Rozdział 19: Latający anioł Stróż

Victoria znalazła się w szpitalu. Dość szybko, bo korków nie było na ulicy. Od razu poszła do archiwum. Tam odnalazła dokumentację medyczną Pepper. Wzięła ją i wyszła na parking.
Już chciała jechać do Rhodesów, ale telefon zmienił ten zamiar. Postanowiła odebrać.
-Rick?
-No witaj, Victorio. Jak tam? Już po dyżurze?
Spytał z powagą w głosie.
-Tak, ale musiałam jeszcze po coś wstąpić. Zaraz pojadę po Pepper i spotkamy się w domu.
Mówiła lekko spięta, a mąż sam to wyczuł.
-Niech zgadnę. Maggia?
-Coś w ten deseń. Możliwe, że znowu ją dręczą. O co im może chodzić?
Zapytała, licząc na jakąś odpowiedź.
-A jednak już ruszyli się z kryjówki. Miałem rację.
-Rick, co się dzieje?
Spytała z obawą o życie ukochanego.
-Co wy robicie?
-Victorio, oni współpracują z jakimś najemnikiem o pseudonimie Duch. Nie wiem co dokładnie chcą, ale dzwonili do niej.
Wyjaśnił, lecz kobieta była wściekła, słysząc to, do czego się przyznał.
-Dzwonili i nic mi nie powiedziałeś?!
-Musiałem, kochana. Musiałem.
-Rick…
Obawa o męża wzrosła jeszcze bardziej. Bała się kolejnych informacji.
-Nie martw się. Nawet Iron Man chce ich dopaść. Możliwe, że wspólnymi siłami zakończymy ten koszmar.
Starał się uspokoić jakoś żonę, ale jego słowa do niej nie przemówiły. Czuła, że mogła mu powiedzieć tylko jedno.
-Po prostu wróć do nas, dobrze? Bądź cały i zdrowy.
Błagała, żeby tak zrobił.
-Spokojnie. Zajmij się Pepper, a ja dopilnuję, aby ci dranie zapłacili za to, co zrobili.
I na tych słowach kontakt się urwał. Była cisza. Każda próba nawiązania połączenia kończyła się po zaledwie dwóch sekundach. Lekarka zdecydowała się już nie zwlekać i pojechać po dziewczynę. Jednak zapomniała, iż wyjechała na ulicę w godzinę szczytu.
Podczas gdy ona stała w dość długim korku, Pepper poszła z Rhodey’m do zbrojowni, aby tam czekać na powrót Tony’ego. Usiadła na kanapie, a on zasiadł za sterami fotela. Czekali na jakiś znak. Przyjaciel siedział jak na szpilkach, a wykres funkcji życiowych nie uspokajał go ani trochę. Nie wyglądały za dobre, choć wiedział, że z gorszych tarapatów się wyplątywał. Nie słyszał nic przez zepsutą komunikację. Mógł jedynie przypuszczać, w jakim stanie go zobaczą.
Po kilku minutach, geniusz wrócił do nich. Wyszedł ze zbroi, trzymając się za implant. Rhodey wstał i pomógł mu usiąść. Podpiął mu ładowarkę do mechanizmu, lecz i tak był porządnie poobijany.
-Przepraszam… Pepper. Nie złapałem… go.
-To nieważne. Dobrze cię widzieć, Tony.
Dziewczyna prawie się rozpłakała, widząc chłopaka w takim stanie. Uroniła kilka łez.
-Pepper, proszę cię… Nie płacz.
-Po prostu cieszę się… Cieszę się, że wróciłeś.
Chciała go przytulić, lecz w porę się powstrzymała.
-Zasłużyłeś na odpoczynek, bohaterze.
Uśmiechnęła się łagodnie.
-Nie rozpadnę się jak domek z kart. Nie krępuj się, ale zawaliłem sprawę.
Nieco poprawił się, żeby nie zjechać na podłogę.
-Nie udało mi się go złapać, a byłem już tak… blisko.
-Grunt, że jesteś z nami. Policja, FBI, T.A.R.C.Z.A… Ktoś ich dopadnie.
Uspokoiła rannego, chociaż sama zaczęła się denerwować. Poczuła lekkie kłucie w klatce piersiowej. Stark zauważył ten grymas bólu.
-Pepper, co się dzieje? Tylko błagam cię. Nie okłamuj mnie.
-Mam… złe przeczucia. Nie wiem… Nie wiem czemu.
Wyjaśniła bez zatajania prawdy.
-Myślisz o tym agencie? Jak wracałem, to był cały.
-Na pewno?
Dopytała dla pewności.
-No wiesz… To mój nowy rodzic i wolałabym, żeby… żył.
Tony sprawdził odczyty z bransoletki. Nie był zbytnio zadowalający, lecz dla niej postanowił sprawdzić, czy agent był cały.
Zanim któryś z przyjaciół zdążył zareagować, bohater wszedł do zbroi. Wyleciał z fabryki, a następnie przyleciał na miejsce. Tam, gdzie ostatnio widział nowego ojca rudej. Podszedł do jednego z agentów.
-Ktoś został ranny w akcji?
-Paru agentów, ale niegroźnie.
-A ofiary?
Z trudem powiedział to z zachowaniem spokoju.
-Niestety, ale nie obyło się bez tego.
Stwierdził dość poważnie, gdyż akcja nie była łatwa. Na słowa mężczyzny serce chłopaka zamarło. Bał się, że Rick Jones znajdował się na liście ofiar.
-Podasz dane poległych?
-Nie bardzo mogę, bo jesteś cywilem. Jednak listę mogę pokazać.
Zaczął mu wskazywać na nazwiska zidentyfikowanych ciał.
-Kojarzysz kogoś?
-Niestety, ale nie. Dziękuję panu bardzo.
Wzbił się w powietrze. Leciał nad samochodami, aby pilnować pozostałych członków FBI. Przy okazji zadzwonił też do gaduły.
-Tony, wracasz już?
-Nie, ale… Nie jesteś na mnie wściekła? Zresztą, dzwonię w innej sprawie. Twój nowy tata żyje. Jest cały i zdrowy. Właśnie pilnuję, żeby wrócił bezpiecznie z misji.
-O! Anioł Stróż się znalazł. Urocze, ale nie bój się o niego. Wróci, więc ty też wracaj.
Odetchnęła z ulgą i ponownie czekała na powrót przyjaciela. Przez chwilę jeszcze leciał za nimi, aż zobaczył, jak wjeżdżają do bazy. Komputer wyświetlił mu komunikat o rezerwach, więc na autopilocie wrócił do zbrojowni.
Gdy znalazł się u celu, Rhodey miał idealne wyczucie i złapał go, nim ten stracił równowagę. Po raz drugi musiał mu podpiąć implant i pomógł też usiąść na ziemi.
-Zaraz poczujesz się lepiej.
-Dzięki.
Nastolatka cieszyła się, bo brat rannego wiedział, jak zająć się nim dobrze. Już nie czuła strachu.
-To chyba będę wracać. Trzymajcie się.
Pomachała im na pożegnanie, zmierzając w stronę drzwi.
-Pepper… Zostań.
Na słowa Tony’ego odwróciła się do nich.
-Czemu? Nie chcę robić kłopotu. Poza tym, mamusia czeka i tatuś.
Lekko się zaśmiała.
-Tony, odpoczywaj. Spisałeś się na medal... Rhodey, pilnuj go.
Poprosiła, piorunując ich wzrokiem.
-To do jutra.
Uśmiechnęła się, wychodząc ze zbrojowni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X