Pepper: Ach! Jak ten szybko czas leci. Już niewiele nam brakuje do osiemnastki. Prawda, Tony?
Tony: No tak. Będziemy pełnoletni, a każdy z nas pójdzie w swoją stronę.
Rhodey: O! Właśnie! Macie już jakieś plany? Ja myślałem nad Akademią Lotniczą.
Pepper: Agentka T.A.R.C.Z.Y. bez dwóch zdań. Zrobię wszystko, żeby nią zostać… Tony, a jakie są twoje plany?
Tony: Ech! Jeszcze nad tym zbytnio nie myślałem, chociaż mógłbym złożyć papiery do M.I.T. Na razie chcę odnaleźć tatę. Wiem, że nadal żyje i nie przestanę go szukać.
Gdy tak wspomniał o nim, przypomniał sobie moment katastrofy. Na samą myśl zakuło go w klatce piersiowej, aż lekko zgiął się w pół. Jednak to nie była jedyna przyczyna, gdyż na złość odezwał się alarm z przypomnieniem o naładowaniu implantu. Natychmiast ruda zerwała się z krzesła, zaciągając chłopaka do ładowarki, a następnie podłączyła urządzenie do mechanizmu, wcześniej zdejmując koszulkę.
Tony: Hej! Przecież pamiętam.
Pepper: Z tobą nigdy nic nie wiadomo.
Rhodey: I tu się z nią zgadzam. Powinieneś dbać o swoje zdrowie.
Tony: Dobrze, mamusiu.
Zaśmiał się z nadopiekuńczego przyjaciela, który traktował go, niczym bezradnego pięciolatka.
Tony: Dobrze, że wkrótce uwolnię się od twojego niańczenia.
Rhodey: Robię to dla twojego dobra. Jeszcze mi kiedyś za to podziękujesz. Na przykład wtedy jak zostaniesz ojcem.
Tony: Whoa! Nie galopuj tak!
Pepper: Hahaha! Tony i bycie tatusiem? Nie, nie! Ja w to nie uwierzę. To się nigdy nie stanie.
Tony: Pep, nie wierzysz we mnie? To smutne.
Zrobił minę przybitego psa, a oni nadal się śmiali. Całą radość zgasił dźwięk alarmu o zagrożeniu. Dziewczyna sprawdziła sygnaturę energetyczną przeciwnika. Anthony nie mógł się ruszyć przez ładowanie, dlatego słuchał z uwagą co zostało wykryte.
Tony: Co mamy?
Pepper: Niezidentyfikowana energia, która wychodzi poza odczyty.
Tony: Widzę, że wiele się ode mnie nauczyłaś. Na pewno będziesz idealnym następcą Iron Mana.
Pepper: Następcą? O czym ty mówisz?
Tony: Nieważne.
Geniusz zamilkł, aby nie zdradzać wszystkiego. Wiedział, iż kiedyś trafią na wroga nie z tej Ziemi. Miał przeczucie, że dzisiaj nastąpił ten dzień. Członkowie drużyny odwrócili się w jego stronę, lustrując wzrokiem każdy ruch.
Tony: Spokojnie. Nigdzie się nie ruszam, dopóki nie naładuję implantu. Przecież nie jestem samobójcą. Sprawdzicie zagrożenie, a później do was dołączę, dobra?
Pepper: Eee… Jesteś chory? To nie w twoim stylu. Gdzie zniknęło twoje narwanie do niebezpiecznych akcji? Wszystko gra, Tony?
Rhodey: Chyba wreszcie zmądrzał i poszedł po rozum do głowy.
Pepper: Możliwe… Na pewno nie uciekniesz?
Tony: Daję ci moje słowo.
Powiedział z powagą, patrząc na swoją ukochaną.
Tony: No znikajcie już, bo jeszcze się rozmyślę.
Pepper: Spróbuj zmienić zdanie, a pożałujesz.
Tony: Heh! Nie będę się narażał.
