Część 18: Nadzieja wykuta w ogniu


**Rhodey**


Puls słabł z każdą minutą, co mogłem dostrzec na przenośnym kardiomonitorze. Pepper ani na chwilę nie puściła jego ręki, a lekarz robił, co mógł, aby mu pomóc. Podał jakieś leki oraz przeanalizował sytuację.


Lekarz: Wiem, że nie chcecie tego słyszeć, ale muszę go intubować.
Rhodey: Dlaczego? Przecież może oddychać przez maskę tlenową.
Lekarz: To prawda, ale wszelkie parametry są bardzo niskie. W każdej chwili może dojść do zatrzymania krążenia. To jedyne wyjście.
Rhodey: Mamy coś wypełnić?
Lekarz: Nie trzeba, bo moim zadaniem jest go ustabilizować, żeby resztą zajmie się specjalista.
Rhodey: Dziesięć procent.
Lekarz: Nie rozumiem.
Pepper: Musimy naładować implant, bo inaczej jego serce przestanie bić!


Mieliśmy pojęcie, że nie rozumiał działania mechanizmu. Był nieznaną technologią w wielu krajach. Jedynie mógł nam zaufać.


Lekarz: Zgoda. Zróbcie to.


Nie musiałem wyręczać rudej z tego zadania, gdyż sama zajęła się tym. W ten sposób tylko spowolniliśmy to, co było nieuniknione. Dość krótko wytłumaczyłem, co dokładnie się stało. Wspomniałem o wcześniejszej hospitalizacji w Paryżu oraz dodałem kilka informacji na temat poprzedniego ataku serca. Doktor nie wyglądał na skołowanego. Wręcz przeciwnie. Zrozumiał wszystko.
Niespodziewanie na ekranie zaczęły wariować odczyty.


Lekarz: Teraz już muszę to zrobić.


Wyjął jakiś sprzęt, a rurkę włożył do przełyku. Przyjaciółka była przestraszona. Jako jedyny zachowywałem spokój. No i lekarz także, bo w takiej pracy tak trzeba robić. Zwłaszcza przy ratowaniu życia.
Kiedy podał kolejne substancje do krwiobiegu, sprawdziłem stan baterii. Byłem w szoku, chociaż wewnątrz mnie włączył się strach.


Rhodey: Pepper, możesz odłączyć ładowarkę.
Pepper: Ale wtedy…
Rhodey: Nie przesyła energii.
Pepper: Rhodey, musimy coś wymyślić. Zanim dojedziemy do szpitala, może być za późno.
Rhodey: Wiem, Pepper. Nasuwa mi się jedna myśl. Dość ryzykowna.
Pepper: Jaka?


Szepnąłem jej do ucha. Nie ukrywała zdziwienia, ale ten sposób mógł wiele zdziałać.


Pepper: Zrobimy to? Bez jego zgody?
Rhodey: Masz lepszy pomysł? Słucham.
Pepper: Poczekajmy z tym. Na pewno zadbają o niego.
Rhodey: Bez naprawy implantu, to nie pomogą mu.
Pepper: I naprawdę postawisz wszystko na tej jednej karcie tylko po to, żeby znalazł się w Nowym Jorku? Myślisz, że twoja mama nie zdradzi nikomu sekretu? Czy prędkość dwóch machów wystarczy, żeby przed dwoma dniami znaleźć się w mieście? A co, jak nie zdążymy na czas?!
Rhodey: Pepper, nie za dużo tych pytań?
Pepper: Wybacz.
Rhodey: Doktorze, jak długo jeszcze będziemy jechać?
Lekarz: Za niecałą minutę powinniśmy się znaleźć na miejscu.
Pepper: Tony, trzymaj się.
Rhodey: Pepper, wszystko się jakoś ułoży. Trzeba w to wierzyć.
Lekarz: Juz jesteśmy.


Miał rację. Znaleźliśmy się przy placówce medycznej, parkując przed wejściem do budynku. Wyszliśmy z pojazdu, pozwalając medykom na zabranie Tony’ego. Pomogliśmy im otworzyć drzwi, dzięki czemu mogli wjechać z nim do środka. Nie mogliśmy wejść za nimi. Usiedliśmy przed salą, która na szczęście nie była od ingerencji chirurgicznych. Teraz mogliśmy czekać.


Rhodey: Trzymasz się jakoś?
Pepper: A mam jakieś wyjście? No nie, więc nie zadawaj głupich pytań.
Rhodey: Zbroja przyspieszy proces leczenia i utrzyma go przy życiu. Naprawdę nie chcesz tego wypróbować?
Pepper: Zanim podejmiesz decyzję, sam zapytaj siebie, czy Tony by tego chciał.


Świetnie. Przez nią miałem dylemat, ale znaleźliśmy się w bardzo kiepskiej sytuacji. Tu chodziło o ludzkie życie. Jego życie. Jeśli miałbym później żałować, bo nic nie zrobiłem, takie ryzyko wziąłbym pod uwagę. Wybrałem numer do mamy. Czas wyjawić tajemnicę.
Gdy czekałem na usłyszenie głosu rodzicielki, Pepper dalej była przeciwna mojej decyzji.


