Część 12: Przygoda czeka


**Rhodey**


Przez zmęczenie podróżą oraz tym ciągłym niepokojem o stan Tony’ego, obudziłem się o dziesiątej rano. Nie zamierzałem przerywać snu Pepper, bo jeszcze byłbym przez nią pogryziony. O dziwo sama chciała wstać. Lekko rozciągnęła ręce nad głową i przetarła oczy.


Pepper: Och! Rhodey? Długo spałam?
Rhodey: Tyle, co ja. Spokojnie. Nie popełniliśmy żadnej zbrodni.
Pepper: Nie słyszałeś, żeby coś się działo?
Rhodey: Mówiłem ci. Dopiero wstałem.
Pepper: Chodźmy się z nim zobaczyć. Nikogo nie ma, więc możemy się wkraść.
Rhodey: To brzmi tak, jakbyś chciała kogoś obrabować.
Pepper: Idziesz ze mną, czy zostajesz?
Rhodey: Idę, ale gdyby nas przyłapali, jesteś winna.
Pepper: Oj! No dobra.


Szybko weszliśmy niezauważenie do pomieszczenia. Akurat Tony był na nogach. Siedział przy odpiętych kablach i ubierał bluzkę.


Tony: O! Hej! Chcieliście mnie podglądać? Co za zboczuchy.


Zaśmiał się w taki sposób, co zwykle pokazuje ruda. Widocznie polepszyło mu się albo… Albo genialnie grał, niczym prawdziwy aktor.


Rhodey: Widzę, że humor ci dopisuje, ale chyba nie chcesz uciec?
Tony: Hmm...
Pepper: Oho! Ja już znam tę minę. Zdecydowanie planuje zwiać.
Rhodey: To prawda, Tony?
Tony: Czuję się dobrze. Możemy wrócić do podróży. Jak będziemy w Nowym Jorku, pójdę do doktorka, żebyście się nie martwili. Pasuje wam taki układ?
Rhodey: No wiesz. Powinieneś…
Pepper: Jestem za, ale pod jednym warunkiem.
Tony: Jakim?
Pepper: Jeśli znowu będziesz miał atak serca, niezwłocznie wracamy, jasne?
Rhodey: Podpisuję się pod tym. Lepiej się zgódź.
Tony: Dobra, dobra. Kumam. Nie sprzeciwię się.
Pepper: No to git, a teraz chodu.


Chwyciła go za rękę, wyciągając z sali. Pilnowałem tyłów, żeby nie natknąć się na personel. Pomimo paru sprzątaczek oraz pani z rejestracji, wydostaliśmy się z budynku. Na nasze szczęście wystarczyło przejść niewielki kawałek, aby dojść na dworzec kolejowy. Takim transportem mniej narażał się na problemy z implantem. Położyliśmy bagaże obok ławki, a następnie podeszliśmy do rozkładu jazdy, na którym był rozpisany plan.


Rhodey: Następny pociąg będzie za pół godziny.
Tony: A nie wolicie polecieć samolotem?
Rhodey: A! Nie powiedzieliśmy ci o tym. Prawdopodobnie zostaną odwołane wszystkie loty do końca tygodnia.
Tony: Prawdopodobnie nie znaczy na pewno, Rhodey.
Pepper: Ale tak jest lepiej, bo nie będziesz musiał mieć koszmarów. Poza tym, ominą nas turbulencje, a taka jazda jest bezpieczniejsza dla ciebie, bo szybciej można dotrzeć na kolejny przystanek. Gdyby coś się działo, możemy bez problemu wysiąść.
Rhodey: Zgadzam się z Pepper. To najlepsza z możliwych opcji.
Tony: Okej. Uszanuję to. Najpierw załatwię bilety. Zostańcie tu.
Pepper: Idę z tobą.
Tony: Ej! Mogę iść sam. Nic mi nie będzie. Naprawdę.
Pepper: Mam lepszy pomysł.


Wyszarpała mu portfel z kieszeni i pobiegła do kasy.


Tony: Ej!
Rhodey: Hahaha! Nie sądziłem, że posunie się do tego.
Tony: Tak bardzo się boi o mnie?
Rhodey: Dziwisz się? Narobiłeś nam strachu, a twoje serce…
Tony: Nawet nie chcę słuchać tej gadki. Masz mi coś innego do powiedzenia?
Rhodey: Szczerze? No mam.
Tony: Więc usiądźmy i pogadajmy.


Wyprzedził moje myśli. Jednak mogłem przekazać wieści z Nowego Jorku. W ten sposób nie będzie się bał, przez co kolejny telefon Ducha nie wyprowadzi go z równowagi.