Dwójka uzbroiła się w pancerze, wylatując z bazy. Stark był znudzony czekaniem na zakończenie procesu, więc postanowił uruchomić nagrywanie.
Tony: To ostatnia wiadomość. Przekaż im ją, jeśli coś mi się stanie.
<<Życzenie mego twórcy jest mym rozkazem>>
Chłopak zebrał w sobie odwagę, przekazując myśli. Starał się je ująć w dość prosty sposób. Na początku miał z tym problem i każdą próbę kasował po kilku sekundach. Potem doszedł do wniosku, żeby powiedzieć im to, co jest najważniejsze. Z trudem wypowiedział kończące zdanie. Łezka w oku się zakręciła, a przed sobą widział obraz szczęśliwych kumpli. Cały proces nagrywania trwał ponad godzinę, ale w tym czasie zdołał zasilić rozrusznik serca wystarczającą ilością energii.
<<Naprawdę sądzisz, że to dzisiaj wszystko się zakończy?>>
Tony: Energia wroga, która wychodzi poza skalę nie będzie łatwą walką.
Stwierdził, zakładając zbroję i wyleciał ze zbrojowni. Leciał w kierunku sygnatury wroga, a na radarze zauważył też miejsca, gdzie znajdowali się pozostali. Zdziwił się, widząc ich oddalonych od przeciwnika o ponad sześćset metrów. Ponownie odezwało się złe przeczucie. Przyspieszył lotu, docierając do celu.
Tony: Rhodey, Pepper? Gdzie jesteście?
Wołał ich przez komunikator, lecz na kanałach była cisza. Ostrożnie szedł w stronę sygnatury. Przy jednym ze zniszczonych budynków dostrzegł znajomy kształt. Rozpoznał fioletowy but od Rescue.
Tony: O nie! Nie!
Podbiegł tam, przez co oczy wypełniły się przerażeniem. Leżeli bez ruchu w mocno pokiereszowanych zbrojach. Nawet nie szturchał ich, gdyż bał się, że ich skrzywdzi. Nie znał ran, dlatego nie zamierzał ryzykować. Skontaktował się z T.A.R.C.Z.Ą.
Tony: Fury, wyślij wsparcie! Rhodey z Pepper oberwali! Wysyłam ci współrzędne!
Nick Fury: Chwila, Stark! Co się stało? Podaj więcej szczegółów!
Tony: Ja… Ja nie wiem, kto to jest. Błagam. Pomóż im.
Nick Fury: Zgoda. Już wysyłam posiłki, ale jeśli to jest Bezimienny, lepiej się wycofaj.
Tony: Bezimienny? O kim ty mówisz?
Nick Fury: Niszczyciel światów. Poznasz go po białym stroju i ma włócznię.
Tony rozejrzał się, szukając wroga. Dostrzegł go na dachu. Ledwo zauważył sylwetkę, co w sekundę zmieniła położenie. Znalazł się za plecami blaszaka. Nie zdołał wymierzyć z rakiet na czas, aż oberwał potężnym strumieniem energii, przebijając się przez ścianę. Jęknął z bólu, lecz szybko podniósł się.
Tony: Ach! O tym mi nie wspominał.
Bezimienny nie czekał na ruch herosa, uderzając po raz kolejny z pięści w sam napierśnik.
Tony: Aaa!
Krzyknął przez złamanie żeber. Pluł krwią. Jednak nie chciał skapitulować. Przyspieszył reakcję zbroi, wykorzystując moc do butów. Chwycił za wroga, przelatując z nim przez jeden budynek, drugi, trzeci, kończąc na czwartym.
Tony: Tak łatwo mnie nie pokonasz!
Bezimienny: Tak uważasz?
