Rozdział 4: Jesteś potworem



**Rhodey**



Czekaliśmy, aż Claire rozmówi się z Gene’m. Może przekona go, żeby dobrowolnie pozbył się pierścieni Makluan. A! Kogo ja oszukuję? Jest zbyt uzależniony od swej potęgi, więc nie pójdzie po dobroci. Przynajmniej mam sporo “zabaweczek” skuteczne na jego upartość. Pepper nie mogła ustać w miejscu i ciągłe chodziła bezcelowo wzdłuż drzew. Też chciała walczyć, zaś Tony o dziwo był spokojny. Aż za spokojny.



Rhodey: Chłopie, ja ciebie nie poznaję. Nie masz ochoty mu przywalić? Przecież ty najbardziej przez niego ucierpiałeś. Wysadził samolot, wykorzystał twojego ojca, a do tego…
Tony: Pamiętam o tym doskonale, ale Claire poradzi sobie. Ma miano oficera. Wygra.
Rhodey: Stopień nic nie znaczy. Musi wykazać się sprytem.
Pepper: Ach! Zróbmy coś wreszcie, bo zaraz umrę z nudów! Tony, ratuj!



Niespodziewanie w naszą stronę wyleciała dziewczyna. Przebiła się przez okno, padając twarzą do ziemi.



Pepper: No nareszcie coś się dzieje.
Tony: Wszystko gra?
Claire: Nie pójdzie po dobroci. Ech! Nawet groźby nie podziałały. Jakieś pomysły?
Pepper: Totalny rozpierdol!
Tony: Ej! Czekaj!
Rhodey: Z rudymi są same kłopoty.
Tony: Niestety... I ona ma być moją żoną? Wolne żarty!



Natychmiast wystartowaliśmy za Rescue, co też zrobiła nasza sojuszniczka. Nie cackała się z Mandarynem. Od razu przebił się przez ścianę, bo granaty laserowe nie powodują łaskotek. Rzuciliśmy się na przeciwnika, a ten zaczął używać swojej mocy. Oberwałem tornadem, przyjaciel dostał kwasem, a gaduła poczuła piekielny ból z winy ognia. Nawet kryształy nie dawały rady. Próbowała zamrozić gnojka, lecz on szybko stopił lód. Używała też pistoletów, co również nie podziałały. Każdy walczył, żeby nie zginąć. Krzyczeliśmy, gdyż ciało cierpiało.



Gene: Nadal nie rozumiecie? Nikt nie może równać się z potęgą Mandaryna!
Pepper: Aaa! Gene, opamiętaj się! Ty taki nie jesteś! Wiem to! Pomogłeś nam z jaszczurkami! Jesteś po dobrej stronie!
Gene: Mylisz się, Pepper. Nie jestem… Ktoś ma już dość? Mogę tak robić całą wieczność.
Claire: Przez ciebie moi ludzie giną i jest wojna! Taki potwór nie zasługuje na życie!
Gene: Potwór?
Tony, Rhodey: UWAŻAJ!
Claire: Aaa!



Widziałem, że oberwała w kryształ falą uderzeniową, aż pojawiły się pęknięcia. Niedobrze. Musieliśmy coś wymyślić, zanim doznamy śmiertelnych ran.



**Claire**



No pięknie. Nie ukrywam tego, ale nasza sytuacja była wręcz tragiczna. Poczułam dotkliwie cios na tyle, że serce przyspieszyło swoje bicie. Potwór. Dla chorych ambicji był w stanie zniszczyć każdego, kto spróbuje mu dorównać siłą. Gdybym miała więcej kryształów, może unieszkodliwiłabym Mandaryna? Całkiem możliwe. Brakowało mi pomysłów, chociaż… To będzie bolało.
Kiedy wystrzeliłam sporą serię pocisków, blaszaki strzelały promieniami, co nic nie zmieniły. Potrzebowałam odwagi. Na co? Na coś dziwnego.



Claire: Osłaniajcie mnie!
Rhodey: Co ty chcesz zrobić?
Claire: Zaufajcie mi, dobra? Mam pewien plan, ale musicie w nim pomóc.
Tony: Jak?
Claire: Strzelajcie najsilniejszym arsenałem… Rhodey, wykorzystaj każde działo z rakietami. Powinno wystarczyć.
Pepper: A ja?
Claire: Wnerwiaj go, bo to robisz najlepiej.



Zaśmiałam się lekko, a oni też parsknęli śmiechem. Doskonale pojmowali, co miałam na myśli, mówiąc o wyprowadzaniu ludzi z równowagi. Prawdziwa broń. Bardzo skuteczna.
Gdy drużyna Tony’ego zajmowała się atakiem z różnych stron, włączyłam kamuflaż poprzez bransoletkę. Miała wiele zastosowań i ta sprawdzała się najlepiej przy zasadzkach. Zniknęłam im z oczu, podchodząc niebezpiecznie blisko tyrana.



Claire: To ci już nie będzie potrzebne.



Zamachnęłam sztyletem, mierząc w jego prawą dłoń. Wrzasnął z bólu. Część ręki odpadła, pozostawiając resztę. Krew kapała na podłoże. Nie patrzyłam na nią, lecz wymieniałam spojrzenia z nieświadomym wrogiem. Zbroje uderzyły z rdzenia, powodując upadek Khana. Zwycięstwo.



Pepper: Co to jest?!
Claire: Nie patrz na to.
Pepper: O Boże!
Claire: Pepper, spokojnie.
Pepper: Zaraz zwymiotuję.
Claire: I co, Gene? Teraz taki silny nie jesteś. Przegrałeś.
Gene: Jesteś w błędzie.
Claire: No nie! Kurwa mać! I wszystko poszło się jebać!



Byłam wkurwiona. Jego dłoń wróciła na swe miejsce. Zrosła się z ramieniem.



Gene: Miarka się przebrała. Teraz nie będzie litości. Pora wrócić do domu, oficerze!
Claire: Uciekajcie! Szybko!
Gene: Za późno.



Wykorzystał jeden z pierścieni do otworzenia portalu na niebie. Chciałam znowu znaleźć się w swoim wymiarze, ale bohaterowie Nowego Jorku nie mogli tam pójść. Rzuciłam się na chinola, usiłując wyrwać mu pierścień z palca.



Gene: Wasz koniec jest bliski!
Claire: Nie wiesz, co się stanie, jak otworzysz przejście! Wszystkich nas wciągnie! Ciebie też!
Gene: O nie! Złego diabli nie biorą!
Claire: Gene!



Na nic krzyki. Nie dało się nic zrobić. Dość szybko pojawiła się czarna szczelina. Nie kontrolował tego. Symbole mocy zaczęły migotać, a on nie był w stanie zapanować nad energią.



Claire: Zamknij to!
Gene: Nie mogę!
Pepper: Posłuchaj jej! Musisz przestać!
Gene: Pierścienie mnie nie słuchają! Co mam zrobić?!
Tony: Ty dupku, pozbądź się ich! To takie trudne?!
Rhodey: Albo ty to zrobisz, albo pokroimy cię na kawałki.
Gene: Nie jestem w stanie!



Dziura powiększyła się, przyciągając nas swoją siłą. Walczyliśmy, chwytając się o drzewa, ale one same poleciały wyrwane z korzeniami. Drań pragnął zostać na Ziemi. Jednak nie potrafił zatrzymać tego procesu. Wpadliśmy do pęknięcia, przechodząc do innego świata. Mijaliśmy tylko czerń.
Nagle przestaliśmy się przemieszczać, spadając w dół. Wylądowaliśmy w piasku.



Tony: No i na co ci to było? Utknęliśmy!
Gene: Może teraz zadziałają… Cholera!
Tony: Claire, gdzie my jesteśmy?
Claire: Witajcie na Xeno. Innej Ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X