Rozdział 37: Nic się nie zmieni

Victoria sprawnie poruszała się po drodze i nie wpadła na żadne przeszkody. Mijając Akademię Jutra, zauważyła przyjaciół Pepper. Zatrzymała się na chwilę.
-Cześć, dzieciaki. Gdzie porwaliście Pepper?
Spytała z głupawym uśmiechem na twarzy.
-Nie widzieliśmy jej dzisiaj.
Odpowiedział Rhodey.
-Dziwne.
Zaniepokoiła się, lecz nie chciała ich dręczyć.
-No nic. Wracajcie do domu i odróbcie lekcje. Trzymajcie się.
-Do widzenia.
Pożegnali się z nią, a ona pojechała w dalszą drogę.
-Tony, nie martwisz się o Pepper?
-Trochę tak, ale nie chcę powtórzyć tej akcji z atakiem.
-Rozumiem cię, ale…
-Rhodey, skończ. Nie chcę o tym rozmawiać.
Brat odpuścił i poszli na miasto, zaś nastolatka włóczyła się bez celu. Co jakiś czas zatrzymywała się, obserwując ludzi, którzy mieli rodziny i cieszyli się z życia bez zmartwień. Zazdrościła im tego. Każde mijane miejsce przypominało jej o matce, przez co poczuła się gorzej. Zdecydowała się iść do parku. Stanęła przed wodą i zaczęła rzucać kamienie o taflę wody.
Podczas gdy ona próbowała jakoś odreagować, lekarka zaparkowała na parkingu szpitala. Od razu poszła do pokoju lekarskiego, gdzie przygotowała się do pracy. Nie potrafiła się skupić, a pacjenci zapełniali cały korytarz. Głównie agenci z większymi obrażeniami od Ricka. Rzuciła się w wir zadań, zapominając o wcześniejszych troskach.
Dziewczyna nie miała już żadnych kamieni do rzucania. Pomyślała, aby wejść do jeziora. Woda była ciepła, więc rozluźniła się, machając swoimi kończynami. Potrafiła pływać, więc ze spokojem spojrzała w niebo. Była cisza. Czuła się wolna. Przez chwilę, gdyż wspomnienia ponownie do niej wróciły. Miała wrażenie, że jej biologiczna matka znajdowała się w tym samym miejscu, co ona.
-Mama?
Chciała upewnić się, że nie była złudzeniem. Płynęła coraz dalej, zaś każda próba zbliżenia nie powiodła się. Postać oddalała się. Kobieta uśmiechała się od ucha do ucha, machając w jej stronę.
-Pepper.
Słyszała jak ją wołała. Nawet nie dostrzegła, że bardzo oddaliła się od lądu. Woda sięgała, aż do szyi. Powoli wracała świadomość, bo szukała czegoś nieistniejącego. Uroniła jedną łzę i wolnymi ruchami wracała do parku. Nie miała za bardzo siły, dlatego oszczędzała je, żeby nie utonąć.
Przyjaciółka Ho musiała przerwać pracę przez popełnianie błędów. Przeprosiła go, zaszywając się w pokoju lekarzy. Wypiła kawę, a następnie usiadła na kanapie, próbując odzyskać skupienie. Wybrała numer do Pepper. Nie było żadnego sygnału i zmartwienia spotęgowały się bardziej. Nie wiedziała co się z nią działo.
Z myśli wyrwało ją pojawienie się Yinsena.
-Victorio, co się dzieje? Jesteś dzisiaj nieobecna.
-Pepper wczoraj miała silny atak paniki, przyjaciele jej nie widzieli, a do tego nie odbiera telefonu. Chyba mam prawo się martwić.
Walnęła prosto z mostu bez zatajania prawdy. Mężczyzna usiadł obok partnerki z pracy.
-Wróć do domu i poszukaj jej. Ja cię zastąpię.
Uśmiechnął się ciepło.
-Nie mogę, Ho. Dyrektor mnie tu wezwał i jeśli cię tu zostawię, to będę mieć jeszcze większe kłopoty niż mam.
Wyjaśniła i ponowiła próbę kontaktu z podopieczną. Nadal nie odbierała.
-A kto powiedział, że dyrektor się o tym dowie? Dopilnuję, żebyś nie miała kłopotów.
-Ho, ja…
Nie zdążyła dokończyć, bo usłyszała dźwięk komórki. Dzwoniącym był mąż. Odebrała bez wahania.
-Co się stało, Rick?
Tony nadal się włóczył z Rhodey’m po mieście, aż rozdzielili się. Histeryk wrócił do domu, zaś geniusz poszedł do parku. Usiadł na ławce, ukrywając twarz w dłoniach. Żałował podjętej decyzji, lecz nie zamierzał narażać przyjaciółki.
Gdy rudzielec wyszedł na brzeg, wykręcił bluzkę pełną wody. Musiała zmienić ubrania, a to znaczyło powrót do domu. Jednak wolała z tym poczekać i usiadła na ławce. Przez chwilę patrzyła w dół, aż zauważyła, iż na ławce siedział ktoś jeszcze. Była w szoku.
