Rozdział 7: Śmiertelne cięcie


**Pepper**



Nie mogłam na to patrzeć. Ci pożeracze zaczęli szarpać ciało Gene’a w różne strony, a on jedynie krzyczał. Claire próbowała jakoś ich powstrzymać, lecz nawet magia tu nie podziałała. Zostawić go, czy ryzykować własnym życiem? Nie byłam w stanie słuchać wrzasków dawnego przyjaciela, dlatego wykorzystałam rezerwy do ostatniego ataku. Stwory oberwały jednocześnie unibeamem i repulsorami z rękawic. Siła była na tyle mocna, że nas odepchnęło daleko. Stwory oderwały się od niego, lecz to trwało bardzo krótko. Ponownie wróciły do poprzedniej czynności. Rhodey też wykorzystał cały arsenał broni. Nikt nie miał pomysłu, jak je zniszczyć.
Nagle dostrzegłam jakieś oślepiające światło. Kreatury zmieniły się w kupkę popiołu. Promień dochodził z jakiegoś statku na niebie.



Claire: Wreszcie pojawiło się wsparcie.
Tony: Co oni zrobili?
Claire: Wykorzystali działo termojądrowe. Wykorzystuje ciepło, żeby zmienić każde życie w to, co było z niego wcześniej. Pożeracze zostali stworzeni z ognia, dlatego pozostał po nich popiół.
Pepper: Gene… On…
Tony: Pepper, nie daliśmy rady.
Claire: Uwaga! Zbliżają się następni! Musimy stąd uciekać.
Pepper: Ale… Ale dlaczego on…
Claire: Te stwory lubią zjadać kosmitów, a szczególnie Makluańczyków. Jako, że byłam w pobliżu, też znalazłam się na ich celowniku.
Tony: Pepper?
Pepper: Tak, tak. Idę.



Tym razem nie zwróciłam żarcia, bo chyba już nie miałam czym rzygać. Było mi szkoda Mandaryna. Miałam taką nadzieję, że będzie po naszej stronie, ale nie udało się. Ostatni raz popatrzyłam na niego i wyruszyliśmy w drogę.



**Claire**



Statek z patrolu zajął się kolejnymi kanibalami, więc mogliśmy na spokojnie iść w stronę centrali. Tam znajdziemy lepsze uzbrojenie do walki z najeźdźcami, a poza tym, będę w stanie odesłać bohaterów do domu. Czy śmierć Khana coś zmieni? Nie będzie wojny? Nie. Wręcz przeciwnie. To pogarsza sytuację. Jak bardzo? Niebawem się o tym przekonamy.



Claire: Jeszcze cztery kilosy. Jak się trzymacie?
Pepper: Brakuje nam mocy do walki.
Claire: Zdołałam zauważyć… A jakieś rany?
Pepper: Czysto.
Rhodey: U mnie też… Tony?
Tony: Żadnych.
Claire: To dobrze. Musicie być silni, żeby przetrwać.



Cieszyłam się, że byli w dobrym stanie, chociaż ciągle czułam niepokój. Miałam złe przeczucia. Oby żadne z nich się nie sprawdziły. Wolałam uniknąć kolejnej potyczki. Wykorzystałam wszystkie kryształy, czyli jedyna broń leżała w telekinezie oraz sztyletach. Również pistolet nie nadawał się już do dalszego użytku. Amunicja się skończyła.
Kiedy przemierzaliśmy kolejne kroki przez pustynię, wykryłam obecność kosmitów z hełmami. Ile zlokalizowałam przeciwników? Dziesiątkę. O kurwa.



Tony: Wszystko gra?
Claire: Dziesięć obcych form życia.
Tony: O cholera! Masz rację! Co teraz?
Claire: Nie poradzimy sobie. Musimy uciekać.



Ruszyliśmy do biegu, mijając porzuconą stertę żelastwa po starych żołnierzach. Nie mieliśmy czasu na ustalenie planu. Tym razem trzeba było zdezerterować.