Pepper: Jeszcze możesz się wycofać. Na pewno chcesz tego?
Rhodey: To nasza nadzieja.
Pepper: Żebyś potem nie żałował.
Rhodey: Później nad tym pomyślę, a teraz pozwól mi go ratować.


Po zaledwie sześciu sekundach, odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki. Wziąłem się w garść, zbierając siły na odwagę.


Rhodey: Mamo, czy jesteś w domu?
Roberta: Tak. Właśnie wypakowuję zakupy. Jak się trzymacie?
Rhodey: Niezbyt dobrze.
Roberta: Rozumiem, że chodzi o Tony’ego.
Rhodey: Nie inaczej.
Roberta: Dlatego dzwonisz?
Rhodey: Tak… Czy jesteś zdrowa?
Roberta: Oczywiście, że tak. Czemu pytasz? Coś miało mi grozić?
Rhodey: Ktoś czyha na twoje życie.


Zdziwiłem się, gdyż nie miała bladego pojęcia o Duchu. Nie znała go, ale nie czuła, jakby ktoś ją obserwował. To chyba było dobrze.


Roberta: A! Stąd widziałam tylu agentów na mieście. Nawet ucięłam sobie małą pogawędkę z tatą Pepper.
Rhodey: Potrzebujemy Iron Mana.
Roberta: I ja mam to załatwić? Przecież nie mam do niego numeru.
Rhodey: Mamo, prawda jest taka…
Roberta: Tak, James?
Rhodey: Że Tony to Iron Man.


Powiedziałem to. Myślałem, że odczuję ulgę, ale nic takiego nie nastąpiło.


Rhodey: Mamo, jesteś tam?
Roberta: Teraz wszystko układa się w logiczną całość. Ten ostatni “wypadek” był walką?
Rhodey: Niestety.
Roberta: Ale numer! Wiedziałam, iż coś ukrywacie, ale nie spodziewałam się czegoś takiego.
Rhodey: A co myślałaś? Co niby mieliśmy robić?
Roberta: A ja wiem? Jakieś imprezy?


Lekko parsknąłem ze śmiechu. Nie przypuszczałbym takich podejrzeń u niej.


Rhodey: Dobra. Przejdę do rzeczy, bo jest mało czasu.
Roberta: Zgoda.
Rhodey: Musisz iść do fabryki. Tam są stalowe drzwi na kod, przez które wejdziesz do zbrojowni. Stamtąd wyślesz dwie zbroje do Stambułu, dobrze?
Roberta: Brzmi dość zawile.
Rhodey: Jednak nie mamy innego wyboru. Poradzisz sobie, mamo. Wierzę w ciebie.
Roberta: Jeśli nie będę czegoś rozumieć, masz mi wytłumaczyć, jasne?
Rhodey: Pewnie, więc powodzenia.


Rozłączyłem się, żegnając z mamą. Odłożyłem komórkę, oddychając z ulgą.


Rhodey: O rany! Jeszcze nigdy nie czułem się tak zestresowany.
Pepper: Widzisz? A u niego to norma... I co powiedziała?
Rhodey: Myślała, że w zbrojowni robimy imprezy.
Pepper: A teraz zna prawdę.
Rhodey: Agenci wykonują swoją pracę bez przeszkód. Nie mamy powodów do obaw.
Pepper: Masz rację. Nie mamy, bo wreszcie coś się układa.


Z niecierpliwością przesiedzieliśmy kolejne godziny na korytarzu, oczekując na jakieś wieści o stanie przyjaciela.


**Pepper**


Nadal nie byłam zbytnio przekonana, co do pomysłu ze zbroją. Jednak mogło się udać. Wszystko zależało od pani Rhodes. Jeśli ogarnie, jak wysłać pancerze do naszych współrzędnych, wtedy mój przyszły mąż będzie uratowany.
Po dość długim czekaniu, na zegarku była szesnasta, a drzwi pokoju wreszcie się uchyliły. Wstałam, niczym porażona, zaś Rhodey uczynił to samo.


Pepper: Co z nim? Jest lepiej? Były kłopoty? Zrobiliście coś?
Lekarz: Jesteś bardzo wygadana.
Rhodey: Taka jej natura, doktorze.
Pepper: Obudził się? Możemy go zobaczyć? Czy odpowie mi pan na te cholerne pytania?!
Rhodey: Pepper, nie przeklinaj!
Pepper: To nie policja! Nie dostanę za to mandatu!
Lekarz: Ekhm… Mogę coś powiedzieć?
Rhodey, Pepper: PROSIMY.
Lekarz: Zrobiliśmy serię badań, żeby sprawdzić stan serca.
Pepper: I?
Lekarz: I wiemy, że to nie był atak serca, jak na początku myślałem. Za szybko postawiłem diagnozę. Wybaczcie.
Pepper: To… To chyba dobrze, prawda?
Lekarz: Po części tak, lecz nie do końca.
Rhodey: Co to znaczy?


Chciałam zadać to samo pytanie, ale mnie wyprzedził o jedną sekundę. Te słowa, które wypowiedział lekarz wprawiły nas w osłupienie.


Lekarz: Zepsute urządzenie na klatce piersiowej powodowały problemy z sercem. Trudności z oddychaniem, duszności, czy zwykłe przemęczenie. To wszystko wina technologii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X