Po co atakować jedną osobę, skoro można wszystkie?



Jak zwykle odbywały się zajęcia z fizyki. Wszyscy skupiali się na nauce. Jednak Tony miał z tym problem. Czuł się fatalnie z minuty na minutę. Nikogo nie martwił, gdyż sam myślał, że to pewnie przez implant, a taki stan rzeczy nie był niczym nadzwyczajnym. Wielokrotnie mu się zdarzało. Z trudem oddychał, trzymając się za klatkę piersiową. Rhodey z Pepper słyszeli, że działo się z nim coś niepokojącego.

Rhodey: Pewnie musi naładować implant.
Pepper: A co jeśli to coś poważnego? Rhodey, nie możemy tego olać.
Prof. Klein: Czy kółko dyskusyjne się skończyło? Tak? To słuchać, bo to co mówię będzie obowiązywało na teście.
Rhodey, Pepper: PRZEPRASZAMY!

Chłopak skłonił się do zaprzestania rozmów z przyjaciółką. Nawet nie słyszeli żadnych dźwięków z tyłu, które mogły świadczyć o czymś niebezpiecznym. Jednak Anthony nadal cierpiał. Nie potrafił oddychać, aż zaczął się dusić. Próbował zachować spokój, lecz nie było to dla niego łatwe.
Gdy Rhodes chciał się odwrócić, usłyszał potężny huk.

Rhodey: Tony!

Natychmiast do niego podbiegł, a następnie przyłożył ucho do klatki piersiowej. Był przerażony.

Rhodey: Nie oddycha! Niech pan wezwie pogotowie!
Prof. Klein: Już to robię, ale proszę zachować spokój i udzielić pierwszej pomocy.

Rhodey bez większego namysłu przystąpił do reanimacji. Uciskał, starając się przywrócić krążenie.

Rhodey: No dalej, Tony. Walcz. Nie umieraj mi tu!

Pozostała część klasy jedynie obserwowała jego działania co wręcz irytowało nastolatka. Nauczyciel kazał im wyjść z sali, jeśli nie mają zamiaru pomóc, a jedynie patrzeć. Pepper nie wiedziała co o tym myśleć. Nie mówiła nic, a przecież była największą gadułą w klasie.
Gdy Klein zadzwonił pod odpowiedni numer, zaczął podawać informacje.

Prof. Klein: Potrzebuję karetki do Akademii Jutra. Mam nieprzytomnego ucznia z chorym sercem. W tej chwili trwa reanimacja.
Rhodey: Oddycha!
Prof. Klein: Udało się przywrócić krążenie, ale nadal nie reaguje. Jak długo musimy czekać?

Dyspozytor określił czas do dziesięciu minut. Dłużej nie rozmawiał z nim i prosił o uzbrojenie się w cierpliwość.

Rhodey: Za ile będą?
Prof. Klein: Dziesięć minut. Najważniejsze, że żyje.
Pepper: Rhodey, mogę cię na słowo?
Rhodey: Ale ktoś musi być przy nim.
Prof. Klein: Spokojnie. Ja go przypilnuję. Możesz odpocząć.

Przyjaciel wstał od chorego i podszedł do rudej, gdzie stała.

Rhodey: Pepper?
Pepper: Wiedziałeś, że tak będzie?
Rhodey: Nie. Nic na to nie wskazywało.
Pepper: A wczoraj? Nie zachowywał się jakoś inaczej?
Rhodey: Wszystko grało, Pepper. Nawet mama była zadowolona jak dobrze się trzyma.
Pepper: Jednak coś musiało się stać. Ludzie ot tak nie zaczynają umierać.
Rhodey: Wiem i też tego nie rozumiem.
Pepper: A sprawdzałeś stan implantu?
Rhodey: Zapomniałem. Bardziej skupiłem się na przywróceniu krążenia.
Pepper: Rhodey?

