Rozdział 10: Bądźmy żywi lub martwi


**Tony**



Powoli otwierałem oczy. Nadal czułem ból spowodowany przez ranę. Zauważyłem, że Pepper i Claire też były blade, jak ściana. Coś mnie ominęło? No i gdzie wcięło Rhodey’go? Co się stało? Rany! Zaczynam zamieniać się w rudą. Tyle pytań, ale od czego zacząć? Widziałem też brak pancerzy. Chyba stały się zbędne. No dobra. Po kolei.



Tony: Co się stało?
Pepper: Tony! Wreszcie się obudziłeś!
Claire: Pepper, nawet nie próbuj go przytulać. Bardziej mu zaszkodzisz.
Pepper: Och! Smuteczek.
Tony: Ktoś mi wyjaśni? Ach! Co tu robimy?
Pepper: Czekamy na pomoc. Rhodey poszedł sam, a zbroje już nam do niczego się nie przydały. I lepiej trzymaj się z dala ode mnie, bo raczej nie chcesz mieć bluzki w rzygach, co? Rhodey coś ma z nogą, ale jakoś chodzi, Claire tradycyjnie kryształ, a ty nadal masz tę dziurę. Uff! Czaisz bazę?
Tony: Mniej więcej.
Claire: Jak się czujesz?
Tony: Wciąż boli, ale… Ale jest okej.
Claire: Gdyby coś się działo, to mów.
Tony: Zgoda.
Pepper: I tak tego nie zrobi. Woli nikomu się nie skarżyć, że go boli, dlatego nie zdziw się, jak wyzionie ducha, a nam nic nie powie.
Claire: Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.



Nagle usłyszałem pisk z bransoletki. Przypomnienie. Rewelacja. Akurat teraz? Nawet nie byłem w stanie się ruszyć. Oddech ponownie był utrudniony.



Pepper: Implant?
Tony: Niestety.
Claire: Wytrzymaj. Rhodey ma dwa kilosy do centrali.
Pepper: Słyszałeś, Tony? Wszystko będzie dobrze.



Znowu miała ten odruch, by rzucić się w moje ramiona, ale jedyne, co zrobiła, to chwyciła za rękę. Dawała mi wsparcie. Byłem jej wdzięczny za wszelką pomoc. Mój aniołek.



**Rhodey**



Mimo problemów z nogą, pojawiłem się po jakiś dwóch godzinach. Okazało się, że baza była bliżej. Tak mi się przynajmniej wydawało. Przy bramie dostrzegłem strażników. Od razu we mnie celowali.



Rhodey: Ej! Spokojnie. Nie przyszedłem tu walczyć.
Strażnik: Czego chcesz?
Rhodey: Znacie może Claire Salvari?
Strażnik: Nowy Kapitan. No i co z tego?
Rhodey: Jestem jej… Przyjacielem i wysłała mnie, bo potrzebuje pomocy.
Strażnik: Jest ranna?
Rhodey: Wszyscy oberwali przez stwory. Proszę… Wyślijcie wsparcie, bo długo nie wytrzymają.
Strażnik: No dobrze, ale najpierw muszę cię przeskanować.
Rhodey: Nie krępujcie się.



Lekko uśmiechnąłem się głupawo, pozwalając na skan. Za pomocą specjalnych okularów przeprowadził analizę. Nie trwało to zbyt długo, gdyż nic nie wykrył.



Strażnik: W porządku. Pamiętasz, gdzie oni są?
Rhodey: Gdzieś na początku strefy lodowej.
Strażnik: Mhm… No to zapraszamy na pokład.
Rhodey: Jaki pokład? O! Już widzę.



Na niebie ujawnił się statek, co wcześniej był zakamuflowany. Zostałem wciągnięty przez promień, aż znalazłem się w środku pojazdu. Tam mogłem zauważyć żołnierzy z specjalnymi oznaczeniami. Niektórzy specjalizowali się w pomocy bojowej, medycznej lub mechanicznej. Powiedziałem im, w jakim są stanie i natychmiast ruszyliśmy do rannych. Obyśmy nie dotarli za późno.



**Claire**



Bohaterom wrócił humor. Gadali sobie różne żarty. Nie bardzo je rozumiałam, ale cieszyłam się, widząc ich w tak dobrym nastroju. Najważniejsze było pozytywne myślenie. Jakoś przetrwamy, a oni wrócą na swoją Ziemię.