Tony: O! Ty mówisz. Świetnie, więc…
Nie zdołał dokończyć, obrywając włócznią w brzuch. Pancerz oraz ciało w tamtym miejscu miało dziurę o sporym rozmiarze. Więcej krwi wylało się z rany, brudząc podłoże. Do tego splunął czerwoną cieczą. Z trudem oddychał, zaś każdy kolejny ruch pogarszał stan. Wiedział, że długo nie wytrzyma. Starał się wytrwać do przybycia posiłków.
Gdy on usiłował przetrwać następne minuty, medycy odnaleźli rannych, którzy zaczęli odzyskiwać przytomność. Byli rozkojarzeni, nie skupiając się na niczym.
Pepper: Co… się… stało?
Medyk: Spokojnie. Zaraz się wami zajmiemy. Przy waszym stanie odradzam walki.
Pepper: Walki? Moment… Coś… pamiętam.
Medyk: Proszę nic nie mówić. To tylko pogorszy twój stan zdrowia.
Rhodey: Pepper?
Odezwał się oszołomiony Rhodey. Nie potrafił przypomnieć sobie, do czego doszło. Nie był w stanie uświadomić sobie jak z potężnym przeciwnikiem się starł.
Rhodey: Co my tu robimy?
Pepper: Walczyliśmy.
Rhodey: Dobra. A Tony?
Pepper: Został w zbrojowni.
Nagle usłyszeli krzyk swego przyjaciela.
Pepper, Rhodey: TONY!
Widzieli jak z trudem walczył. Tak zmasakrowanej zbroi jeszcze nigdy nie widzieli. Mieli wrażenie, że mogła rozpaść się w każdej chwili, a sam pilot mógłby spaść z wysokości i się zabić. Dziewczyna była przerażona. Ledwo ruszyła nogą i od razu pożałowała tego.
Medyk: Nie ruszaj się. Masz podejrzenie złamań prawie każdej kości. To znaczy mówię to teoretycznie, bo gdyby tak naprawdę było, mogłabyś umrzeć tu i teraz.
Pepper: Nie! Nie mogę!
Medyk: Jak zostaniesz szybko stąd zabrana na leczenie, można tego uniknąć.
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Pomogę mu.
Medyk: Ciebie to też dotyczy.
Pepper: Ale on… On też może umrzeć!
Medyk: Przykro mi. Dopóki trwa walka, nie możemy interweniować.
Pepper: Tony, trzymaj się.
Oboje bali się o Iron Mana, bo walczył na śmierć i życie. Ran mu przybywało coraz więcej wraz z utratą krwi. Bezimienny przygwoździł go do ściany, miażdżąc głowę, skąd wyciekały kolejne strużki szkarłatnej cieczy. Chociaż ciało kapitulowało, on nie pragnął tak łatwo dać wygrać oponentowi. Z zaskoczenia wystrzelił z unibeamu wiązkę światła, odpychając wojownika do tyłu. Chłopak upadł na kolana, kaszląc, a przy okazji zabarwiając pobojowisko w kolory mordu. Wykorzystał resztki sił do ataku z rękawic.
Gdy znajdował się blisko celu, zastygł w powietrzu.
Pepper, Rhodey: TONY!
W reaktor zbroi została wbita włócznia, docierając do implantu. Stark nie potrafił nic z siebie wydusić, upadając na podłogę i wbijając się dodatkowo w asfalt. Wszyscy myśleli, iż przegrał. Nie zrobi żadnego ruchu. Ani obronnego, ani ofensywnego. Przeciwnik podszedł do pokonanego.
Bezimienny: Byłeś godnym przeciwnikiem. Jako, że przegrałeś, już nikt nie ocali tego świata.
Tony: Mylisz… się.
Nikt nie ukrywał zdziwienia, widząc ruch ręki, która zaczęła wyjmować oręż z ciała.
Bezimienny: Niemożliwe. Powinieneś być martwy!
