Rozdział 27: Katastrofa jedna po drugiej

Po dziesięciu minutach reanimacji, implant zareagował. Victoria odetchnęła z głęboką ulgą. Ostrożnie włożyła rozrusznik, a następnie zszyła rany. Całą klatkę piersiową obwinęła bandażem, zaś mechanizm podłączyła do ładowania. Przeniosła pacjenta na cyberchirurgię i tam czekała na przyjaciela, który również musiał walczyć o czyjeś życie. O życie Ricka. Pierwsze uderzenie z defibrylatora nic nie dało, więc ponowił schemat.
-Jesteś im potrzebny. Nie możesz odejść, słyszysz? Musisz walczyć dla swojej rodziny!
Ponownie wziął się za uciskanie klatki piersiową, a przez maskę tlenową przepływał tlen. Powoli tracił siły, lecz nie zamierzał się poddać. Na szczęście uderzenie z większego ładunku zadziałało. Serce znowu zaczęło bić. Opadł na krzesło ze zmęczenia.
-Niech ktoś tu zostanie. Chcę być informowany o wszystkim.
Powoli wstał na nogi, idąc do odpowiedniej sali. Kobieta także wyglądała na wykończoną. Siedziała przy łóżku Tony’ego na wpółprzytomna. Mężczyzna usiadł obok niej.
-Spisałaś się na medal. A tak mówiłaś, że nie dasz rady.
-Było ciężko, Ho. Naprawdę… ciężko.
Oboje potrzebowali odsapnąć, lecz przez małą ilość lekarzy w szpitalu musieli być w gotowości.
-Może powiem ci coś, co cię uspokoi… Rick żyje i wszystko wskazuje na to, że szybko dojdzie do siebie.
-Musiał z nimi walczyć. Zawsze tak robi, ale ostatnio… Przyznał mi się jak to się wszystko zaczęło.
Pomimo ciekawości o tym jak zaczęły się kłopoty Pepper, nie chciał jej dobijać. Była bardzo przygnębiona.
-Mogę iść sprawdzić co się dzieje z Pepper. Na pewno oboje z tego wyjdą. Nie martw się.
Położył rękę na ramieniu lekarki, próbując opanować nerwy przyjaciółki.
-Zostaniesz tu, a gdyby coś się działo, zaalarmuj. Może tak być?
Kiwnęła głową. Poszedł do sali rudzielca, aby sprawdzić, czy znajdzie się sposób na ataki paniki. Ciężko oddychała, dlatego podał tlen przez maskę. Dożylnie wstrzyknął odpowiedni lek, aż odczyty wróciły do normy. Zasnęła. Na chwilę wyszedł po kawę do automatu i znowu wrócił do niej. Obserwował, żeby być w gotowości na wszystko. Jako że nic nie wskazywało na pogorszenie stanu, sprawdził powiadomienia z pagera. Nie było żadnych. Wrócił do sali geniusza. Otworzył drzwi, zerkając do środka.
-Jak tam?
Zapytał, wchodząc.
-Pójdę po kawę.
Ruszyła się z miejsca, aż się zatoczyła. Złapał ją w ostatniej chwili.
-Victorio, musisz odpocząć. Zaprowadzę cię do pokoju lekarskiego. Tam będziesz miała ciszę i spokój.
-A co z Pepper?
Spytała, bo nie mogła być spokojna przez brak wieści.
-Wszystko dobrze. Wraca do zdrowia.
-Rick też? Muszę się upewnić, że nic mu nie jest.
Nieco się zdenerwowała przez niewiedzę.
-Muszę to wiedzieć.
-Spokojnie. On też jest cały i zdrowy. Siedzi z nim jeden z lekarzy. Powiadomi mnie, jeśli coś się będzie działo, więc wszystko jest pod kontrolą. Zajmij się sobą. Najgorsze z nami.
-Dziękuję. I wybacz za kłopot.
Nieco odetchnęła z ulgą, choć wolała przekonać się na własne oczy czy nie kłamał. Jednak ciało odmawiało posłuszeństwa i była zmuszona iść z Ho. Zaprowadził ją do pokoju lekarskiego i pomógł usiąść na kanapie.
-Możesz się zdrzemnąć. Wszystko będzie dobrze.
Już zbierał się do wyjścia, ale przypomniał sobie o jednym szczególe. Dość istotnym.
-Victorio, mogę cię prosić o twój pager?
Wyciągnął rękę w jej kierunku.
-Muszę być gotowa. Nie mogę ci tego oddać!
-Nie obraź się, ale nie przydasz się, będąc zmęczona. Łatwo wtedy o błąd, a tego chyba nie chcesz.
Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
-Proszę cię. Oddaj go, a jak będziesz gotowa, to znowu będzie twój.
-Okej.
Westchnęła ciężko, zwracając gadżet.
-Jednak to nie zwalnia mnie z tego, że mam być utrzymywana w niewiedzy. Martwię się o nich.
-Rozumiem twoje zmartwienie, ale ze mną będą bezpieczni. Nie pozwolę im umrzeć. Wiesz o tym.
Próbował ją trochę rozweselić, bo wyglądała na załamaną.
-Chociaż Tony’emu przydałoby się lanie.
-Lanie? Za co?
Zmusiła się do śmiechu.
-Co zrobił?
-Nie potrafi żyć bez pakowania się w kłopoty. Mógłby przynajmniej raz pomyśleć, że ja też mogę być zmęczony. Tylko my znamy tę technologię… Idę na obchód, a ty odpoczywaj.
