Część 19: Blef


**Tony**


Powoli uchylałem powieki, dostrzegając światła nad głową. Szpital? Znowu? Nie tak wyobrażałem sobie ten wyjazd. Jednak czułem się okropnie. Implant zaciskał miażdżąco, że nie mogłem oddychać. O dziwo lekarze rozwiązali ten problem, wsadzając mi jakąś rurkę do gardła. Ledwo słyszałem bicie serca, co i tak ledwo się trzymało. Nie musiałem poznawać diagnozy. Winny był rozrusznik. Gdyby nie walka z Whiplashem, nie doznałby tak poważnych uszkodzeń.
Gdy wykorzystałem siły do użycia przycisku przy łóżku, w sali pojawił się personel medyczny. Od razu pozbawili mnie tego badziewia z ust, zastępując je zwykłą maską tlenową. Nie mówiłem nic, bo i z tym miałem problem. Słuchałem, co lekarz miał mi do powiedzenia.


Lekarz: Pierwszy raz spotkałem się z takim mechanizmem podtrzymywania życia. Niestety, lecz on powoduje kłopoty. Chyba o tym wiesz, prawda.


Lekko kiwnąłem głową.


Lekarz: Nie znam się na tej technologii, a od twoich przyjaciół słyszałem, że w Nowym Jorku mogą ci pomóc. Zostaniesz tam zabrany specjalnym samolotem z naszej placówki, ale dopiero przy poprawie pogody.


Wiedziałem, że będę zmuszony do zostania na dłużej. Nie miałem wyboru. Bezczynne leżenie, aż do dnia z dobrą aurą na niebie.


Lekarz: A! I masz gości. Chcesz się z nimi zobaczyć?


Uśmiechnąłem się, ukrywając ból.


Lekarz: Uznaję to za “tak”.


Przez drzwi przeszły dwie znane mi postacie. Rozpoznałem moją gadułę oraz niańkę od siedmiu boleści. Dziewczyna rzuciła się na kark, lecz nie odepchnąłem jej. Chciałem znów poczuć bliskość naszych serc. Mimo narastającego bólu, utrzymywałem się przytomny.


Pepper: Dobrze cię widzieć, choć nie czujesz się za dobrze, co?


Zgodziłem się, potakując głową.


Pepper: Niech ci coś podadzą, bo się wykończysz.
Lekarz: Miał już sporą ilość leków przeciwbólowych. Nie można przesadzić z ilością.
Pepper: Ale on strasznie cierpi. Proszę się zlitować.


Próbowała to przekazać bardzo spokojnie, ale ja znałem prawdę. Bała się, jak nigdy dotąd. Doktor skłonił się do podania dawki. Złamał przepisy, bo ona pragnęła pozbawić mnie agonii.


Lekarz: Tyle wystarczy. Powinieneś poczuć się lepiej.
Tony: Bo tak jest.


W końcu mogłem coś z siebie wydusić. Specjalista zostawił nas, a w razie pogorszenia stanu, miałem kliknąć w ten sam przycisk, co poprzednio. Patrzyłem na nich, jakbym przespał wiele lat, a wyglądali tak samo.


Pepper: Musimy coś omówić.
Tony: Eee… Dobra?
Pepper: Wiemy, że implant ci szkodzi w takim stopniu, aż wywołuje te niebezpieczne ataki serca, dlatego postanowiliśmy cię jeszcze dziś zabrać do Nowego Jorku.
Tony: Przecież pogoda nie dopisuje.
Rhodey: Przepraszam cię, Tony. Musiałem.
Tony: Ej! O co chodzi?


Nie pojmowałem ich zachowania. Zachowywali się tak tajemniczo, niczym morderca z ukrywaniem zwłok.


Tony: Co się dzieje? Powiedzcie coś.
Rhodey: Ona wie.
Tony: Twoja mama?
Rhodey: Tak. Wie, kim jesteś, kiedy uciekasz ze szkoły. Wie, czym się zajmujesz. Wie, ponieważ byłem zmuszony jej to powiedzieć, żeby mogła ci pomóc.
Tony: Rhodey…
Rhodey: Wybacz. Nie chcę patrzeć, jak umierasz.
Tony: Ej! Już jest dobrze.
Pepper: Te badziewie, co miało ci wspomagać serce, zepsuło się. Nie można go naładować, naprawić ręcznie. Jedynie doktorek śmieszek coś może zdziałać.
Rhodey: Jesteś zły na mnie?


Dobre pytanie. Czy miałem gniewać się na kogoś, kto próbował po raz kolejny ocalić mój nędzny żywot? Mam pałać nienawiścią, bo zdradził ten najgłębszy sekret? Dlaczego powinienem krzyczeć, a tego nie robię? Prosta odpowiedź.


