[3] Zasadzka


[3] Zasadzka

**Pepper**


Poznałam cel porywaczy. Chcieli mnóstwo pieniędzy. Aż dziesięć milionów? Chyba nie sądzą, że tyle dostaną. Do tego chciałam krzyczeć, widząc mamę na linii ognia. Co ona tu robiła? Dlaczego tatuś jej nie zatrzymał? Nie mogłam pozwolić, by zginęła. Nie wiedziałam, co było gorsze. Słuchanie tych gości w maskach, czy strach o nią? Musiałam zachować spokój. Skoro chłopaki siedzieli nadal cicho, również nie mogłam się odzywać.


Unicorn: Masz kasę?
Patricia: Nie mam, dlatego chcę negocjować warunki
Unicorn: Nie ma mowy! Jak nie dostaniemy tego, co chcemy, chłopak zginie… Będzie przestrogą dla was


Zaczął mierzyć w Tony’ego. Bałam się podwójnie. Strach na tyle wzrósł na sile, że miałam ochotę wziąć coś ostrego i walnąć ptasiego móżdżka w łeb. Jednak zmieniłam swój zamiar, obserwując sytuację. Widziałam, że załadował broń. Mógł wystrzelić w każdej chwili.


Patricia: Zostaw ich! Oni są niewinni!
Unicorn: Szef kazał porwać dzieciaki. Są idealnymi zakładnikami na dawnego handlarza bronią, tajnego agenta i pilota wojskowego
Patricia: Cholera! Macie nas w garści. Powinniśmy wam dać pieniądze, gdybyście dali więcej czasu, dlatego przyszłam tu bez wiedzy agentów
Unicorn: A jednak zostaliśmy otoczeni. Hmm… To zmienia postać rzeczy
Patricia: Czyli?
Unicorn: Zabiję dzieciaka
Patricia: Nie!


Zakryłam twarz. Nie chciałam patrzeć na to. Schyliłam głowę, patrząc w dół. Na podłogę spadło kilka kropelek krwi. Kto oberwał? Wszystko stało się jasne, gdy usłyszałam cichy jęk.


Pepper: Mamo? MAMO!
Unicorn: Cóż… To było głupie… Lepiej nie próbujcie żadnych sztuczek, a włos wam z głowy nie spadnie
Pepper: MAMO!
Unicorn: Przestań krzyczeć! Dołączysz do niej… Niepotrzebnie rzucała się w stronę strzału, ratując tego bachora


Milczenie? Jak mam zachowywać się cicho po tym, do czego doszło? Potrzebowała lekarza. Musi żyć, ale… Ona nie ruszała się. Nic nie mówiła. Byłam przerażona. Bałam się, co jeszcze może się wydarzy. Tatusiu, uratuj nas.



**Virgil**


Usłyszałem głośny strzał. Raczej ten nie chybił, a szpieg zaraportował po raz kolejny obrót spraw. Patricia została postrzelona w klatkę piersiową. Musiałem wezwać jednostki do pomocy medycznej. Zadzwoniłem do najbliższego szpitala, by wezwali pogotowie na miejsce zdarzenia. Maria z tego strachu znowu zbladła. Dobrze, że żona Davida pomagała jej ustać na nogach.


Roberta: Co się stało? Do kogo strzelali?
Virgil: Są ranni… Patricia oberwała, bo grozili śmiercią jednemu z dzieci. Muszę teraz zaatakować
Maria: Które chcieli zranić dziecko? Mierzyli w Tony’ego?
Virgil: Możliwe, że tak…  Drużyna Alfa i Bravo, macie otoczyć budynek… Agenci z grupy Delta, rozwalcie główne wejście
Roberta: Nie lepiej uderzyć później?
Virgil: Tracimy tylko czas… Antyterroryści na pozycje! Gotowi na szturm za pięć… cztery… trzy… dwa… jeden! Do ataku!


Wysadzili główne wejście, wkraczając do środka magazynu. Obserwowałem na podglądzie, co widzą. Przy okazji one też mogły zauważyć, co się działo. Ze wszystkich stron dochodziły strzały w zamaskowanych terrorystów. Padali na podłogę z łatwością. Drużyny skumulowały atak w samo centrum zakładników. Przestępcy zaczęli uciekać w popłochu, że nie każdego udało się złapać. Tylko jeden pozostał. Jakiś gościu z rogiem. Pierwszy raz miałem z nim do czynienia. Posłużył się Pepper jako żywą tarczą.