Zauważył, że jej spokój szlag trafił. Nie była w stanie dłużej ukrywać swoich emocji. Przyjaciel jedynie poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu.

Rhodey: Musimy czekać.

Po minionych minutach, pojawili się specjaliści, czyli Ho Yinsen i Victoria Bernes. Zawsze zajmowali się geniuszem, dlatego wiedzieli co mają robić. Podeszli do chorego, sprawdzając odczyty z bransoletki.

Dr Yinsen: Naładowany w pełni. I był reanimowany?
Prof. Klein: Raz.
Dr Yinsen: No dobrze, a czy wcześniej pojawiły się jakieś objawy?
Prof. Klein: Niezbyt widziałem, ale on coś wie.

Wskazał na histeryka, który wraz z gadułą zbliżył się do lekarzy.

Prof. Klein: Rhodey, czy Tony zachowywał się dziś jakoś inaczej albo przez ostatnie dni? Jakieś niespodziewane wypadki?
Rhodey: Nie. Nic takiego nie było.

Ho doskonale znał sekretne życie Tony'ego jako bohatera Nowego Jorku. Wiedział, iż każda walka niosła ze sobą jakieś rany oraz ryzyko życia. Jednak nie znalazł żadnych blizn ani też ran, zaś mechanizm działał jak należy.

Dr Yinsen: No to zabieramy go do szpitala. Tam przeprowadzimy badania i znajdziemy przyczynę.
Rhodey: Możemy jechać z wami?
Dr Yinsen: Niestety, ale nie. Możecie dołączyć później.
Dr Bernes: Nie bójcie się. Zajmiemy się nim jak należy.

Victoria pocieszyła ich, aby nie myśleli negatywnie. Zabrali chorego do pojazdu, podpinając do przenośnego kardiomonitora, a na twarz dali mu maskę tlenową. Kobieta usiadła za kierownicą, lecz jej partner został przy Starku, kontrolując funkcję życiowe. Włączając w to działanie sztucznego serca.
Gdy wyruszyli w drogę, Yinsen ponownie zbadał ciało nieprzytomnego, szukając przyczyny tak złego stanu zdrowia.

Dr Bernes: Nie trap się teraz nad tym, Ho. Jak dojedziemy do szpitala, wtedy zrobimy mu pełną diagnostykę.
Dr Yinsen: Może i tak, ale coś mi tu nie gra.
Dr Bernes: Nie powiedzieli czegoś?
Dr Yinsen: Nie, nie! Byli szczerzy, a poza tym, znamy ich drugie życie.
Dr Bernes: A skoro o nich mowa, to już jadą za nami.
Dr Yinsen: Heh! Cierpliwością nie grzeszą.

Zaśmiał się, ale tylko przez chwilę. Lekarka zauważyła w lusterku jakieś auto. Zjechało z drogi i uderzyło w drzewo. Natychmiast skontaktowała się z centralą, powiadamiając o wypadku. Podała wszelkie informacje, aby wiedzieli, z czym mogą mieć do czynienia.
Gdy zakończyła rozmowę, zatrzymała karetkę na poboczu.

Dr Yinsen: Co robisz? Mieliśmy jechać prosto do szpitala.
Dr Bernes: Mamy kolejnych rannych.
Dr Yinsen: Jak to?
Dr Bernes: Bierz sprzęt i idziemy!

Nalegała na posłuszeństwo, choć zazwyczaj Yinsen wydawał rozkazy. Tego dnia kolejność zmieniła się. Wzięli torby i podbiegli do rannych. Wyciągnęli z samochodu dwie osoby.

Dr Bernes: Brak złamań.
Dr Yinsen: U niej to samo. Dziwna sprawa.
Dr Bernes: Połóżmy ich tu.

Wskazała na bezpieczne miejsce z dala od zagrożeń. Sprawdziła funkcje życiowe poszkodowanych. Oboje dusili się co nie wróżyło nic dobrego. Podali im tlen przez maskę.