Pepper: A pamiętasz, jak tańczyłeś w zbrojowni? Heh! Brakowało mi tej kamery.
Tony: Przecież pracowałem.
Pepper: Hahaha! Oczywiście, Tonusiu.
Tony: Nie przeginaj.
Pepper: Oj! Przecież nie powiedziałam nic złego.
Tony: Pepper…
Pepper: Szkoda, że tylko ten jedyny raz mogłam zobaczyć, jak wywijasz tyłeczkiem. Hahaha! Zrób kiedyś powtórkę i tym razem, wezmę kamerę.
Tony: Może… kiedyś.
Claire: Cholera! Nie zasypiaj! Oni zaraz tu będą!
Pepper: Co się dzieje?
Claire: Pogarsza mu się. Trzeba działać.



Wyjęłam z apteczki strzykawkę, a do niej dałam specjalny środek, który miał poprawić pracę serca. Musiałam zaryzykować, choć ponownie stracił mnóstwo krwi. Długo nie pociągnie.



Claire: To ci powinno pomóc.



Wstrzyknęłam substancję przez ramię. Czekałam, aż zacznie działać. Dziesięć sekund i nic. Niedobrze. Bardzo niedobrze.



Pepper: Tony, nie śpij, bo cię okradną.
Tony: Kto? Że… ty?
Pepper: Zabraniam ci mdleć!
Tony: Odmawiam… Wybacz… mi.
Pepper: Tony, nie!



No i zemdlał. Natychmiast sprawdziłam funkcje życiowe przez skaner. Słabe. Serce niebezpiecznie zwalniało.



Claire: Nie będę ściemniać, Pepper. On umiera.
Pepper: Co?! Nie! Błagam! Ratuj go!
Claire: Nie mam odpowiedniego sprzętu.
Rhodey: CLAIRE!



Nagle usłyszałam czyjeś wołanie. Spojrzałam w górę, dostrzegając statek z centrali. Udało mu się. W ostatniej chwili. Wylądowali na lodowej powierzchni. Rhodey wyszedł z resztą oddziału do nas. Nie musiałam im nic tłumaczyć. Wiedzieli o obrażeniach, jakie odnieśliśmy podczas walki. Bez dłuższego zastanowienia trafiliśmy na pokład. Tam medycy rozpoczęli podstawowe opatrywanie ran, bo więcej mogli zrobić w bazie.



Claire: Brawo, Rhodey. Jesteś naszym bohaterem.
Rhodey: No nie przesadzajmy, ale tak. Jestem bohaterem… Claire, co teraz?
Claire: Gdy dojdziecie do siebie, wrócicie do domu.



Stan chłopaka był ustabilizowany, choć i tak dalej potrzebował operacji, Pepper otrzymała kroplówkę ze składnikami odżywczymi do odzyskania sił, zaś Rhodey miał już zszytą ranę przy kolanie. Mi jedynie nałożyli kilka opatrunków w okolicy ramienia, pod kolanem, lecz wymiana kryształu była tylko możliwa w głównym systemie operacyjnym korpusu.



Pepper: Już nikt nie umrze? Nawet Tony?
Claire: Zostaliśmy uratowani dzięki niemu.
Rhodey: Robiłem, co trzeba. Na początku mi nie ufali, ale potem postanowili nam pomóc.



Kiedy dotarliśmy na miejsce, trafiliśmy do skrzydła medycznego. Poza najbardziej poszkodowanym, co znalazł się na stole operacyjnym. Przyjaciele leżeli na łóżkach, odpoczywając, a ja poszłam wymienić swoją część, bez której nie mogłabym żyć. Położyłam się, biorąc do ręki kontroler maszyny. Ostrożnie wyjęłam kamień, a raczej jego kawałki, co później dałam na tacę. Medyk od technologii pomógł zamontować nowy kryształ. Wszystko poszło gładko i bez problemu.



Claire: Dziękuję.


Po kilku minutach, poczułam w sobie na nowo życie. Wróciłam do drużyny blaszaka, którzy długo nie leżeli w łóżkach. Byli niecierpliwi, czekając na zakończenie ingerencji chirurgicznej. Po części również martwiłam się o ich geniusza, ale znosił gorsze rzeczy. Wygra. Tego byłam na sto procent pewna.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X