-Tony?
Odwróciłam się głową w stronę chłopaka.
-To ty?
Stark na głos dziewczyny wybudził się, jakby z transu.
-T… Tak. Ja… przepraszam.
-To nie ty powinieneś przepraszać. Tylko ja.
Wyznała szczerze.
-Wpakowałam cię w to bagno… Może mi kiedyś wybaczysz.
Tony nie ukrywał szoku.
-Jakie bagno? Pepper, daj spokój. To przeze mnie miałaś wczorajszy atak.
-Tony, ja te ataki mam i będę mieć. Po prostu to wiem i nic tego nie zmieni. Nawet jak się dorwie Ducha… Pewnych rzeczy nie da się usunąć z życia.
Wyjaśniła dość spokojnie.
-Nie obwiniaj się. Widzisz, że żyję.
Uśmiechnęła się lekko do niego.
-Tak, ale przeze mogło być inaczej. Niepotrzebnie ci o wszystkim powiedziałem.
-Wiesz, że oboje nie lubimy sekretów, więc zapomnijmy o tym i cieszmy się kolejnym dniem.
Uśmiechnęła się głupawo, żeby poprawić mu humor.
-Może i masz rację.
Przytaknął.
-A tak z innej beczki, to czemu jesteś cała mokra?
-Pływałam, żeby jakoś odreagować ostatnie wydarzenia.
Zaśmiała się.
-Jakoś super pływaczką nie jestem, ale woda zawsze pomagała mi przywrócić równowagę.
Stwierdziła, a następnie wstała z ławki.
-Może przejdźmy się po mieście. Co ty na to?
-Zgoda, a chcesz iść w jakieś konkretne miejsce czy bez celu?
Zapytał.
-A nie wiem. Wybierz, bo jakoś nie chcę wracać do domu.
Nieco posmutniała.
-Coś się stało?
-Jakoś… Jakoś nie chcę im się tłumaczyć co robiłam. Wolę, żeby mi dali święty spokój.
-Powinni zrozumieć twoją sytuację, a przez nieinformowanie ich o swoim miejscu pobytu bardziej odchodzą od zmysłów.
-Taa… Coś w tym jest.
Wywróciła oczami.
-To może do nich zadzwoń i powiedz, że jesteś na mieście. Poza tym, powinnaś się przebrać. Wyglądasz jak mokry pies.
Zaśmiał się.
-No dobra. Tylko włączę telefon.
Zaczęła grzebać w plecaku, lecz nie potrafiła odnaleźć gadżetu. Wysypała wszystko na ziemię. Nie zwracała uwagi na książki czy bransoletkę. Wzięła komórkę do ręki, włączając ją. Wyświetliła się długa lista połączeń nieodebranych połączeń od matki.
-Faktycznie się martwi. No to dzwonię.
Wybrała numer, lecz nie mogła się skontaktować.
-Eee… Chyba z kimś rozmawia. Linia zajęta.
-Zaczekaj chwilkę, a potem ponowisz próbę.
Zebrał jej rzeczy w jedną kupkę, aż dostrzegł znajomy przedmiot i podniósł go.
-Pepper, czemu nie nosisz bransoletki?
Pokazał ją dziewczynie.
-Bo nie chciałam, żeby mi przeszkadzała. Chciałam pozbierać myśli.
Wytłumaczyła zwięźle i na temat.
-Jest mi niepotrzebna.
Schowała wszelkie rzeczy z powrotem do plecaka i usiedli ponownie na ławce.
-Jest ci potrzebna, bo masz te ataki.
Wyjaśnił, aż przyszło mu do góry jedno porównanie.
-To co? Ja też moją zdejmę.
-Nie rób tego! Już ją zakładam!
Spanikowałam, bo chciał zrobić to samo. Założyła bransoletkę, a po włączeniu pojawiło się przypomnienie o lekach. Wyłączyła alarm. Geniusz powstrzymał się od razu ze zdejmowania swojego gadżetu.
-Z tego co wiem, to nie pika bez przyczyny.
-Być może, ale i tak nie czuję jakiejś potrzeby, żeby ją nosić. Po co brać codziennie leki, które i tak nie pomagają? Pomogły ostatnio? Nie. Bardziej otumaniły, więc nie chcę ich brać.
Stwierdziła lekko poirytowana.
-Pepper, po coś ci je dali, nie?
-No wiem, ale nie działają. Bez nich jestem szczęśliwsza.
Rozumiała troskę przyjaciela, a mimo to, zamierzała zrezygnować z brania lekarstw.
-Też byłbym szczęśliwszy bez implantu.
Uśmiechnął się do niej.
-No racja. To może się ruszymy?
Próbowała nie przytłaczać się mrocznymi myślami. Tony wstał z ławki, podając rękę dziewczynie.
-Najpierw lecimy do ciebie. Nie będziesz chodziła mokra, bo się przeziębisz.
-Oj! No dobra. Jak chcesz.
Zgodziła się, idąc ulicą w kierunku jej domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X