Dr Bernes: Nie mają chorego serca, a objawy całej trójki ze sobą się zgadzają.
Dr Yinsen: Też mnie to zastanawia. W takim wypadku mamy do czynienia z zagrożeniem na większą skalę.
Dr Bernes: Co robimy?
Dr Yinsen: Zareagowaliśmy w odpowiednim momencie. Teraz pozostało nam tylko czekać, aż ich zabiorą.

Kwadrans później, drugi zespół ratowników zabrał rannych z wypadku. Kobieta ponownie usiadła za kółkiem, jadąc w odpowiednie miejsce. Dojazd nie zajął im zbyt długo i bez zwlekania z czasem zabrali geniusza na podstawową diagnostykę. Zbadali krew, wykonali prześwietlenie klatki piersiowej oraz sprawdzili stan serca poprzez inne badania. Położyli chłopaka w sali obserwacji, żeby mieć na niego oko.

Dr Yinsen: Nie ruszaj się stąd. Zaraz wrócę.
Dr Bernes: Dzwonisz do Roberty?
Dr Yinsen: Powinna wiedzieć co się stało. Wiem jak bardzo tego nie znosi, ale nie będę jej utrzymywać w niewiedzy.
Dr Bernes: A czy ja coś mówię? Dzwoń. Ja się nim zajmę.
Dr Yinsen: Trzymam cię za słowo.

Powiedział z powagą, wychodząc z sali. Wybrał numer do prawniczki. Wystarczył jeden sygnał, żeby odebrała. Nie zdziwił się na brak zachwytu z jej strony.

Dr Yinsen: Wiem, że tego nienawidzisz. Jednak musisz wiedzieć co się stało.
Roberta: Chodzi o Tony'ego?
Dr Yinsen: Rhodey też. W sumie, to nawet i Pepper.
Roberta: Boże! Co za dzieciaki! Co oni zrobili?!
Dr Yinsen: Roberto, nie krzycz. Sytuacja jest pod kontrolą. Żyją.
Roberta: A coś więcej mogę wiedzieć?
Dr Yinsen: Sam chciałbym znać przyczynę, lecz jeszcze nic nie znalazłem. Wiem tylko, że cała trójka musiała być wystawiona na czegoś działanie.
Roberta: Masz jakiś pomysł co to może być?
Dr Yinsen: Na chwilę obecną muszę zapoznać się z wynikami. Będę cię informować na bieżąco.
Roberta: I tak tam pojadę.
Dr Yinsen: Roberto...

Nie zdołał dokończyć, gdyż rozłączyła się. Na szybko zrobiła porządek na swoim stanowisku pracy, a następnie wyszła, jadąc do szpitala. Tego co zawsze.
Podczas kiedy Yinsen sprawdzał wyniki, wjechały nosze z rannymi. Również trafili na ten sam oddział co Tony. Dzięki temu mogli na spokojnie przejrzeć dane zebrane z wypadku oraz wszelkie wyniki z pierwszego wezwania.

Dr Bernes: Mieli ten sam spadek tlenu. Czyżby zatrucie?
Dr Yinsen: Jest to prawdopodobne, chociaż...
Dr Bernes: Chociaż co?
Dr Yinsen: Musieli być na nią wystawieni w tym samym czasie.
Dr Bernes: No tak. To ma sens.

Niespodziewanie obudziła się Pepper. Była przerażona, dlatego lekarka podała środek na uspokojenie przez kroplówkę.

Dr Bernes: Spokojnie. Nic ci nie grozi. Już jest dobrze.
Pepper: Co... Co się stało?
Dr Yinsen: Mieliście wypadek. Kojarzysz może czy była jakaś trucizna w szkole? Jakiś dym albo jedzenie o dziwnym smaku?
Dr Bernes: Ho, co ty sugerujesz?
Dr Yinsen: Muszę obalić jedną teorię... Przypominasz coś sobie?
Dr Bernes: Nie bój się. Waszym życiom już nie powinno nic zagrażać.