Pepper: Tato?
Virgil: Córciu, zaraz będzie po wszystkim. Bądź dzielna
Pepper: Boje sie
Virgil: Pepper, spokojnie… Jestem tu… Uwolnij ją!
Unicorn: Najpierw kasa
Virgil: Nic nie zdziałasz w pojedynkę. Jesteś otoczony

Machnąłem ręką jako znak do ostrzału wroga. Moja kruszynka zrozumiała, co należało zrobić. Padła na ziemię, chroniąc rękami swoją głowę. Zuch dziewczynka. Tym atakiem przestraszyliśmy członka Maggi. Oby więcej się nie pokazywał.
Gdy zapanowaliśmy nad sytuacją, zabrałem córkę na ramionach z dala od magazynu. Pozostałe dzieci zostały zabrane do rodziców przez innych agentów FBI. Wraz z karetkami oraz policją pojawiły się media. Żałowałem, że nie mogłem pomóc żonie. Zmarła. I jak mam to powiedzieć rudej? Zabrałem ją do szpitala, bo była bardzo roztrzęsiona. Na szczęście nie skrzywdzili mojej księżniczki. Gorzej sytuacja wyglądała z Tony’m, ale Maria wiedziała, że tak będzie. Za to Rhodey do końca zachował się odważnie. Za pozwoleniem prawniczki wziąłem go w te same miejsce.


**Roberta**


Udało się. Wszystko się skończyło dobrze. No prawie, bo podobno żona Virgila zginęła. Rana wyglądała na zbyt głęboką i wykrwawiła się. Biedna, Pepper. W tak małym wieku stracić matkę. Naprawdę współczułam dziewczynce. Rhodey też powinien zostać przebadany przez lekarzy dla pewności o braku zagrożenia.
Kiedy karetki odjechały na sygnale, zajęłam się innym problemem. Telewizja oraz dziennikarze byli ciekawi całego zajścia. Zadawali mnóstwo pytań, otaczając mnie mikrofonami i kamerami. Ich wścibskość doprowadziła do tego, że bardzo się wkurzyłam. Chciałam im dać nauczkę.


Roberta: Jeśli nie zostawicie nas w spokoju, pozwę wszystkich, który będą naruszać prywatność. Znajdźcie inny temat, bo inaczej marnie skończycie, a jako prawniczka wiem, co mówię


Rzuciłam mikrofonem o ziemię, zaś w kamerze stłukłam ekran. Nalegali na odpowiedź przynajmniej na jedno pytanie. Nie zgodziłam się, rozwalając kolejne urządzenie, które walnęło na tyle mocno, że wydało nieznośny pisk.


Roberta: Nadal macie jakieś pytania? Dobrze wam radzę… Odczepcie się


Groźby zadziałały. Pojechali z miejsca zdarzenia. Agenci mi podziękowali za uciszenie sprawy z porwaniem, bo dla jednego z nich była to dość delikatna sprawa. Zrozumiałam to, bo Virgil też musiał znieść ten bolesny cios.
Nagle zauważyłam, jak nadjechał jakiś samochód. Chyba Howarda, jeśli pamięć nie myli. Tak. Zgadłam.


Roberta: Co tu robisz? Nikogo nie ma
Howard: Dopiero teraz mogłem przyjechać. Słyszałem, jak mówili o jakimś porwaniu. Powiedzieli, że jakieś dzieci zostały porwane. Od razu chciałem zadzwonić do Marii, ale nie odbierała
Roberta: Spóźniłeś się
Howard: Jak bardzo?
Roberta: Już jest po wszystkim. Zostali uwolnieni i zabrani do szpitala
Howard: Poważnie? A nic im nie jest?
Roberta: Chyba nie… Dowiesz się, jak tam pojedziesz. O ile nie spóźnisz się po raz drugi
Howard: Przepraszam… Miałem pilne spotkanie
Roberta: Twój syn mógł zginąć, a ty nie mogłeś tego odwołać?! Co dla ciebie jest ważniejsze? Twoja rodzina, czy firma?
Howard: Rodzina
Roberta: Lepiej przemyśl to, Howard


Pożegnałam się z nim, prosząc jednego z agentów o podwózkę do szpitala. Dokładnie wiedział, gdzie mogli być zabrani.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X