Rozdział 7: Taka mała masochistka

Rhodey pobiegł po lekarza. Od razu, kiedy go znalazł, ten wszedł do sali. Wyprosił chłopaka na korytarz i zajął się dziewczyną. Nie chciał go martwić, gdyż po raz kolejny musiał zszyć ranę przez zerwane szwy. Zdołał zrobić nowe i podał środki znieczulające, po których będzie dłużej spać.
Po wyjściu na korytarz, Rick od razu chciał wiedzieć na temat stanu Pepper. Przyjaciel także nie ukrywał zmartwienia.
-Jak się czuje?
-Chyba dobrze, choć znowu zemdlała. Wyrwała szwy, więc musiałem założyć nowe. Trzeba ją pilnować i nie pozwolić, żeby wykonywała jakieś gwałtowne ruchy.
-Oj! Z nią jak widzę same kłopoty. Uwielbia to. Taka mała masochistka.
-Musi pan poświęcać jej dużo uwagi, jeżeli zdecyduje nie zamieszkać z nami, a z panem. Wiem, że jej tata nie miał dla niej czasu.
-Nie martw się. Mam żonę, która odpowiednio zajmie się nią.
Stwierdził.
-To dobrze.
Przyjaciel nieco się tym faktem uspokoił.
-Potrzebuje kobiecej ręki. Dawno nie miała takiej możliwości.
-Co prawda, to prawda. Jej mama zmarła, gdy ta była mała.
-Naprawdę dużo wiesz, Rhodey. Faktycznie jesteś jej bliskim przyjacielem.
-No cóż… Ostatnie dni bardzo nas w trójkę zbliżyły.
-Mhm… No to nie będę już się czepiał… Czy mogę do niej wejść?
Spytał lekarza o zgodę.
-Oczywiście. Tylko nie wiem, czy jest przytomna.
Nagle dostrzegł Robertę. Musiał z nią porozmawiać o Tony’m, więc przeprosił ich i podszedł do prawniczki. Ucieszyła się, słysząc dobre wieści od lekarza. Jednak postanowiła zobaczyć, jak się trzymała gaduła. Weszła do jej sali, zaś agent stanął przed drzwiami z zamiarem ochrony.
Gdy kobieta usiadła na krześle obok łóżka chorej, Pepper leniwie otworzyła oczy. Lekko się wystraszyła na widok mamy Rhodey’go, aż maszyna zaczęła piszczeć.
-Hej, Pepper. Spokojnie. To tylko ja. Nie musisz się bać. Jak się czujesz?
-W porządku.
Była tak przestraszona, aż miała wrażenie, że dostanie zawału. Po chwili, pisk zniknął. Mimo wszystko, Yinsen wbiegł dość zdenerwowany.
-Co tutaj się dzieje?
-Nic się nie dzieje. Spokojnie. A jak Tony?
Uspokoiła lekarza, lecz on nadal nie wyglądał na zadowolonego.
-Nie zmieniaj tematu, młoda damo. Doskonale słyszałem maszyny.
Podszedł bliżej, sprawdzając wszelkie odczyty.
-Roberto, co ty ją tak straszysz?
-Ja nie śmiałabym.
Zaśmiali się, a doktor zostawił je w spokoju.
-Doktorek przesadza.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Taki jego zawód. Musi sprawdzić wszystko. Z drugiej strony słyszałam, że zerwałaś pierwsze szwy.
Zaśmiała się.
-Nadal cię boli?
-Serio to zrobiłam?
Dziewczyna nie ukrywała zdziwienia, lecz potem zaczęła rozumieć.
-O! To pewnie dlatego odleciałam do elfów. Poza tym, Rhodey powiedział, że mogę z panią mieszkać. Czy to prawda?
Czuła, że musi zapytać, aby nie wyszło niezręcznie.
-Tak. To prawda. Twój tata był moim dobrym przyjacielem, tak samo jak ojciec Tony’ego.