Pożegnał się z nią.
-Trzymaj się.
Niechętnie została. Położyła się na kanapie, aż wziął ją twardy sen. Lekarz natrafił się na brata Tony’ego. Od razu rzucił pierwsze pytanie spowodowane strachem.
-Doktorze, co z nim?
-Teraz wszystko dobrze, ale wada serca się powiększyła. Jeszcze nie wiem jakie będą tego skutki.
Wyjaśnił w miarę spokojnie.
-Proszę mu pomóc.
-To moja praca.
Stwierdził, a następnie wszedł do sali chłopaka. Akurat otwierał oczy.
-Tony, jesteś w szpitalu. Pamiętasz co się stało?
-N… Nie.
-Hmm… No trudno, ale muszę z tobą porozmawiać o skutkach.
Zaczął swoją wypowiedź.
-Domyślam się co chce mi pan… powiedzieć.
-Twoja wada się powiększyła.
Chłopak był na skraju załamania. Doktor starał się go pocieszyć.
-Nie martw się. Jedynie zwiększyłem moc implantu, a przeszczep nie jest konieczny.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. Zdrowiej.
Uśmiechnął się do niego i ponownie zerknął do Pepper. Odczyty na monitorze były zadowalające. Podszedł do jej łóżka i zapisał swoje odkrycia na karcie.
Nagle nastolatka otworzyła oczy. Leniwie, ale na sam zapach sterylnego pomieszczenia skłoniła się do przebudzenia. Widziała znajomego lekarza. Rozglądała się na różne strony.
-Co… się… stało?
-Miałaś poważny atak i trafiłaś do szpitala, ale już wszystko dobrze.
Mężczyzna zastanawiał się nad tym czy podane leki na atak działały.
-Pamiętasz coś sprzed ataku?
Była w szoku, ale dzięki masce tlenowej mogła oddychać.
-Jak to… Jak to się stało?
-Czyli nic nie pamiętasz?
-To znaczy… jestem bardziej… zdziwiona. Który to raz?
Spytała, bo była dość zagubiona. Pamiętała skrawki.
-A Tony? Czy… Czy on… Co z nim?
Bała się o przyjaciela. Lekarz zdawał sobie sprawę, że musiał zaryzykować i sprawdzić skuteczność lekarstwa.
-Nie powinienem ci nic o nim mówić w twoim stanie.
-Czyli… Czyli też tu jest?
Zaczęła przypominać sobie kolejne zdarzenia. Miała wrażenie, jakby serce miało wyskoczyć z piersi.
-Maggia… Oni… Oni go… skrzywdzili? Byli… w domu? A mama? Co z mamą?!
Nic nie wskazywało na atak, więc przeszedł do sedna.
-Twoja mama nie ucierpiała tak bardzo jak Tony. On… prawdopodobnie nie przeżyje tej nocy. Przykro mi.
Skłamał, czekając na efekty, choć liczył na efektywność substancji. Dziewczyna była w szoku. Nie powiedziała nic. Poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej, ale to nie powstrzymało jej od wstania. Zerwała z siebie kable i wyszła. Ho wybiegł za nią, łapiąc na korytarzu.
-Pepper, spokojnie. To był tylko test. Tony jest cały.
-Nie wierzę!
Zaczęła przeczesywać każdy oddział, aż na korytarzu natrafił na kilku agentów mocno potłuczonych. Coraz bardziej się bała. Na moment zatrzymała się.
-Musiałem sprawdzić czy atak się powtórzy, rozumiesz?
-Ale… Ale Maggia… agenci… Oni wszyscy…
Nadal nie była pewna co do jego słów. Ruszyła dalej. Im więcej wkładała wysiłku, tym gorzej ciało to znosiło. Natrafiła na kolejną salę z agentami. Byli w o wiele gorszym stanie niż ci poprzedni. Ze zdenerwowaniem szukała ojca. Ho nie miał zamiaru ganiać jej po całym oddziale. Zdołałem ją złapać tak, żeby nie mogła uciec.
-Pepper, opanuj się!
-Ja… Ja mam się opanować?! Nie mogę! Muszę… Muszę wiedzieć…, że nic… im… nie jest.
Nie miała sił do stawiania dalszego oporu. Upadła na kolana, oddychając głęboko.
-Dobrze się czujesz?
Nie chciała kłamać i chwyciła się za bolące miejsce.
-Nie… dobrze. Źle.
Tylko tyle zdołała powiedzieć. Od razu zabrał ją z korytarza, kładąc na łóżku.
-Powiedz mi co ci dolega. Muszę wiedzieć, jak mogę pomóc.
-Prze… praszam. Przesadziłam… Naprawdę… nie powinnam… tego robić.
Dotknęła ręką klatki piersiowej.
-Tutaj… boli.
-To pewnie stres. Leki powinny pomóc.
Podał jej tabletkę i kubek. Bez wahania połknęła lekarstwo, popijając wodą. Poczuła ulgę, więc mogła leżeć w spokoju. Jednak pytania nasuwały się same. Wręcz waliły się na głowę.
-Ale... Tony żyje? I mój… tata? Mama?
-Wszyscy są bezpieczni. Spokojnie.
Ponownie sprawdził wyniki.
-Pepper, nie ukrywaj nic przede mną. Wiesz, że chcę pomóc.
-Już… jest dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X