Rozdział 6: Burząc spokój rodzi się niepokój

Przyjaciel ponownie odwiedził rudowłosą. Od razu zapytał o samopoczucie.
-I jak? Wszystko gra?
-Pewnie, panikarzu.
-Ja? Panikarz? Nie jestem panikarzem.
Oburzył się, słysząc takie określenie.
-Hmm… Niech no sobie przypomnę.
Zaczęła wyliczać sytuacje.
-Wpadasz w panikę za każdym razem, gdy coś się Tony’emu dzieje, pytasz za każdym razem o doładowanie implantu i ciągle mu przypominasz, że ma na siebie uważać.
Po raz kolejny przesadziła z gadaniem, a ból musiał się odezwać. Wszystko z winy własnej głupoty.
-No chyba to normalne, że się martwię o brata. No dobra. Nie męczę cię już, bo widzę, że mówienie powoduje ból.
-Ej! Sama sobie nagrabiłam, tak? Nie martw się. Nie umrę tak szybko, choćbyś bardzo tego chciał.
-Nie chciałbym, żebyś umarła. Co ty znowu sobie ubzdurałaś?!
-To taki żart.
Zachichotała bez czucia bólu. To mogła robić.
-Cieszę się, że znowu jest w tobie życie.
-I nawzajem.
Uśmiechnęła się do niego szczerze.
-To jak? Kiedy cię wypiszą? Nie chcę sam chodzić do szkoły.
-Spokojnie. Skłonię doktorka, aby nie zastanawiał się w nieskończoność.
Głupi śmiech gaduły ponownie przyprawił o ból.
-Pepper, przestań sobie szkodzić, bo wyjdzie na to, że to ja.
-Ej! Nie panikuj. Jest okej.
-Ja nie panikuję. Po prostu jestem za młody, żeby pójść siedzieć.
-Nic jej nie zrobiłeś. Ona sama sobie szkodzi.
Zaśmiał się agent. Nawet nie zauważyli, kiedy wszedł. Tak zagadali się między sobą. Chłopak odsunął się nieco dalej od łóżka.
-Dzień dobry. A pan to kto?
-Witaj, Rhodey. Nazywam się agent Rick Bernes i byłem przyjacielem ojca Patricii.
-Pan mnie zna? Ale skąd?
Zaczął nabierać podejrzeć, co do niego.
-Twoja mama wielokrotnie pomagała przy śledztwach jako prawniczka. Stąd słyszałem o tobie nieraz.
Wyjaśnił bez powodu o lęk. Nie zamierzał nikomu zrobić krzywdy. Histeryk nieco się uspokoił, znając dość logiczne wyjaśnienie.
-No tak. Czasem można zapomnieć, że mama ma znajomości w policji i FBI.
-Spokojnie. Jestem po twojej stronie… To może was zostawię. Wybaczcie, że wszedłem bez uprzedzenia.
-Nic się nie stało. Proszę zostać.
Usłyszał głos dziewczyny.
-Właśnie, Patricio. Zdecydowałaś już?
-Zdecydować? Ale na co?
-Nie powiedziała ci? Dziwne. Myślałem, że się przyjaźnicie i sobie ufacie.
Był w lekkim zdumieniu.
-Czego mi nie powiedziałaś, Pepper?
Spojrzał z przerażeniem na dziewczynę.
-Nic takiego. Po prostu będę mieć nową rodzinę.
-Co?! Przecież rozmawialiśmy już o tym.
-Eee… Mogę się wtrącić?
Spytał, bo musiał wyjaśnić nieporozumienie.
-Proszę.
-Jej ojciec spisał w testamencie, że w razie śmierci mogę przejąć nad nią opiekę. Jednak czekam na jej zgodę.
Chłopak zdziwił się na to wyznanie.
-Pepper?
-Rhodey, to był przyjaciel mojego taty. Czasem zajmował się mną, gdy go nie było. Jednak i tak muszę myśleć co zrobię.
Stwierdziła lekko zmieszana.
-Masz czas do namysłu.
-Wiem, ale… Ale to i tak… dość trudne.
W ułamku sekundy przypomniała sobie, że została sama. Przyjaciel położył jej rękę na ramieniu. Widział jak posmutniała.
-Nie przejmuj się, Pepper.
-Nawet… Nawet nie mogłam… nic zrobić. Nie mogłam… Nie mogłam.
Rozpłakała się jak małe dziecko. To było wiadome, że szybko nie zapomni tamtej nocy. Usiadł obok niej, dając wsparcie.
-Ej! Pepper, nie mówmy już o tym. Z tego co słyszałem, to nawet Iron Man nie dał im rady.
-Jak to… Iron Man? Przecież…
Od razu wyczuła kłamstwo.