Tony: Nigdy nie byłem. Znowu jestem ci wdzięczny.
Rhodey: To dobrze.
Tony: Podałeś jej kod?
Rhodey: Nie.
Tony: Więc zrób to. Tracimy czas.
Pepper: Ile?
Tony: Sami oceńcie.


Wyświetliłem skan przez hologram za pomocą bransoletki. Ostatnio znalazłem czas na parę udoskonaleń, a skoro urodziłem się geniuszem, to takie modyfikacje mogłem zrobić w każdej chwili.


Tony: Osiem godzin. Tyle wynika z analizy.
Rhodey: Kiedy ty to robiłeś? Ciągle byłeś z nami. Niby kiedy ty...
Tony: Ostatnio w łazience.
Pepper: Dlatego nie wychodziłeś?
Tony: Byłem przerażony, Pep. Bałem się i chyba zemdlałem przez ten stres.
Pepper: Nie bój się. Jesteśmy z tobą cały ten czas. Zaraz ogarniemy, jak wykorzystać zbroję, aby nikt nie widział. Zobaczysz. Jutro będzie piękny dzień.
Tony: Dzięki. To chciałem usłyszeć.


Przytuliłem ich po raz ostatni, a następnie zasnąłem. Ta nadzieja w niej nigdy nie umarła. Wsparcie najbliższych było najsilniejszym lekarstwem na ból. Odpłynąłem w krainę snów w całkowitym spokoju.


**Rhodey**


Zostawiliśmy Tony’ego, żeby odpoczął. Przy okazji wysłałem mamie SMS z kodem do wejścia. Odpisała dość szybko, utwierdzając w przekonaniu o dotarciu do bazy. NIeco rozluźniłem się, licząc na szybkie dotarcie pancerzy. Szkoda rudzielca, ponieważ bardzo się przeraziła.


Pepper: Osiem godzin? Rhodey, nie zdążymy!
Rhodey: Zdążymy. Manewr orbitalny skróci czas o połowę.
Pepper: To i tak nadal za dużo do pokonania!
Rhodey: Pepper, nie wpadaj w panikę. Na pewno się nam uda.
Pepper: A Duch może przeszkodzić.
Rhodey: Raczej nie. On właśnie chce, żeby Iron Man wrócił. Mógłby nawet pomóc.
Pepper: Co? On i pomóc? Bez jaj.
Rhodey: Wiem, jak to absurdalnie brzmi, chociaż mógłby zostawić nas w spokoju. Nie będzie zmieniał planów.
Pepper: No racja. Czegoś od niego chce, a ten szantaż, który polegał na groźbie, nie jest wszystkim.
Rhodey: Co konkretnie masz na myśli?
Pepper: Wydaje mi się, że to blef.
Rhodey: Blef?


Byłem w szoku. Czyżby cała sztuczka zjawy posiadała inny cel? Nie atakuje mojej mamy, ale… O nie!


Rhodey: Chyba się z tobą zgodzę. Wiem, co chce osiągnąć.
Pepper: Poważnie?
Rhodey: Nie pozwolę mu na to.


Nie zdradziłem swych przypuszczeń. Zostawiłem je dla siebie. Dzięki temu zniknął strach.
Gdy chciałem pójść po kubek wody, rozdzwonił się telefon w kieszeni. Natychmiast odebrałem, bo na wyświetlaczu pojawił się kontakt rodzicielki.


Rhodey: Tak, mamo?
Roberta: Może nie jestem specem takim jak Tony, ale wysłałam zbroje do Stambułu.
Rhodey: To dobrze.
Roberta: Nie wiem, czy dolecą szybko przez pogodę. Strasznie wieje.
Rhodey: Można zastosować manewr oebitalny. Wtedy szybciej dotrze do nas.
Roberta: Nie wiedziałam o tym.
Rhodey: Nie da się zmienić?
Roberta: Nie potrafię. Robiłam wszystko według wskazówek komputera tylko tyle, żeby je wysłać na dobre współrzędne lokalizacji.
Rhodey: I tak zrobiłaś dość. Dziękuję.
Roberta: Jak się trzyma?
Rhodey: Nie za dobrze. Wręcz fatalnie, a mamy osiem godzin.
Roberta: Bądźcie przy nim. Dajcie mu siłę, aby przetrwał.
Rhodey: Tak zrobimy.
Roberta: Trzymajcie się i bądźcie dobrej myśli.
Rhodey: Oby wszystko się udało.
Roberta: Nie martw się. Wychodził z gorszych tarapatów. Dobrze o tym wiesz.


Poprosiła, a następnie zakończyliśmy rozmowę.


Pepper: I co powiedziała?
Rhodey: Pomoc jest w drodze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X