Część 5: Pożegnalny piknik


Wzięliśmy ze sobą nasze plecaki, w których znajdował się prowiant, napoje, koc, ubrania na zmianę oraz apteczka pierwszej pomocy. To ostatnie było na wszelki wypadek. Tony do tego musiał jeszcze zabrać ładowarkę, bo implant mógł w każdej chwili upomnieć się o braku energii, zaś Pepper… Nawet nie będę się wtrącał. Miała wszystkiego w nadmiarze i większość rzeczy stanowiło zagadkę. Jednak potrafiła znieść takie obciążenie na swoich plecach.


Rhodey: Nie będę wścibski, ale i tak zapytam się. Co ty tam masz?
Pepper: Eee… Trochę tego, trochę tamtego. No wiesz.
Rhodey: Nie wiem.
Pepper: Wszystko, co najważniejsze. Jestem przygotowana na każdą ewentualność. Tobie radzę to samo.
Rhodey: Dzięki.
Pepper: A ty, mój waleniu?
Tony: Pepper, ja żartowałem.


Usiłowałem powstrzymać się od śmiechu, lecz nie miałem szans. Wybuchnąłem tak głośno, aż wydawało mi się, że zmieniłem się w hienę.


Tony: Rhodey, ty także przeciwko mnie?
Rhodey: Hahaha! Sorki.
Pepper: Okej. Chodźmy już, bo jeszcze się rozmyśli nasz węgorz.
Tony: Węgorz?! Pep, coś ty brała?
Rhodey: Chyba jesteś dla niej każdym zwierzątkiem świata.
Tony: Dżdżownicą też?
Pepper: Być może.


Teraz i ona miała ubaw po pachy. Zabraliśmy swoje bagaże, zamykając za sobą drzwi od pokoju. Przechodziliśmy przez korytarz w milczeniu. W windzie atmosfera również była napięta. Dopiero po wyjściu na ulicę, język gaduły się rozplątał.


Pepper: Ej! A może wstąpimy do zoo? Skoro tak mówimy o zwierzętach, to spróbujmy. Jakiś sprzeciw? Nie? Super.
Tony: Nie podejmuj za nas decyzji. My również mamy coś do gadania.
Rhodey: Zgadzam się z Tony’m.
Pepper: No dobra, ale wy wymyślacie. Zawsze zmieniacie zdanie, przez co ja muszę podejmować wybór.
Rhodey: Coś w tym jest.
Pepper: Widzisz? Znam was na wylot.


Gdy przeszliśmy przez centrum, dostrzegliśmy wielką część zieleni. Pomimo godziny dziesiątej, mnóstwo londyńczyków zajmowało park. Ruda nie zamierzała się wycofać. Zaczęła polować na wolne miejsce. Geniusz był rozbawiony tą sytuacją.


Tony: Heh! Mam nadzieję, że nie będzie nikogo taranować.
Rhodey: Tu wolałbym uważać na słowa, bo z tak wielkim plecakiem mogą być ofiary.
Tony: Sądzisz, że kiedy nazywa mnie jakimś żyjątkiem, to jest w tym coś romantycznego dla niej?
Rhodey: Hmm… Może tak być, chociaż próbuje zapomnieć o tym, czego się dowiedziała.
Tony: Moja wina.
Rhodey: Ej! Nie przewidziałeś tego. Czasami życie potrafi dać nam w kość.
Tony: Masz rację, Rhodey.
Rhodey: Chodźmy do niej, bo inaczej zrobi się nieciekawie.


Nie widział sprzeciwu, więc dorwaliśmy rudzielca. Na całe szczęście obyło się bez rannych. Nikt nie ucierpiał.


**Tony**


Znaleźliśmy ją pod jednym z drzew. Nawet rozłożyła koc, wyjęła jedzenie razem z butelkami wody oraz piłkę i… kamerę? Zdziwiłem się na widok tych dwóch ostatnich drobiazgów. Nim zdołałem coś powiedzieć, sama skłoniła się do tłumaczenia.


Pepper: Mówiłam o zapomnieniu zmartwień, więc będziemy się bawić, a chciałabym mieć jakąś pamiątkę, to wzięłam kamerę od taty. Mówię wam. Będzie super.
Tony: Nie mam nic przeciwko. Zabawmy się.


Uśmiechnąłem się do nich z dobrymi emocjami. Gdzieś te negatywne odpłynęły. Pep rzuciła nam piłkę. Pierwsza gra miała polegać na jej odbijaniu, jak w siatkówce, lecz bez siatki i zbieraniu punktów. Oddaliliśmy się nieco od siebie, stojąc w odpowiedniej odległości. Zacząłem jako pierwszy serwować. Mój wyjątkowy rudzielec odbił ją, a następnie poleciała w stronę Rhodey’go. I tak bawiliśmy się, nie zwracając uwagi na czas. Poczułem się, jak nowo narodzony. Odzyskałem utracone siły. Dostałem pozytywnego kopa energii, że mogłem grać z nimi cały dzień.
Kiedy musiałem odbić w ich kierunku, usłyszałem mój dzwonek. Ktoś dobijał się na telefon.


