Rozdział 8: Jeszcze ci mało?


**Pepper**



Zamiast przejmować się swoim stanem, byłam zmartwiona o resztę drużyny. Szczególnie Claire, której kryształ miał więcej pęknięć, niż poprzednio. Była dobrą aktorką, bo idealnie ukrywała swój ból. Jednak nie mogła ukryć kropelek potu, co spływały po czole. Męczyła się coraz szybciej, a to nie wróżyło nic dobrego.



Pepper: Claire, nic ci nie jest?
Claire: Kilka niegroźnych draśnięć. Jest okej.
Tony: Okej? No raczej nie powiesz tego o swoim krysztale. Ach!
Claire: Nie mów zbyt wiele. Oszczędzaj się.
Tony: Ale powiedz.
Claire: Jeszcze żyję, jeśli pasuje ci taka odpowiedź.
Pepper: Claire, daleko jeszcze?
Claire: Niebawem miniemy pustkowia i wejdziemy na lód.
Pepper, Rhodey: LÓD?
Claire: Mój wymiar ma wiele stref.



Więcej nic nie powiedziała. Zatrzymała się, a nam kazała zrobić to samo.



Claire: Poczekajcie chwilę.



Spojrzała na bransoletkę, gdzie mogłam zauważyć włączony skaner. Szukała wrogów. Możliwe, żebyśmy natknęli się na kolejną partię stworzeń? Oby nie.



Claire: Fałszywy alarm. Możemy iść. Teren czysty… Rhodey?
Rhodey: Potwierdzam brak sygnatur nieznanego pochodzenia.
Claire: Idę pierwsza, a wy bądźcie od razu za mną.
Rhodey: Zgoda.



I ponownie ruszyliśmy w drogę. Nadal pytałam o dystans, jaki musieliśmy przemierzyć do odnalezienia centrali. Po jakiejś godzinie stwierdziła, że pozostały trzy kilometry. Świetnie. Lepiej być nie mogło. Tony trzymał się fatalnie, bo opatrunki zaczęły przeciekać. Na chwilę się zatrzymaliśmy. Położyliśmy go, a ona zmieniła gazy oraz zawinęła bandaże wokół rany. Zamieniłam się z Rhodey’m, żeby odpoczął od dźwigania naszej księżniczki.



Pepper: Jak się czuje nasza księżniczka?
Tony: Ty też, Pepper? No ludzie! Ach! Odczepcie się.
Pepper: No co? Role się odwróciły.
Rhodey: Możemy już się zamienić.
Pepper: Nie ma mowy. Nabierz sił.
Tony: Przesadzacie. Nic mi nie…
Pepper: Tony?
Claire: Zatamowałam krwawienie, ale nadal może być słaby.
Pepper: On zemdlał!
Rhodey: Co?!
Claire: Nie panikujcie. Na razie jest dobrze. Musi odpocząć.
Rhodey: Jak my wszyscy.



Dla pewności włączyła skaner, który zaczął sprawdzać ciało naszej ofiary. Ta jej bransoletka mogłaby zastąpić wiele urządzeń na raz. Niesamowite.



**Claire**



Odczyty nie pokazywały nic groźnego, ale i tak ranę miał poważną. Kiedy sprawdziłam jego organizm, szliśmy dalej w stronę ostatniej bazy. Dostrzegłam w każdym jakieś urazy, choć na nie się nie skarżyli. Bardziej martwili się o stan swego przyjaciela. Nic dziwnego, skoro dość długo się znają, a do tego walczą ramię w ramię z przestępcami. Pepper ciągle dopytywała, czy wszystko było w porządku. Nie kłamałam, bo sama widziała, jak się czuł. Stracił przytomność, krew nadal gromadziła się na opatrunku, a do tego serce szybko biło.



Pepper: Wyliże się z tego, prawda?
Claire: Miejmy taką nadzieję… Ty z Rhodey’m też oberwałaś. Na pewno nie macie poważnych ran?
Pepper: Mnie jedynie głowa boli.
Claire: Mogę zobaczyć?
Pepper: Tutaj.