Uspokoiła ją, a mimo to nadal była zestresowana. Ciągle miała przed oczami jak Rhodey reanimował Tony'ego. Jednak wróciła myślami do tamtego miejsca, starając się pomóc lekarzom.

Pepper: Nie pamiętam. Chyba nie było. Nie widziałam nic podejrzanego, a jeśli coś było, to ktoś musiał działać w ukryciu.

Taka odpowiedź nie zachwyciła specjalisty. Zadzwonił do wychowawcy nastolatków. Nie miał czasu na miłą pogawędkę. Potrzebował informacji, od których zależał los trzech osób. Mężczyzna z lekkim niepokojem odezwał się po drugiej stronie.

Prof. Klein: Mówi Abraham Klein. Czy coś się stało?
Dr Yinsen: Mówi dr Ho Yinsen. Dzwonię ze szpitala, aby zapytać się czy widział pan jakąś truciznę w szkole? Może coś wzbudzającego podejrzenia?
Prof. Klein: Hmm... Chodzi o Tony'ego Starka?
Dr Yinsen: Nie tylko, ponieważ dwie inne osoby również mają objawy zatrucia. Z tego też powodu pytam się.
Prof. Klein: Cóż... Gdyby było coś niepokojącego, odwołałbym zajęcia.
Dr Yinsen: A czy jacyś uczniowie mają jakieś dolegliwości?
Prof. Klein: Nie. Nic z tych rzeczy.
Dr Yinsen: Dziwne.
Prof. Klein: Doktorze, czy oni wyzdrowieją?
Dr Yinsen: Proszę się nie martwić. Robimy co się da, a bez znania przyczyny można działać przeciw objawom... Przepraszam za przeszkodzenie w lekcji. Miłego dnia.

Rozłączył się, powracając do chorych. Lekarka była ciekawa czy czegoś się dowiedział, a on jedynie był bezradny.

Dr Bernes: Hej! Wszystko gra?
Dr Yinsen: Nie wiem. Muszę pomyśleć.

Wyszedł na zewnątrz, kierując się do swojego gabinetu. Nie potrafił myśleć. Usiadł przy biurku z wynikami. Dogłębnie je analizował. Szukał luk.

Dr Yinsen: Może coś przeoczyłem. Coś oczywistego?

Zapytał samego siebie, szukając odpowiedzi. Ledwie minęło pięć minut, a z przemyśleń wyrwał go dźwięk pagera. Od razu wziął papiery i przyszedł do sali. Nie ukrywał zdziwienia, widząc całą trójkę przytomną. Nadal coś mu nie pasowało, ale myśli zachował dla siebie. Błądził w nich co zauważyła jego partnerka. Zmartwiła się.

Dr Bernes: Hej! Dobrze się czujesz?
Dr Yinsen: Musimy pogadać.
Dr Bernes: Przecież gadamy.
Dr Yinsen: Ale nie tu!

Szarpnął za jej rękę, wyprowadzając za drzwi. Kobieta nie pojmowała zachowania przyjaciela. Zaczynała się bać.

Dr Bernes: Ho, to nie jest śmieszne. Co się dzieje?
Dr Yinsen: Nie rozumiem tego. W szkole nikt nie zachorował poza tą trójką. To naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie.

Próbował nie podnosić tonu, chociaż był poddenerwowany całą sprawą.

Dr Bernes: Przyznaję ci rację.
Dr Yinsen: Nie rozumiem.
Dr Bernes: Co do otrucia.
Dr Yinsen: Ale wtedy cała klasa musiałaby mieć te same objawy.
Dr Bernes: Niekoniecznie.

Pokazała mu karty z wynikami. Na pierwszy rzut oka nie widział nic podejrzanego. Jednak partnerka była taka miła i zaznaczyła nieścisłość markerem.