-Rhodey, to niemożliwe.
-A jednak. Pokonali go.
-Ale… Ale wcześniej…
Nie bardzo pojmowała, do czego doszło. Niewiele pamiętała, a w najważniejszych momentach film się urywał.
-On… On nie mógł tam być.
-To prawda, bo jakiś inny blaszak się pojawił. Widziałem, że wyglądał inaczej, a może… Hmm… Może Iron Man ma więcej niż jeden pancerz.
-Mnie tam nie było, a wszystko co wiem, usłyszałem w telewizji. Zgadzam się z panem. Na pewno ma więcej pancerzy. Pewnie, gdy tamtą zniszczyli, wziął drugą. Jako super bohater pewnie wziął pod uwagę możliwość zniszczenia zbroi.
-Ej! Czy to jakaś zmowa?
Teraz bardziej była przekonana, że miała rację. Rhodey kłamał, lecz nie chciała tego roztrząsać.
-Więc zastanowię się jak wyjdę ze szpitala.
Wróciła do poprzedniego wątku rozmowy.
-Nie ma żadnej zmowy. Po prostu uważamy, że Iron Man ma więcej niż jeden pancerz. A może ty wiesz kto jest w zbroi?
Przyjaciel puścił do niej oczko. Nie mogli mówić o tożsamości bohatera przy agencie.
-Masz jeszcze czas.
-Ech! Wiem, ale…
Zanim zdołała dokończyć, zadzwonił telefon.
-Do mnie?
Wyjęła komórkę. Spojrzała na wyświetlacz. Nieznany numer. Pokazała to agentowi, bo takie niespodzianki nie wróżyły nic dobrego.
-Zna pan ten numer?
-Możemy przejść na „ty”. A tak, poza tym, nie rozpoznaję go.
-Rhodey?
Podała mu telefon.
-Wiesz kto to może być?
-Nieznany. Nie mam pojęcia. Może odbierz? Pana ludzie pewnie założyli podsłuch?
-Wyłapujemy każdą rozmowę, która jest podejrzana. Zajmujemy się bezpieczeństwem, więc musimy naruszyć w pewien sposób prywatność.
Wyjaśnił w największym skrócie o swojej pracy.
-Patricio, odbierz.
-Halo?
Przyłożyła słuchawkę, zaś agent dzięki swojemu gadżetowi miał kontakt z całą siecią telefoniczną.
-Patricia Potts, jak mniemam? Oczywiście, że to ty, bo twój numer jest łatwo zapamiętać.
-Kim… Kim jesteś?
Widział, że zaczęła się denerwować. Na szczęście Rhodey nadal był przy niej, próbując ukoić jej nerwy.
-Jeśli nie spełnisz moich żądań, ktoś ucierpi. Ktoś z twoich bliskich, a wiem, że wszyscy są w szpitalu. Chyba nie chciałabyś odpowiadać za kolejną śmierć, prawda?
Chłopak nie słyszał rozmowy, więc mógł tylko czekać.
-Co mam zrobić?
-To bardzo proste. Masz uwolnić Mr. Fixa z więzienia T.A.R.C.Z.Y. Wiem, że to łatwe nie będzie, ale w ten sposób już nigdy nikogo nie stracisz. Daję ci moje słowo w imieniu wszystkich terrorystów.
Przez odpowiedzi dziewczyny mógł domyśleć się, że nie rozmawiała z nikim dobrym. Miał tylko nadzieję, iż agenci namierzą dzwoniącego.
-I… to wszystko?
Jej głos się łamał. Już była zestresowana, więc Rick wskazał gestem, żeby skończyła rozmowę.
-Spełnisz jeden warunek, pojawią się następne. Jednak powiem później o tym, Patricio.
Po tych słowach, sam szantażysta rozłączył się.
-Mamy go. Wiemy, skąd dzwonił. To niedaleko… stąd.
Zrzedła mu mina, bo sprawca znajdował się bardzo blisko.
-Pepper, ty tu zostań… Chcę wam pomóc.
-To zbyt niebezpieczne. Wolałbym nie mieć więcej rannych.
Ostrzegł, wybiegając z pomieszczenia. Przyjaciel nie wiedział, jak zareagować. Rzucił krótkie pytanie.
-Co teraz?
-Nie… Nie wiem. Rhodey, przecież to miał być koniec. O co im chodzi?! Nienawidzę tego! Nie… Nie uda mi się uwolnić tego Fixa z więzienia. To… To niemożliwe… Rhodey.
-Ten ktoś kazał ci go uwolnić?!
Był w szoku. Chciał jakoś zareagować, lecz nie chciał zostawiać przyjaciółki zupełnie samej.
-Tak.
Więcej nie zdołała mu powiedzieć i bezsilnie zemdlała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X