Rhodey: Mama jest bezpieczna. Pan Potts załatwił dla niej ochronę.
Tony: Poważnie? I chodzą za nią krok w krok?
Rhodey: Muszą. Takie mają zadanie.
Tony: Co jeszcze?
Rhodey: Doktor Yinsen życzył nam bezpiecznych podróży.
Tony: O! To fajnie. Nie wiedziałem, że też do ciebie dzwonił.
Rhodey: Nie odbierałeś, więc miał powód.
Tony: No racja.
Rhodey: Zdradził też, że pracuje nad pewną metodą, która ci pomoże. Nie bardzo wiem, o co chodziło, ale się przekonamy po powrocie.
Tony: Aż mnie zaciekawiłeś. Cieszę się, bo zero złych niusów.
Rhodey: Jest tylko jeden, bo o pogodzie już wiesz.
Tony: Co się stało?


Zapytał bardzo zaniepokojony, aż mechanizm zaczął migotać.


Rhodey: Nie bój się. To nie jest takie złe, jak ci się wydaje.
Tony: Jak mi nie powiesz, zacznę świrować. Chcesz tego?
Rhodey: Zostały trzy dni.
Tony: To niedobrze, chociaż z drugiej strony...
Rhodey: Nic jej nie będzie. Jest chroniona. Duch nie znajdzie okazji na atak.


Chyba uspokoił się, sądząc po zwykłym świetle urządzenia.


Tony: Tylko nie powinniśmy go lekceważyć. Wiesz, do czego jest zdolny.
Rhodey: Jest na celowniku wielu służb specjalnych, a w Nowym Jorku działają też herosi tacy, jak my.
Tony: Ech! Nie chcę się z tobą kłócić. Możesz mieć rację, choć z takim rywalem bywa trudno.
Rhodey: Doskonale znam jego sztuczki. Jednak nie jesteś sam w tej walce.
Tony: No tak. Masz…
Rhodey: Tony?


Przestał mówić na widok rudzielca, który wręczył nam bilety na przejazd do Stambułu. Oddała mu portfel, na co nie zareagował złośliwie.


Pepper: Nie jesteś na mnie zły?
Tony: Już nie. Chodźmy.


Wzięliśmy swoje bagaże, schodząc na odpowiedni peron. Tam czekał na nas transport. Zajęliśmy swoje miejsca  w przedziale. Liczyłem na spokojną podróż bez zmartwień. Czy tak będzie? Przekonamy się.


**Tony**


Ulokowałem się z Pep tak, jak wtedy w samolocie, czyli ja zająłem miejsce przy oknie, a ona od razu obok mnie. Naprzeciwko siedział mój przyjaciel, który nadal był podejrzliwy. Jak na razie nie puścili za mną pościgu. Na pewno mieli bardziej chorych pacjentów, co wymagają specjalnej opieki.
Kiedy ruszyliśmy, spoglądałem na widoki. Próbowałem skupić na czymś bardziej przyjemnym. Oparłem głowę o szybę, patrząc na chmury.


Pepper: W porządku?
Tony: Pewnie. Po prostu patrzę.
Pepper: Przestraszyłeś mnie, wiesz? Bałam się, że już cię nigdy nie zobaczę.
Tony: Oj! Kochana, wy zawsze przesadzacie. Nie zostanę pokonany przez własną słabość.


Pogłaskałem ją po włosach, aby poczuła się spokojniejsza. Podziałało.


Pepper: Masz mówić, jeśli coś będzie się działo, dobrze?
Tony: Oczywiście, myszko.
Pepper: Dziękuję, misiu.
Rhodey: Hahaha! Czyli znowu bawimy się w zwierzaki?
Pepper: Tak, strusiu.
Rhodey: W porządku, stonoga.
Pepper: Stonoga?!
Tony: Pep, tylko nie wyciągaj kapcia.
Pepper: Och! Mam lepsze zabawki.
Rhodey: Dobra, dobra. Poddaję się.


Podniósł ręce na znak kapitulacji. Moja papryczka zgodziła się, żeby nie walczyć. Siedzieliśmy bez ruchu, zajmując się sobą. Dziewczynę zmorzył sen, a moje ramię było dla niej poduszką. Nie przeszkadzało mi to. Przez spoglądanie w niebo zacząłem marzyć tak intensywnie, aż oczy zamknęły się. Na ułamek sekundy dostrzegłem książkę od niańki, lecz na krótko. Potrzebowałem snu.


Tony: Och! Karaluchy pod poduchy, przyjaciele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X