Dr Bernes: Trucizna musiała wpłynąć na organizm od środka. Prawdopodobnie zalega w płucach. Stąd trudności z oddychaniem, a w przypadku Tony'ego, to utrudniona praca rozrusznika serca.
Dr Yinsen: Sprawdzałem implant. Jest w porządku.
Dr Bernes: Ogólnie działa, ale toksyna musiała dotrzeć blisko serca, osłabiając działanie urządzenia. Zastosujmy komorę.
Dr Yinsen: Niby to wszystko ma jakiś sens, ale to co proponujesz, to za duże ryzyko. Eksperymentalna technologia, która nie przeszła nawet testów.
Dr Bernes: Ho, musimy zaryzykować. Jeśli tego nie zrobimy, mogą umrzeć!
Dr Yinsen: Dobra, dobra. Nie krzycz. Przekonałaś mnie. Zrobimy to.

Z pomocą personelu medycznego zabrali chorych do komory. Od razu przyjaciele zaczęli ze sobą rozmawiać. Nawet nie pomyśleliby, że ktoś ich podsłuchuje a gapienie się na kartki było jedynie przykrywką. Bez skrępowania wymienili swoje myśli.

Pepper: Mówię wam. Whitney znowu się na nas mści.
Tony: Przecież... Przecież obiecała, że...
Rhodey: Szczerze? Obiecać sobie może. Jednak uderzyła w nas wszystkich?
Tony: Zwykle mnie atakuje.
Pepper: Och! Whitney to suka, która wykorzysta każdą okazję, aby zaatakować. Nie znam innej osoby winnej.
Tony: A może się mylisz?
Pepper: Ona chce zemsty!

Lekarze zastanowili się nad ich przypuszczeniami. Mogli mieć rację, gdyż Madame Masque sprawiała wielokrotnie kłopoty. Zanim zdołali coś powiedzieć, w komorze rozległ się hałas. Dochodził z implantu.

Rhodey, Pepper: TONY!
Dr Yinsen: Jasna cholera! Ostrzegałem!
Pepper: Tony, oddychaj!
Tony: P... Pepper...

Nie zdołał nic więcej powiedzieć i zemdlał. Krótko po tym duszności pojawiły się u pozostałej dwójki. Wszyscy byli przerażeni.

Dr Yinsen: Wyciągnij ich!
Dr Bernes: Już idę!

Nie potrafili zapanować nad paniką. Twórca maszyny wyłączył ją, zaś Victoria otworzyła wejście, wyciągając Starka na zewnątrz. Potem wzięła drugiego chłopaka, a na samym końcu zajęła się Pepper. Poklepała ich lekko po policzku. Yinsen także sprawdził ich stan. Tylko jedna osoba odzyskała przytomność.

Pepper: O rany! Co... to było?
Dr Bernes: Ho?

Poprosiła o wyjaśnienie, a on chwycił się za głowę.

Dr Bernes: Hej! Odpowiesz mi?
Dr Yinsen: Maszyna... powieliła ilość toksyny.
Dr Bernes: Niedobrze.
Dr Yinsen: Zabierz ich do sali i daj maksymalną ilość tlenu na maskę.
Dr Bernes: A co z tobą?

Jako odpowiedz usłyszała komunikat wypowiedziany przez mini słuchawkę.

Dr Yinsen: Wezwać ochronę! Szukać podejrzanej osoby ze środkami trującymi!
Dr Bernes: Ho...

Krótko po tym otrzymał potwierdzenie od służb, iż rozpoczęli poszukiwania.

Dr Yinsen: To nie są przelewki, Victorio. Ktoś dokonał sabotażu.

Ledwo odparł ze spokojem, lecz powaga nie zniknęła z jego twarzy. Ochrona szpitala z łatwością odnalazła podejrzaną osobę. Musieli gonić ją po całym oddziale. Daleko nie dobiegła, gdyż całe wyjście zostało obstawione przez straż.