**Rhodey**



Nie znosiłem uciekać, lecz nie potrafiliśmy zmierzyć się z taką hordą nieprzyjaciół. Próbowaliśmy im zniknąć z oczu. Porażka. Wykryli nas wcześniej i rzucili się na nas. Strzelali ze swych dział. Jeden strzał przeszył moją zbroję prawie na wylot. Syknąłem z bólu. Ruda też odczuła ból, zaś Tony jakoś się trzymał. Kapitan miała najgorzej. Niewiele mogła zdziałać. Wystrzeliłem ostatnią serię pocisków, odpychając wrogów z dala od nas. Krzyczeliśmy z bólu, a największy wrzask powodowała nasza sojuszniczka. Bez zbroi stała się łatwym celem. Wspólnymi siłami odpieraliśmy atak, aż doszło do najgorszego. Moc została na końcówce.



Claire: Uciekajcie! Ach! Zatrzymam ich!
Rhodey: Nie poradzisz sobie sama!
Claire: Róbcie, co wam każę.
Pepper: Ej! My nie jesteśmy w twoim korpusie! Możemy robić, co chcemy.
Claire: Chcecie zginąć?!
Tony: Z tobą na pewno.



Zebraliśmy resztki sił, wzlatując w powietrze. Wycelowałem celownikiem snajperskim, trafiając w kreaturę. Zostało dziewięciu.



Tony: Mają jakąś słabość?
Claire: To po części roboty. Jeśli usmażysz im obwody…
Tony: Da radę.



Oddaliliśmy się, dając mu pole do manewru. Wykorzystał impuls elektromagnetyczny na całą grupkę stworzeń. Od razu padły.



Claire: Szybko się pozbierają. W nogi!
Tony: Dobrze, Kapitanie.



Ponownie zaczęliśmy biec, nie patrząc za siebie. Biegliśmy niezbyt szybko, bo byliśmy wyczerpani. Z niektórych ran sączyła się spora ilość krwi.
Już byliśmy daleko od przeciwników, ale stało się coś niespodziewanego. Usłyszałem krzyk przyjaciela. Cholera! Dopadli go! Pobiegłem mu pomóc. Wykorzystałem siłę w mechanice pancerza, uderzając w kosmitę.



Rhodey: Żyjesz?
Tony: Rhodey…
Rhodey: Cholera jasna!



Dostrzegłem dziurę w napierśniku w umiejscowieniu brzucha. Stamtąd spływała czerwona ciecz.



Pepper: Co ty tak się drzesz, Rhodey? Trupa chcesz obudzić? Claire, powstają też jakieś umarlaki?
Claire: Nie ma tu zombie.
Rhodey: Daleko do najbliższej bazy?
Claire: Co się dzieje?
Rhodey: Tony oberwał.
Claire: Pokaż mi ranę.



Położyłem rannego na piasku, a ona stworzyła jakąś barierę nad nami. Pepper w końcu też była przejęta całą sytuacją. Z plecaka wyjęła apteczkę, kładąc obok niego.



Claire: Muszę zdjąć zbroję. Wytrzymasz bez niej?
Tony: Muszę. Ach!
Claire: To może zaboleć.



Pomogłem jej pozbyć się metalu, odsłaniając warstwę ubrań. Podwinęła bluzkę, zaś palcami sprawdziła głębokość nacięcia. Nie mógł się powstrzymać od wulgaryzmów. Leciała cała wiązanka.



Claire: Nie jest dobrze. Prawdopodobnie masz przebitą śledzionę.
Tony: No super!
Pepper: Ale przeżyje, tak?
Claire: Mogę jedynie dać opatrunek i odkazić ranę, ale i tak bez operacji się nie obejdzie… Rhodey, ostatnia najbliższa baza to centrala. Nie ma innej. Większość przestała istnieć.
Rhodey: Czyli musimy się pospieszyć.



Chwyciłem kumpla na ręce. Bariera zniknęła i musieliśmy iść dalej.



Tony: Możesz mnie postawić. Potrafię iść sam.
Pepper: Oj! Jesteś księżniczką w opałach. Przyzwyczaj się do najbliższych godzin.
Tony: Księżniczką? Ach! To już przesada.
Claire: Nie możesz stać. Lepiej nie pogarszaj swojej sytuacji.
Tony: Zgoda.
Rhodey: A co z tobą?
Claire: Kilka draśnięć w ramię, czyli standardzik.



Stwierdziła z uśmiechem, idąc ciągle w tym samym kierunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X