła uszkodzeń w skafandrze. Dostrzegłem kilka wgnieceń w napierśniku. Nie wyglądało to dobrze. Jednak zauważyłem, że za jego plecami leżał ktoś nieprzytomny. Bronił go.

Tony: On… On się powstrzymuje.
Andros: Dlatego ci powiedziałem. Wie, co robi, więc nie mieszaj się na razie.
Tony: Nie mogę… Nie mogę na to patrzeć.
Andros: Anthony, stój!

Wkroczyłem na pole bitwy, podbiegając do rannego. Nie był to nikt inny jak Gene. Postanowiłem go stąd zabrać.

Tony: Spokojnie. Już nic ci nie grozi. Zaraz będzie po wszystkim.

Ostrożnie szedłem z nim, idąc w stronę wyjścia. Wszystko szło jak po maśle, a sprawność bojowa Rhodey’go polepszyła się. Zauważył, że odbiłem więźnia, więc mógł bez problemu zająć się oponentem.
Kiedy znalazłem się blisko wyjścia, oberwałem ogniem. Od razu upadłem, wypuszczając Khana.

Mandaryn: Widzę, że Iron Man nie przyszedł sam. Jak wiele weźmiesz ze sobą blaszaków, to i tak mnie nie pokonasz.
Rhodey: Nie znam go. Aaa!
Mandaryn: Za kłamstwo trzeba karać.

Uderzył w niego falą uderzeniową, przez co wypadł poza magazyn.

Tony: Nie!

Rzuciłem się na Mandaryna z całej siły, aż przebiłem się z nim przez jedną ze ścian. Potem drugą, trzecią, a przy czwartej zaczął się ze mną siłować.

Mandaryn: No nieźle jak na amatora.
Tony: A kto powiedział, że nim jestem?

Zamierzałem użyć repulsora, lecz wróg szybciej zareagował, wykorzystując chmurę kwasu. Próbował przeżreć zbroję na wylot. W porę pozbyłem się jej przez pole siłowe.

Tony: To wszystko?
Mandaryn: Ja się dopiero rozkręcam.
Tony: Znam każdy twój ruch. Nie zaskoczysz mnie niczym.
Mandaryn: Czyżby?

Aktywował żółty pierścień, wytwarzając lód. Odskoczyłem, stapiając go przy pomocy miotacza ognia. Na moment starałem zorientować się o lokalizacji Rhodey’go, Androsa i Gene’a. Byli bezpieczni.

Mandaryn: Nie odwracaj się.
Tony: Aaa!

Wrzasnąłem z bólu, gdyż jakimś cudem skierował na mnie całą moc pierścieni. Odczułem piekielny ból w klatce piersiowej. Nie mogłem oddychać. Osłabłem na tyle, że z łatwością zostałem przygnieciony przez wroga. Ostatkami sił strzeliłem repulsorem w jego maskę, która pękła. Ledwo dostrzegłem twarz przeciwnika, aż obraz wyostrzył się. Zamarłem.

Tony: Tato?

Potraciłem zmysły. Jak mam walczyć z kimś kto był dla mnie kimś bliskim?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X