Ochroniarz: Nie masz dokąd uciec. Poddaj się i ręce na kark. Już!

Jeden z mężczyzn pozbawił sprawcy maski, biorąc ją jako dowód w sprawie. Zakuli Whitney w kajdanki, wyprowadzając do radiowozu policyjnego. Ochroniarz błyskawicznie powiadomił lekarza o aresztowaniu.

Ochroniarz: Mamy sprawcę. Możecie pracować bez obaw.
Dr Yinsen: Dziękuję.

Odetchnął z ulgą, bo mogli działać bezpiecznie. Powrócił do potrzebujących, zaś Whitney siedziała w sali przesłuchań. Milczała. Nie odezwała się ani jednym słowem do funkcjonariusza policyjnego. Na szczęście była jedna osoba, która potrafiła skłonić do gadania. Roberta Rhodes. Została zmuszona zmienić trasę i pojechać na komisariat. Usiadła naprzeciwko niej, rzucając zdjęcia broni.

Roberta: Ciekawa zabawka. Nie powiem, ale i tak ulgowo nie zostaniesz potraktowana. Próba zabicia trzech osób może się skończyć nawet dożywociem, rozumiesz? Masz dopiero siedemnaście lat i chcesz resztę życia skończyć za kratkami?
Whitney: Dobra. Przyznaję się. Zrobiłam to! Wie pani czemu? Bo nigdy nie mogę być szczęśliwa! Stark mnie zniszczył! Zrujnował całe moje życie!
Roberta: Dlatego musiały ucierpieć trzy osoby? Skrzywdziłaś mojego syna. Nie odpuszczę ci tego.
Whitney: Musiałam! Dla lepszej sprawiedliwości! Niech wszyscy cierpią! Zasłużyli sobie na to!
Roberta: O! Naprawdę? Więc ty też masz swoją karę. Dożywocie.
Whitney: Co?! Nie! Nie może pani!
Roberta: Ja nie, ale sąd już tak.

Nastolatka waliła z furią w stół, krzycząc z wielką nienawiścią. Prawniczka zostawiła ją w spokoju i pojechała zobaczyć się ze swoimi pociechami. Akurat miała po drodze, więc zaparkowała auto na parkingu, a następnie znalazła doktorka, który stał przed salą. Przez przezroczyste drzwi widziała dzieciaki. Tylko Pepper leżała przytomna.

Roberta: Wybacz, że tak późno, ale musiałam coś załatwić.
Dr Yinsen: Nie szkodzi. Nigdzie ci nie uciekną.

Zaśmiał się głupawo, aż miała ochotę go uderzyć w twarz. Powstrzymała się, gdyż znała dziwaczny humor Yinsena.

Roberta: A tak na serio?
Dr Yinsen: Wkrótce wyzdrowieją.
Roberta: Nawet Tony?
Dr Yinsen: Nawet Tony. Cała trójka była zatruta dziwną toksyną, lecz sytuacja z nimi jest stabilna.
Roberta: Sprawczyni spędzi dożywocie, jeśli sąd się nie będzie nad nią litował.
Dr Yinsen: Jesteś zła, prawda?
Roberta: Skrzywdziła ich. Mogli umrzeć.
Dr Yinsen: Ale żyją.
Roberta: Bo ich uratowaliście. Dziękuję.

Uśmiechnęła się, a nawet pokusiła się o przytulenie lekarza. Mężczyzna jedynie odwzajemnił gest, dając jej wsparcie. Była im wdzięczna, bo znowu spisali się na medal. Jak to na tę dwójkę przystało.

KONIEC.

---**---

Kolejna bajeczka dla czytelniczki. Chyba wielokrotnie udowodniłam, że moja wyobraźnia nie zna granic :D
PS: To druga notka z dzisiaj, ale z racji, że rok się kończy to jest wstawiona przed nowym rokiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X