Skumulował całą energię do pięści, wykonując potężne uderzenie w słabość nastolatka. Zanim zdołał go dotknąć, zauważył, iż w klatce piersiowej znajdowała się halabarda. Z przerażeniem spojrzał na część twarzy bruneta, gdyż pozostała połowa hełmu była zmiażdżona. Na ziemię trysnęła spora ilość cieczy, a on sam padł martwy. Nie przewidział tego, że ktoś odważy się przebić mu serce. W sumie, to oboje tego dokonali. Jednak zbroja pozwalała mu przeżyć te ostatnie chwile.
Pepper: Nie. Nie!
Rhodey: Tony!
Zerwali się do biegu, pomimo ran. Ignorowali ból, żeby tylko zobaczyć się z przyjacielem. Rudzielec nie potrafił opanować emocji, płacząc nad nim.
Pepper: Błagam cię. Nie opuszczaj nas. Masz całe życie przed sobą.
Tony: Przyjaciele…
Oboje popatrzyli na niego, błagając w głębi ducha o to, aby walczył i nie odchodził.
Tony: Wysłuchajcie… wiadomości.
Pepper: Jakiej?
Tony: Proszę… Zróbcie… to.
Pepper: Tony, przestań. Będziesz żyć! Nie żegnaj się z nami w tak okrutny sposób!
Rhodey: Chłopie, musisz wygrać i tę walkę. Musisz! Rozumiesz to?! Musisz!
Teraz i histeryk się załamał, roniąc kilka łez. Tony tylko się do nich uśmiechnął.
Tony: Cieszę się… że… mogłem… spotkać… was… na mojej… drodze.
I tak wypowiedział ostatnie zdanie przed nimi. Byli zrozpaczeni, lecz dłużej nie mogli ignorować bólu. Stracili przytomność od razu po Tony’m. Agenci zabrali rannych na helikarier, włączając w to śmiertelnie rannego. Fury zdziwił się, widząc martwego Bezimiennego.
Nick Fury: Oni to zrobili?
Medyk: Tylko Iron Man.
Nick Fury: Aż ciężko mi w to uwierzyć, że sam dał radę.
Medyk: Cuda się zdarzają, ale w medycynie wystarczy tylko jeden dla nadziei.
Nick Fury: Zabierzcie ich, a reszta pozbędzie się ciała.
Wydał wytyczne jednostkom, a następnie poszedł do centrali. Powiadomił Robertę i Virgila, żeby pojawili się w bazie powietrznej T.A.R.C.Z.Y. Przez telefon nie usłyszał żadnego sprzeciwu. Szybko zakończył rozmowy.
Podczas gdy Rhodey i Pepper byli opatrywani przez lekarzy, w bazie pojawił się dr Yinsen. To była ich jedyna nadzieja na ocalenie szefa ich małego gangu.
Pepper: Co mamy zrobić?
Rhodey: Czekać. On nie umarł.
Pepper: Ale widziałeś, w jakim był stanie! Przebita zbroja na wylot, wszędzie krew i te zmasakrowane kawałki tej latającej trumny!
Rhodey: Ej! Wiem jak to wyglądało, ale dr Yinsen wyciągał go z gorszych tarapatów.
Pepper: No tak, ale…
Rhodey: Żadnych “ale”! Potrzebujemy go!
Pepper: A on nas.
Rhodey: Dokładnie tak.
Dziewczyna nieco się uspokoiła. Pozwoliła odpocząć swojemu zmęczonemu organizmowi. Na szczęście złamała prawą rękę oraz lewą nogę bez żadnych przemieszczeń. Syn Roberty także uniknął najgorszego, bo poza posiniaczonymi kończynami i zabandażowaną głową, to był cały.
Po kilku minutach, do sali zostali wpuszczeni rodzice chorych. Nie usłyszeli od nich wyrzutów. Cieszyli się, widząc ich żywych. Odetchnęli z ulgą, że nie ucierpieli dotkliwie. Usiedli obok ich łóżek, a specjaliści pozwolili im na odwiedziny.
Roberta: Jak się trzymacie, dzieciaki?
Rhodey: Bywało lepiej.