Tony: Chwila przerwy.
Pepper: Okej. Tylko wróć szybko.
Tony: Spokojnie, szynszylu. Wrócę.
Pepper: Szynszylu?!
Tony: No co? Też się bawię w zwierzyniec.


Uśmiechnąłem się głupawo, rzucając im piłkę. Odbijali między sobą, a ja w tym czasie sprawdziłem numer. Nieznany. Mimo wszystko, odebrałem.


Tony: Halo?
Duch: Witaj, Anthony. Tęskniłem za tobą.
Tony: Duch, skąd ty masz…
Duch: Nie wysilaj się, młody. Lepiej mnie posłuchaj, bo mam ci coś do przekazania.
Tony: To ty wysłałeś kopertę do Londynu?
Duch: Zgadza się, a mój człowiek ją dostarczył w moim imieniu.
Tony: Przysięgam, że jeśli skrzywdzisz Robertę, to pożałujesz tego.
Duch: Oj! Coś słaba ta groźba. Nie postarałeś się.
Tony: Masz ją zostawić w spokoju!
Duch: Nie denerwuj się tak, bo możesz tego nie przeżyć.


Cholera. On wie. Wszyscy wiedzą o tej słabości, która wkrótce miała mnie pogrzebać do grobu.


Duch: Jesteś tam, bohaterze?
Tony: Co mam zrobić?
Duch: To bardzo proste. Chcę, żebyś wrócił do Nowego Jorku.
Tony: Serio? Tylko tyle?
Duch: Ja jeszcze nie skończyłem.
Tony: Więc kończ, bo właśnie zepsułeś mi humor.
Duch: Och! Najmocniej przepraszam, Stark. Jednak jako Iron Man nigdy nie zaznasz spokoju. Chyba, że po śmierci.
Tony: Gadaj, czego chcesz?!


Tak głośno krzyczałem, że czułem na sobie spojrzenia przyjaciół oraz ludzi w parku. Mało brakowało, a odezwałby się ból.


Duch: Masz tydzień, żeby przyjechać i zmierzyć się ze mną.
Tony: Naprawdę ci się nudzi, Duch? Nie masz, z kim innym walczyć?
Duch: Jeśli do tego czasu nie pojawisz się w mieście, Roberta Rhodes umrze, a kolejną osobą na liście jest Virgil Potts. Od ciebie zależy, czy posunę się do tego. Twój wybór, Iron Manie.


I to były ostatnie słowa, zanim całkowicie padła łączność. Wróciłem do mojej paczki, unikając tematu o przeprowadzonej pogawędce z wrogiem. Niestety, lecz zauważyli, że coś było ze mną nie tak. Byłem zdenerwowany. Mechanizm migotał, czego nie zdołałem przed nimi ukryć. Grałem dalej, chociaż już nie byli zbyt chętni.


Tony: Coś się stało?
Rhodey: Ty nam powiedz.
Tony: Jest okej.
Pepper: Słaby z ciebie kłamca. Albo nam powiesz, albo…
Tony: Nie mogę.


Wybiegłem, kierując się na most. Potrzebowałem rozluźnić się, ale słysząc groźbę Ducha, nie byłem w stanie zapanować nad emocjami. Musiałem jakoś pozbyć się tego gniewu. Robiłem głębokie wdechy wraz z wydechami naprzemiennie. Dzięki temu, implant świecił normalnie. Patrzyłem się na płynącą wodę, wsłuchując się w jej bieg.


Tony: Muszę coś zrobić. Nie mogę tu zostać, ale… Ale Rhodey i Pepper chcieli odpocząć i…
Pepper: I nie będą na ciebie źli, jeśli powiesz o swoich zmartwieniach.
Tony: Aaa! Pepper!


Przestraszyłem się. Długo stała przy mnie? Jak mogłem tego nie zauważyć?


Pepper: Wybacz. Nie chciałam cię zostawić samego, a wiem, że coś się stało. Opowiedz mi o tym.
Tony: To Duch.
Pepper: Duch?
Tony: Tak. On stoi za groźbami. Powiedział mi, że mam tydzień, żeby wrócić, bo inaczej skrzywdzi Robertę, a potem zajmie się twoim ojcem.
Pepper: Oj! Brzmi poważnie, ale bez obaw. T.A.R.C.Z.A. go dorwie i nie będzie nam podskakiwać do gardeł.


Przytuliła mnie spontanicznie, ale ten gest był konieczny. Odczułem ulgę. Przecież nigdy nie walczyłem sam.


Tony: Dziękuję.

--**---

Na prośbę pewnej czyteliczki (dziękuję, że wytrwałaś, Dalibora) rozpędzam się z notkami :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X