Rozdział 29: Strzelec

Zarówno Pepper jak i Rhodey wyszli z sali, zostawiając Tony’ego samego. Siedział na łóżku i wyglądał przez okno, zaś Victoria miała zamiar zbadać męża, aby ocenić jego stan. Ledwo wzięła stetoskop, aż musiała przetrzeć oczy ze zdziwienia.
-Pepper?
Nie była zachwycona.
-Spróbuj mi stąd uciec, a skończysz marnie.
Zagroziła mu.
-Widzę, że wróciły jej siły, choć ma za dużo energii.
Poprosiła jednego z lekarzy o pilnowanie Ricka. Zgodził się bez problemu, więc mogła zająć się łapaniem podopiecznej. Szybko jej zniknęła z oczu.
-Gdzie ona jest?
Zapytała samą siebie, rozglądając się. Na domiar złego usłyszała dźwięk maszyn z sali chorego. Natychmiast przyspieszyła kroku, doganiając nastolatkę.
-Pepper, stój!
Rudzielec zmierzał w stronę wyjścia. Nie zamierzała pozwolić na ucieczkę, żeby dostała kolejnego ataku paniki.
-Zaczekaj!
Krzyknęła głośno, aby ją usłyszała.
-M… Mama?
Na moment się odwróciła.
-Pepper, nie!
Była przerażona, widząc, jak padła na ziemię. Kątem oka dostrzegła jakąś postać, lecz ta szybko zniknęła.
-Pepper, Pepper! Nie zasypiaj!
Próbowała zatamować krwawienie z ramienia. Jednak nie była to zwykła rana.
-Trzymaj się. Zaraz ci pomogę.
Chwyciła ją z podłogi, a następnie zabrała na salę operacyjną. Błyskawicznie przygotowała się do operacji, myjąc dokładnie ręce i zakładając odzież ochronną. Wyjęła wszelkie narzędzia do ingerencji chirurgicznej. Wpierw zajęła się intubacją postrzelonej. Poszło bez problemu, więc pozostała kwestia rany. Oczyściła ją i była głęboka. Delikatnie wyjmowała łuski pocisku na metalowy stół. Na szczęście nie uszkodziło żadnych tętnic. Zaszyła ranę i obwinęła ramię bandażem. Jednak parametry życiowe wciąż były niskie. Umierała. Nie miała czasu biec po walizkę. Musiała improwizować.
-Jeśli ktoś nie chce złamać zasad, niech wyjdzie. Będę działać wbrew wytycznym, dlatego ostrzegam. Możecie mieć kłopoty przez to.
Ostrzegła personel. Nikt nie opuścił pokoju. Byli chętni do pomocy.
-Dziękuję.
Zrobiła mieszankę z kilku lekarstw w celu pozbycia się trucizny z organizmu. Ostrożnie wymierzyła proporcję, a całą zawartość wessała do strzykawki, wstrzykując do krwiobiegu. Czekała.
-No dalej. Musi zadziałać.
Błagała na poprawę, lecz stan pogorszył się jeszcze bardziej.
-Przygotujcie sprzęt do defibrylacji! Już!
Po chwili, pojawiła się pozioma linia, ciągnąca się do końca ekranu. Podała adrenalinę. Bez chwili namysłu rozpoczęła masaż serca. Za pierwszą serią nie było widać różnicy.
-Odsunąć się!
Uderzyła wyładowaniem o średniej mocy.
-Bez zmian. Jeszcze raz!
Znowu ponowiła reanimację, wspomagając się lekami. Uderzyła po raz drugi. Ciągle był taki sam skutek.
-Pepper, błagam cię. Całe życie przed tobą. Wróć do nas!
Krzyczała z bezradności, kontynuując ratowanie życie. Jeden z chirurgów zauważył bandaż, który przesiąkał krwią. Lekarka bała się, że nie uratuje dziewczyny.
-Tracimy ją! Potrzebne jednostki krwi!
Wysłała pielęgniarki po worki do transfuzji. Było coraz mniej czasu, a opcje się wyczerpywały. Wtedy coś dostrzegła. Szwy pękły w kilka sekund. Znowu zaszyli ranę.
Gdy zostały dostarczone worki z osoczem, zaczęła ją przetaczać. Jednak nadal nie było przywróconego krążenia. Zwiększyła wyładowanie. Chwilę odczekała.
-Wrócił rytm zatokowy.
Oznajmił jeden z lekarzy. Kobieta odetchnęła z ulgą. Zabrali ranną na intensywną terapię, aby tam mieć ciągły wgląd na jej stan. Victoria błyskawicznie przebrała się, wyrzucając zakrwawioną odzież do kosza wraz z rękawiczkami. Założyła czyste, bo wolała nie straszyć krwią.
-Zostań z nią. Zaraz wrócę.
Poprosiła specjalistę, co był poprzednio obecny przy operacji. Zgodził się popilnować rudej, dlatego też mogła udać się do męża. Weszła bez uprzedzenia.
-Mamy do pogadania i teraz muszę wiedzieć wszystko.
-Jeden z agentów… przyszedł do mnie. Powiedział…, że Nefaria… siedzi w celi. Jednak… Duch uciekł.