Pepper: Ale gorzej z Tony’m.
Roberta: Słyszeliśmy. Wciąż trwa operacja.
Pepper: Gdybym mogła coś wtedy zrobić, może…
Virgil: Córciu, nie obwiniaj się. Byłaś bardzo dzielna, bo wróciłaś.
Rhodey: Nic więcej nie mówili? Nawet o szansach przeżycia?
Virgil: Roberto, chyba niewiele powiedzieli, prawda?
Roberta: W sumie, to oni sami nie wiedzą. Chyba nie chcą niepotrzebnie martwić.
Pepper: Bardziej martwią niewiedzą.
Ponownie posmutniała, a myśl o niezobaczeniu swego ukochanego powodowała ból psychiczny. Próbowali ją pocieszyć albo podnieść na duchu. Bezskutecznie. Chwyciła za kule, idąc powolnymi krokami w stronę wyjścia.
Virgil: Pepper, zostań w sali. Jesteś ranna.
Pepper: Chcę czekać na niego. Tylko nie tutaj!
Rhodey: Idę z tobą.
Roberta: Ej! I ty też się przeciwstawiasz? Co się z tobą stało?
Rhodey: Mamo, on potrzebuje naszego wsparcia. Musimy tam być.
Roberta: On nie ma nawet pojęcia, że tu jesteście. Niby jak chcecie mu pomóc?
Pepper: Wyślemy naszą energię mentalnie.
Virgil: Chyba pójdę po lekarza. Coś zaczynasz bredzić.
Mężczyzna wstał, chwytając za rękę córki.
Pepper: Tato, puść mnie!
Virgil: Potrzebujesz odpocząć.
Pepper: Nie teraz!
Virgil: Teraz!
Pepper: Nie!
Virgil: Tak.
Pepper: Nie!
Virgil: Mówię ci, że tak.
Pepper: Nie zgadzam się!
Virgil: Starszych się słucha, pamiętasz?
Roberta: Pepper, posłuchaj się ojca. Dobrze ci mówi… Rhodey, ty też masz odpuścić i leżeć.
Rhodey: Nie.
Kobieta była w szoku. Pierwszy raz sprzeciwił się jej, czego nigdy nie odważył się zrobić ze względu na konsekwencje buntu. Jednak chciał jakoś wesprzeć przyszywanego brata, dając mu siłę do walki. Pomógł przyjaciółce uwolnić się od rodzica i razem opuścili pomieszczenie. Zapytali się pierwszego napotkanego lekarza o lokalizację sal operacyjnych. Powiedział im bez kłopotu, zaprowadzając ich na miejsce.
Gdy tam dotarli, zauważyli otwieranie się drzwi od bloku. Przez nie wyszedł znany im lekarz. Myślał, że Pepper rozpocznie swój słowotok, lecz tak się nie stało. Jej żywioł zgasł.
Dr Yinsen: Jesteście zarazem tacy nierozsądni jak i spokojni. Powinniście leczyć swoje rany, a nie uciekać. Idziecie w ślady Tony’ego? Gdyby wiedział, co zrobiliście, nie byłby zadowolony.
Pepper: Doktorze, czy Tony… Czy on nas opuścił?
Dr Yinsen: Ciężko to stwierdzić, ale wiem jedno.
Rhodey: Co z nim? Przeżył?
Yinsen starał się nie dawać im powodu do obaw, lecz kłamać również nie zamierzał.
Pepper: No niech pan coś powie! Błagam!
Dr Yinsen: Jest w śpiączce.
Serce ukochanej pękło na pół, a z oczu wypłynęły łzy.
Pepper: Jak… Jak to możliwe?
Dr Yinsen: Odniósł bardzo poważne uszkodzenia. Zdołałem wymienić implant na nowy oraz poradziłem sobie z rozległym krwawieniem wewnętrznym. Żebra będą się zrastać, więc potrzebuje czasu. W tej chwili trudno mi powiedzieć jak długo będzie w śpiączce.