Kobieta posmutniała na samo wspomnienie o nich.
-Czuję się za ciebie odpowiedzialna. Podobnie jak za Tony’ego. Nie chcę, żebyś trafiła do przytułku.
- Rozumiem panią, ale nie chcę sprawiać kłopotu. Ma pani już Tony’ego i Rhodey’go na głowie, a jeszcze ja dojdę i dopiero będzie Sajgon, że pani mąż ewidentnie kopnie mnie w dupę.
Tak się rozgadała, aż zabrakło jej tchu.
-O to nie musisz się martwić. Mojego męża nie ma w domu. Jest na misji, także cię nie wyrzuci.
Roberta widziała, że nastolatka starała się coś zataić.
-Coś się stało, tak?
-Straciłam tatę, Tony jest ranny, a ja tu leżę i nic nie robię. To chyba tak. Coś się stało.
-Naprawdę współczuję ci straty ojca. Sama byłam jego przyjaciółką, więc też to przeżywam. Musisz być silna. Tony da sobie radę, a ty zajmij się sobą.
-Mam taką nadzieję, ale sama sobie nagrabiłam. Po prostu… Po prostu byłam nieostrożna, a Tony… On chciał mnie… ch… chronić.
Czuła żal do siebie, ponieważ w tamtej sytuacji nie mogła nic zrobić. Żałowała, że nie dało się uniknąć ofiar. Stąd też planowała ucieczkę i spełnić żądanie terrorystów.
-Jeżeli poprawi ci to humor, to coś ci zdradzę. Tony już jutro może się wybudzić.
-Naprawdę? O! Wreszcie jakieś dobre… wieści.
Mina zrzedła na samo pojawienie się agenta. Sprawdził tylko czy nikt podejrzany się nie kręcił i ponownie zniknął.
-Jest jednym z najlepszych agentów. Z nim nic ci nie grozi.
-Taa… Wiem. Znamy się.
-Naprawdę? To dziwne. Normalnie agenci nie rozmawiają z osobami, które chronią.
Kobieta była w szoku, a cała ta sprawa robiła się dla niej coraz bardziej podejrzana.
-Nie tylko pani przyjaźniła się z moim tatą. Ten agent również.
-Wszystko jasne. No dobrze. To zastanów się czy chcesz z nami zamieszkać i daj mi znać. Może nie będę ci już zajmować czasu.
-Nie, nie! Niech pani zostanie!
Poprosiła, gapiąc się maślanymi oczami.
-Proszę. Nie chcę być sama.
Jako że było jej żal dziewczyny, zgodziła się.
-Dobrze. Zostanę.
-Dziękuję.
Radość rudzielca nie trwała wiecznie. SMS zbudził ponownie strach.
„Jak idzie zadanie? Mam nadzieję, że już zaczęłaś.
PS: Zapomniałem wspomnieć, że jeśli za godzinę nie zobaczę, jak działasz w mojej sprawie, otworzę ogień w szpitalu”
Prawniczka widziała strach w oczach Pepper.
-Co się stało? Pepper, możesz mi wszystko powiedzieć.
-Nie… Nie mogę. Przepraszam.
Zerwała z siebie wszystko, do czego była podłączona. Wyszła drugimi drzwiami i starała się dotrzeć do wyjścia. Było ciężko przez sporą ilość agentów. Prawniczka od razu wybiegła z sali do Ricka.
-Rick! Cholera! Pepper uciekła. Dostała jakiegoś SMS-a. O czym ja nie wiem?!
-Nie wiem, ale z tego co wiem, to nie powinna się ruszać. Miała nastawiane żebra. Rany! Co ona wymyśliła?
Agent nawiązał kontakt ze swoimi ludźmi.
-Szukajcie rudzielca z piegami w wieku siedemnastu lat. Prawdopodobnie chce uciec ze szpitala.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X