Ledwo wydusił z siebie, bo był w kiepskiej kondycji, a nie chciała go zmuszać do rozmowy.
-Wiem, że uciekł.
-Jak to?
Zaczął się denerwować.
-Bo tylko on strzela z daleka.
Wyjaśniła.
-Postrzelił Pepper.
Agent był w szoku, a potem spoważniał.
-Dorwali ją? Wiedziałem…, że… tak będzie. Czy… Czy ona… żyje?
-W pewnym sensie tak, ale… Walczy o życie.
Sama była zdruzgotana całą sytuacją.
-Pomóż… jej. Proszę… Ona… cię potrzebuje.
-Potrzebuje nas wszystkich, dlatego będziesz tu leżał?
Poprosiła o posłuszeństwo.
-Tak, bo chcę szybko wrócić do domu.
-Dobra odpowiedź.
Pocałowała ukochanego lekko w usta, roniąc łzę. Sprawdziła odczyty, zapisując je na karcie. Później zostawiła go, idąc zobaczyć stan chłopaka. Nie krzyczała na niego za bezmyślność. Podpięła tylko do urządzeń.
-Mógłbyś być grzecznym pacjentem i nie utrudniać mi roboty? Twój lekarz wziął sobie chwilę wytchnienia, więc nie rób głupstw, dobrze?
Poprosiła, a następnie spisała wszelkie parametry. Tony widział, że lekarka była roztrzęsiona. Postanowił zapytać wprost.
-Coś się stało Pepper, prawda? Tylko niech pani nie kłamie, bo i tak się dowiem.
-Nie jesteś nikim z rodziny. Zresztą, najpierw zadbaj o siebie.
Wyjaśniła, próbując zachować spokój.
-Jak się czujesz?
-Proszę. Niech mi pani powie.
Błagał o udzielenie informacji. Martwił się o przyjaciółkę.
-To ja pierwsza zadałam pytanie. Odpowiesz mi na nie, to powiem.
Postanowiła warunek.
-Czuję się dobrze. Nic mi nie jestem, ale jeśli mi pani powie, to nie będę przysparzał kłopotów.
Wyjaśnił na spokojnie.
-No dobra. Masz rację, że coś się stało z Pepper. Próbowała uciec ze szpitala.
Z trudem wspominała bieg wydarzeń.
-Wszystko wskazywało na to, że miała atak paniki, ale potem… Ktoś w nią strzelił. Na szczęście żyje.
Więcej nie zdradzała, gdyż zdawała sobie sprawę, iż nawet najmniejszy stres mógłby mu zaszkodzić. Tony był w szoku.
-Mogę się z nią zobaczyć? Implant jest naładowany.
Pokazał bransoletkę i nie kłamał, bo było wyświetlone sto procent.
-Proszę. Niech mi pani pozwoli.
-Przykro mi. Teraz nikt nie może tam wchodzić.
Nie musiała nic zdradzać. Sam potrafił domyślić się reszty.
-Ona… jest… na… OIOM-ie.
Był przerażony.
-Chcę… ją zobaczyć… Chociaż przez szybę… Błagam.
W jego oczach pojawiły się łzy. Obwiniał się, bo nie ochronił jej.
-Tony, pozwolę ci wejść tam, jeśli będziesz w lepszym stanie. Bez zgody twojego lekarza nie mogę cię tam zaprowadzić.
Wytłumaczyła na spokojnie, żeby się nie denerwował.
-Wiem, że się przyjaźnicie, ale potrzeba czasu. Nie bój się, bo będę przy niej.
-Niech pani idzie po doktora. Nie będę tu siedział, wiedząc, że Pepper może umrzeć.
Powiedział stanowczym tonem. Lekarka wysłała sygnał przez pager. Ho zbudził się od razu na sam dźwięk gadżetu. Był przerażony, rozpoznając lokalizację wezwania. Pobiegł na cyberchirurgię.
Gdy wpadł do sali, zauważył, że nic złego się nie działo.
-Co… się… stało?
Powiedział pomiędzy oddechami.
-Wybacz za tę pobudkę, ale Tony chce się przejść. Sprawdź czy wszystko gra.
Wyjaśniła w skrócie i nie miała zbytnio czasu. Zadzwonił do niej telefon. Odsunęła się nieco dalej od łóżka, przełączając się na mini słuchawkę. Wybiegła bez mówienia ani jednego słowa, ponieważ chodziło o Pepper. Yinsen nie pytał o nic i zaczął sprawdzać wyniki.
-Już ci się nudzi, Tony?
-Chcę obaczyć się z Pepper.
-Rozumiem.
Spisane wnioski nie były idealne, choć znał chłopaka. Nie dałby rady go upilnować.
-Niech ci będzie. Wsiadaj.
Podstawił mu wózek.
-Nie trzeba. Dam radę.
Mężczyzna był w szoku. Nastolatek sam odpiął wszystko od siebie i o własnych siłach wyszedł z sali. Poszli pod OIOM.
-Czekaj tutaj.
Rozkazał, a sam wszedł do środka. Chciał pomóc przyjaciółce, a łatwo nie miała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X