Rhodey: Gdzie teraz jest?
Dr Yinsen: W skrzydle medycznym dla osób w stanie zagrożenia życia.
Rhodey: A możemy się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie chcę, żebyście widzieli go w takim stanie. Jednak mam coś dla was.
Podał im naprawiony hełm ze zbroi Mark II. Nie rozumieli tego.
Pepper: Po co nam to?
Dr Yinsen: Kiedy zdejmowałem zbroje razem z innymi, odkryliśmy jakieś nagranie. Nie oglądaliśmy go, ale to pewnie do was.
Lekarz powoli odchodził od nich.
Pepper: Niech pan zaczeka!
Odwrócił się, gdyż nie miał serca ignorować ich próśb.
Dr Yinsen: Tak, Pepper?
Pepper: Kiedy będzie z nim lepiej, a my staniemy na nogi, czy wtedy znajdzie się szansa, żeby go zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie będę widział powodu, aby wam zabronić.
Pepper, Rhodey: DZIĘKUJEMY.
Ho jedynie lekko się uśmiechnął, idąc do odpowiedniej części bazy powietrznej. Przeszedł długim korytarzem, a po prawej stronie odnalazł odizolowaną salę. Wszedł tam, podchodząc do jednego z łóżek. Zabandażowana głowa, ręce, klatka piersiowa oraz mnóstwo urządzeń, mających na celu podtrzymanie życia. Tą osobą była jedyna ledwo żywa osoba. Był nią nikt inny jak Anthony Edward Stark znany też jako Iron Man. Skontrolował pracę mechanizmów i zapisał odczyty, patrząc na kardiomonitor, który wyświetlał poprawne funkcje życiowe.
Dr Yinsen: Chyba nigdy się nie zmienisz, prawda? Ciągłe życie na krawędzi. Oj! Tony, lepiej wyzdrowiej, bo inaczej twoja dziewczyna własnoręcznie cię ukatrupi.
Powiedział to jakby do niego, chociaż wiedział, iż w obecnym stanie nie skomunikuje się ze światem żywych.
Gdy on zajmował się swoją pracą, nastolatkowie wrócili do sali. Bez zamienienia słowa z rodzicami odtworzyli nagranie poprzez kliknięcie przycisku na boku hełmu. Ukazał im się hologram Tony’ego w tej samej bluzce, co zwykle. Cała czwórka usiadła na tyle blisko, aby wysłuchać wiadomości. Przez sam widok sylwetki chłopaka poczuli jego obecność. Zupełnie tak, jakby stał przed nimi, mówiąc swoimi ustami.
Jeśli to oglądacie, to znaczy, że mnie już nie ma. Jednak nie
martwcie się. Nasze wspólne chwile będą wieczne we wspomnieniach.
Przeżyłem z wami wiele i dzięki wam dowiedziałem się, czym jest
prawdziwa przyjaźń. Gdy byłem mały, zawsze zostawałem sam, aż w
końcu doszło do tego, że gadałem do robota. Jestem wam wdzięczny
za wszystko. Mógłbym wymieniać wasze zasługi, lecz nie
starczyłoby pamięci na to. Powiem inaczej. Nawet, jeśli mnie już
nie ma, będę szczęśliwy z tego, iż miałem was u swego boku. Na
koniec chciałbym wam jeszcze powiedzieć, że zbrojownia jest wasza.
Zrobicie z nią co będziecie chcieli. Na pewno postąpicie słusznie.
A teraz żegnajcie, moi przyjaciele.
Po skończeniu wysłuchiwania wiadomości, nie potrafili z siebie nic wykrztusić. Patrzyli w różne strony, aż każdy z nich wymieniał spojrzenia ze wszystkimi zgromadzonymi. Nie potrafili zebrać myśli, a co dopiero powiedzieć je na głos. Zachowywali powagę, lecz Patricia po raz trzeci tego samego dnia wybuchła płaczem. Rzuciła się w ramiona panikarza, który klepał ją po plecach pokrzepiająco.