Wskazała na tylną część łepetyny, a następnie zdjęła swój hełm. Dostrzegłam tam siniak sporej wielkości i również potrzebowała dodatkowej diagnostyki.



Claire: Musisz uważać, by nie oberwać mocniej.
Pepper: Ale nie jest tak źle. Gorzej ma Tony.
Claire: Nie lekceważ tak groźnego urazu. Bądź ostrożna… Rhodey, podejdź tu do mnie na chwilę.
Rhodey: Co jest? Z Tony’m się pogorszyło?
Claire: Muszę sprawdzić, czy jesteś cały.
Rhodey: Kilka zadrapań, ale jest dobrze.
Claire: Nie wydaje mi się.



Dla pewności zbadałam ostatnią osobę, która mogła być zagrożona utratą życia. Zdjął pancerz, pozwalając na diagnostykę. Skan tylko wykazał ranę ciętą na nodze. Wyjęłam z plecaka apteczkę, opatrując ranne miejsce.



Claire: Będzie do zszycia. Medycy z bazy zajmą się wami, jak tam dotrzemy.
Rhodey: A ty?
Claire: Tylko kryształ muszę wymienić.
Rhodey: To jest możliwe?
Claire: Tak, bo byli przygotowani na każdą ewentualność.
Pepper: No to chodźmy.



Oboje zostawili swoje blaszane puszki, idąc w swoim codziennym stroju. Raczej nic nie dałoby chodzenie w nieodpornym skafandrze.
Kiedy minęła następna godzina, do końca drogi pozostały dwa kilosy. Jedynie dwa. O dziwo kreatury odpuściły polowanie na nas. Pewnie planowali atak w inny punkt.



**Rhodey**



Wyprawa ciągnęła się w nieskończoność. Takie odnosiłem wrażenie, ale nie dało się przyspieszyć. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny, a pewnie te bestie czekały, aż znajdziemy się blisko miasta. Nie dość, że nasz geniusz był w ciężkim stanie, nasze urazy również nie należały do tych przyjemnych. Ja na swoją ranę nie zwracałem uwagi, ale z rudą coś złego zaczęło się dziać. Zaprzestała chodu, wymiotując.



Claire: No i brakowało nam kłopotów, co?
Rhodey: Pepper?
Pepper: Idziemy dalej. O Boże! Znowu!



Ponownie haftowała na piasek. Biedna.



Rhodey: Nie możesz wezwać jakiegoś statku, posiłków… No czegokolwiek!
Claire: Jesteśmy blisko. Poradzimy sobie. Niebawem będziemy mieć towarzystwo.
Rhodey: To nie brzmi zbyt dobrze.
Pepper: Jakie… towarzystwo? O nie!
Rhodey: Pepper, nie na buty!



Za późno. Trampki zostały obrzygane. Obleśne.



Claire: Mam na myśli wsparcie. Pojawią się przy bramie, także spokojnie.
Rhodey: Powiedz to im.
Pepper: Pomóż… mi. Cholera!
Claire: Może mam jakieś leki. Coś poszukam.



Wyjęła z zestawu tabletki w okrągłych pojemnikach. Miała podpisane, które służyły do danego zastosowania. W tym czasie pomagałem przyjaciółce dojść do siebie.



Rhodey: Masz coś?
Claire: Tak, ale najpierw potrzebujemy wody.
Rhodey: Nie masz tego?
Claire: Niestety.
Rhodey: Ej! Gaduło, wytrzymaj. Będzie dobrze.
Pepper: Nie klepaj mnie po plecach, bo znowu się zrzygam!
Rhodey: Wybacz.



W końcu zdołała opanować się, co zajęło jakieś pięć minut. Czas nam uciekał, a najgorsze będzie, jeśli następny członek drużyny znajdzie się w fatalnym stanie. Tak niewiele nas dzieliło od celu. Tak niewiele, ale oczywiście musiały pojawić się kolejne przeszkody. Bo nikt nie spodziewał się ich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X