Rozdział 3: W tobie jedyna nadzieja


**Gene**



Świat się zmienił. To prawda i nie kryję się z tym, że ja spowodowałem te zmiany. Jestem odpowiedzialny, więc tylko ja jestem winny. Drużyna blaszaka próbuje walczyć z tymi kreaturami, ale na dłuższą metę nie dadzą rady. Nie zamierzam się wtrącać, chociaż pojawienie się osoby nie z tego świata wszystko komplikuje. Muszę ją poznać.



**Tony**



Pepper potrafi nastraszyć każdego. Claire bardzo się przejęła, słysząc o pojawieniu się szczeliny. Komputer wykazał coś innego. Fakt, że coś się pojawiło na niebie, ale nie portal. Mogłem uspokoić oficera, bo nie potrzebowaliśmy interweniować. SHIELD też nic nie robiła. Wszelkie jednostki były w pogotowiu. Mogliśmy jedynie obserwować.
Po skończonym ładowaniu, odłączyłem się od ładowarki. Byłem w lepszym stanie, niż poprzednio. Mogliśmy rozpocząć poszukiwania Mandaryna, a kwestią jej powrotu zostawiłem na później. Podszedłem do systemu, sprawdzając źródło energii. Pozaziemskiego pochodzenia? Brawo, Gene.



Claire: Wszystko w porządku, Tony?
Tony: Nienawidzę magii, a szczególnie walki z kosmitami. Jednak nie mamy powodów do obaw. Twoi ludzie nadal walczą. To nie jest żadna szczelina, a przejście Makluańczyków z ich statku bojowego. Mogą spróbować przypuścić atak, ale najpierw musimy odnaleźć Mandaryna.
Pepper: Wzywamy Rhodey’ego?
Tony: Jeszcze nie. Niech pogada z Robertą i ją uspokoi. Wolałbym nie mieć z nią do czynienia.
Claire: A co z budową portalu?
Tony: Jeśli odnajdziemy sprawcę całego chaosu, a on naprawi swe szkody, zmieni się twój świat, prawda?
Claire: No tak, ale raczej nie zrobi tego dobrowolnie.
Pepper: To my go do tego zmusimy.
Tony: Znajdziemy drania.



Wpisałem specjalny program, poszukując śladów energii pierścieni Makluan. Claire uzbroiła się po zęby, zaś moja ruda wskoczyła w swój pancerz. Poszedłem w ślady Pep, wkładając na siebie Mark II.
Gdy byliśmy gotowi do podróży, drzwi od zbrojowni się otworzyły. To był Rhodey i… Roberta? No i w cholerę wziął nasz sekret. Stała w osłupieniu, a nasz przyjaciel też zabrał swoje wdzianko i wylecieliśmy przez właz. Dziewczyna wskoczyła mi na barki i polecieliśmy. Myślałem, że zestrzelę War Machine w powietrzu, by sprawdzić wytrzymałość zbroi brata.



Rhodey: Gdzie lecimy?
Tony: Komputer jeszcze nic nie wykrył, ale nie chciałem tłumaczyć się twojej mamie z sekretu.
Pepper: Rhodey, ja cię zabiję! Jak mój tata się dowie, będę skończona! Zobaczysz, że nie dożyjesz jutra!
Claire: Whoa! Hej! Uspokójcie się! Może wyszło dość niezręcznie, lecz mamy zadanie. Skupmy się na nim, a później pomogę wam uniknąć konsekwencji.
Tony: Rhodey, po co ona szła do zbrojowni?
Rhodey: Nie wierzyła w to, co jej powiedziałem. Mówiłem, że musisz ładować implant, a ona jakoś nie zaufała mi. Mogliście nie wchodzić do zbroi i poczekać na mnie.
Pepper: Tony, proszę. Pozwól zabić tego pacana. Eee… Tony?
Tony: Wybacz. Po prostu nie jestem cierpliwy. Chcę mieć to za sobą. Gene musi wszystko odkręcić.
Rhodey: A może cofnijmy się w czasie, żeby zapobiec zdobyciu pierścieni?
Tony: Hmm… Dobra myśl, ale to zajmie więcej czasu, niż budowa portalu międzywymiarowego.



Nagle usłyszałem dźwięk zakończenia poszukiwań. Mam cię, gnojku.



Pepper: Co jest?
Tony: Znalazłem Mandaryna. Tak, jak myślałem. Zaszył się w Chinach.
Pepper: No to, na co jeszcze czekamy? Lećmy!
Tony: Gdyby próbował jakiś sztuczek, wiecie, co robić?
Rhodey: Strzelać, aż gnida padnie na kolana.
Tony: Prawidłowo.
Claire: Mnie też dotyczy ten plan?
Tony: Tak.



**Pepper**



Kilka godzin spędziliśmy na locie aby dotrzeć do celu. Tak miałam ochotę przywalić Gene’owi, ale z drugiej strony, on się zmienił. Chciał być bohaterem tak, jak my. Powinien dostać drugą szansę, a teraz od niego zależał los całej ludzkości. Los obu wymiarów leżał w rękach dawnego przyjaciela.
Kiedy podążaliśmy za sygnaturą, dostrzegliśmy mały bambusowy domek. Pewnie tam się ukrywał. Czułam, że coś nas zaskoczy. Przeczucia nie okazały się błędne. Zza drzew wyskoczyła armia Tong. Super. Walka z ninja. Stare, dobre czasy. Zaczęliśmy strzelać repulsorami, aż padali na glebę. Tylko kilku z nich znikało, pojawiając się za naszymi plecami. Na szczęście umiejętności naszej nowej znajomej zmusiły ich do odwrotu. Oberwali kryształami, zmieniając się w lód.



Pepper: Co teraz?
Tony: Gene, wiemy, że tu jesteś! Nie chowaj się i wychodź! Mamy do pogadania!



Znikąd pojawił się nad nami, pokazując się w swojej zbroi.



Gene: Jak mogliście mieć śmiałość, żeby zakłócać mój spokój?!



Tony: Zanim zaczniesz nas atakować, wysłuchaj nas.
Gene: Ciebie nie zamierzam, Stark. Ktoś inny?
Pepper: Gene, nie przyszliśmy z tobą walczyć. Chcemy, żebyś coś zrobił. Nie dla nas, ale świat cię potrzebuje.
Gene: To chyba jakaś kpina. Musicie być bardzo zdesperowani.
Rhodey: Sam zniszczyłeś ten świat, więc może ruszysz swoją dupę i naprawisz to?
Pepper: Rhodey, przestań. Nie mów tak do niego.
Rhodey: Zasłużył sobie na takie traktowanie po tym, do czego doprowadził swoją chciwością.
Gene: Chciwość, powiadasz? Jak zwykle jesteś nieomylny, Rhodes.
Claire: Albo dobrowolnie zrzekniesz się pierścieni, albo świat czeka zguba.
Gene: Zaraz, zaraz. Ty nie jesteś stąd?
Claire: Zgadza się.
Gene: Mamy zwycięzcę. Ciebie chętnie wysłucham, a wy nie ruszać się ani kroku dalej, bo was wyślę donikąd.



Zagroził, a następnie zmienił się w człowieka. Zabrał gdzieś Claire i nic nie mogliśmy zrobić. Mogliśmy tylko czekać. Tony nienawidzi magii, zaś moja słabość to brak żelaznej cierpliwości. Raczej nie zrobi jej krzywdy. Wyglądał na opanowanego. Obym się nie myliła.



**Claire**



Zostałam zaprowadzona do jakiegoś pomieszczenia. Tam znajdowały się chińskie artefakty przeszłości. Nie miałam czasu, by je podziwiać. Musiałam wypełnić zadanie. Pierścienie zawiesił na niewielkim sznureczku, który miał na szyi. Niezbyt dobre rozwiązanie, ale nieważne.



Gene: Opowiedz mi coś o sobie.
Claire: Nie przyszłam z tobą gawędzić. Masz zrzec się mocy pierścieni. Jeśli tego nie zrobisz, wkrótce z mojego wymiaru wypełzną stwory, o których nawet ci się nie śniło.
Gene: Widziałem wiele, bo w końcu mogę kształtować rzeczywistość.
Claire: Znam twoje moce i wiem, jak skończysz w moim wymiarze. Wiem, co cię spotka za los, ale nie powiem. Nie mogę, bo skutki będą katastrofalne… Mandarynie, oddaj pierścienie lub je zniszcz.
Gene: A może zastanowiłaś się kiedyś, że to ja wysyłam te stwory. Ja je kontroluję i specjalnie sieję chaos oraz spustoszenie. Może tego chcę. Nie pomyślałaś nad tym?
Claire: Twoim przeznaczeniem było ocalić Ziemię, a zamiast tego doprowadzasz do anihilacji planety. Twoja matka nie chciałaby tego.
Gene: Nie masz prawa o niej mówić! Wynoś się stąd! Skończyłem! Nie oddam pierścieni! To moja moc i nikt nie zabroni mi korzystać z potęgi Makluan!
Claire: Czyli wojna będzie trwać. Chyba, że ciebie zabiję.



Wyciągnęłam zatruty sztylet, trzymając blisko gardła tyrana. Jeden ruch i umrze.



Gene: Na co czekasz? No zabij mnie. Nie masz jaj? Co z ciebie za oficer?!
Claire: Nie mówiłam nic o sobie. Skąd ty wiesz, kim ja jestem?!
Gene: Moja moc jest nieograniczona. Sięga do wielu wymiarów. Wiedziałem, że tu się pojawisz.



Opuściłam broń, aż ręce zaczęły drżeć ze strachu. Powoli docierało do mnie, kto otworzył ten portal wtedy nad twierdzą. To był on. Jednak nie rozumiałam jednego. Dlaczego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X