Pepper: Rhodey… To… To nie może być prawda.
Rhodey: Śpiączka nie oznacza śmierci, Pepper. Jeszcze go zobaczymy.
Tydzień później, rany bohaterów zagoiły się do tego stopnia, że mogli odwiedzić Tony’ego. Niestety, lecz dr Yinsen nie pozwalał im na razie na wejście do sali. Jedynie mogli zerkać przez dużą szybę, skąd było widać chorego. Wyglądał tak samo jak po operacji, ale z niewielką różnicą. Zmniejszyła się ilość maszyn.
Dr Yinsen: Przesłuchaliście wiadomość?
Pepper: Tak.
Dr Yinsen: Więc wiecie czego chciał, gdyby coś poszło nie tak.
Pepper: I naprawdę nie możemy wejść? Miał pan nam pozwolić jak się mu poprawi.
Dr Yinsen: Nadal jest w tym samym stanie, chociaż odłączyłem go od maszyn, które pomagały przy rekonwalescencji pooperacyjnej.
Pepper: I tak tam wchodzę.
Dr Yinsen: Zabraniam.
Pepper: I co z tego? Chcę tego, więc tak zrobię!
Rhodey: Pepper!
Weszła do sali, odważając się na podejście do łóżka chorego. Usiadła przy nim, chwytając za rękę.
Pepper: Tony, wróć do nas. My cię będziemy wspierać, ale bez twojej zgody nic nie zdziałamy. Proszę cię. Bądź z nami.
Ucałowała chłopaka w dłoń. Lekarz rozumiał jej przywiązanie do pacjenta, dlatego nie wyganiał gościa z sali. Wiedział, że Patricii Potts nie da się tak łatwo zatrzymać. I tak przychodziła każdego dnia, popijając jeden kubek kawy dla zastrzyku energii. Spędzała sporo czasu przy nim. Nie było ani jednej osoby, która próbowała ją wyrzucić. Agenci tylko przechodzili obok, a specjaliści od medycyny byli w pogotowiu na wszelki wypadek. Tygodnie zmieniły się w miesiące, ale to nie zniechęciło do porzucenia drugiej połówki.
Po trzech miesiącach, ponownie przyszła z tą samą kawą. Ilość maszyn ponownie zmalała, aż nie straszyła odwiedzających. Pozostał wyłącznie kardiomonitor, zaś urządzenie do sztucznego podtrzymywania życia zniknęło. To był dla niej dobry znak. Cmoknęła go w czoło, a następnie usiadła.
Gdy starała się coś powiedzieć, dostrzegła uchylające się powieki. Pragnęła krzyczeć z radości, ale się w porę powstrzymała. Ruszył lewą ręką, wskazując na nią. Na twarzach zakochanych zagościł uśmiech.
Pepper: Tony, tęskniłam.
Ostrożnie przytuliła rannego, żeby nie spowodować krzywdy. Tony chciał wydusić z siebie jakieś słowa, lecz ona mu na to nie pozwoliła. Delikatnie objęła go.
Pepper: Wróciłeś. Witaj w domu.
---***---
Okej. Zanim ktoś zechce mnie powiesić, wyjaśnię. Jestem okropną sadystką, kochającą dręczyć Tony'ego. Tutaj nieźle się rozkręciłam i miałam przy tym zabawę. Uśmiech sadystki, gdy Tony umierał. To było coś pięknego. Jednak ja jeszcze z nim nie skończyłam. Już jutro pojawi się crossover. Jeśli nie wiecie, czym jest "Bleach", wytłumaczę dość krótko. Chodzi o bogów śmierci, którzy odsyłają dusze. Są też takie, które zamieniają się w Pustych. No z tymi będą walczyć.
PS: To był pierwszy mój crossover, a drugi jest w planach. Miłej nocy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi