Część 8: Awaryjne lądowanie

Podobny obraz
**Rhodey**


Siedzieliśmy w fotelach, zajmując się własnym zajęciem. Ja czytałem najnowsze wydanie gazety o teoriach spiskowych XXI wieku, Pepper słuchała muzyki, a Tony… Nie potrafiłem określić, co robił. Siedział z głową w chmurach.
Nagle usłyszałem pisk, który nie był przyjemny dla uszu. Dochodził z implantu. Przeczuwałem najgorsze.


Rhodey: Tony, dobrze się czujesz?


Zamiast odpowiedzieć, zaczął ciężko oddychać, aż chwycił się za klatkę piersiową. Rudzielec natychmiast rzucił się do pomocy, odczepiając słuchawki.


Pepper: Tony, słyszysz mnie? Bardzo cię boli?


Nadal nic nie mówił. Jedynie upadł z hukiem na podłogę. Dziewczyna się przestraszyła, krzycząc na cały samolot wołanie o pomoc. Jak to możliwe, że stan tak gwałtownie się pogorszył? Mieliśmy coraz mniej czasu.
Kiedy przybiegła do nas stewardessa, chory stracił przytomność. Poklepała go po policzku, a jako ostatnie przyłożyła głowę, sprawdzając oddech. Jej mina sugerowała to, co myślałem. Doznał ataku serca.


Stewardessa: Zanim dolecimy do Stambułu, może być za późno na pomoc.
Pepper: A może jest jakiś lekarz na pokładzie?
Stewardessa: Możesz sprawdzić, jeśli chcesz.


I to wystarczyło, aby zerwała się do poszukiwań specjalisty wśród pasażerów. My w tym czasie położyliśmy go na plecach, dając maskę tlenową w celu ułatwienia oddychania.


Stewardessa: Choruje na coś?
Rhodey: Tak. Ma problemy z sercem.
Stewardessa: Biedak. W takim wieku musi się męczyć.
Rhodey: Czy można polecieć do Nowego Jorku? Tylko tam jest osoba, która może mu pomóc.
Stewardessa: Niestety, ale to potrwa zbyt długo. Jedyną opcją jest lądowanie w Paryżu.
Rhodey: Ile zajmie podróż?
Stewardessa: Godzinę… Pójdę powiadomić pilota.


Wstała, a następnie pobiegła do kontrolera maszyny.


Rhodey: Tony, trzymaj się.


Bałem się o niego. Jeśli mechaniczne serce przestanie działać, stracę przyjaciela. Tyle przeżył, a coś, co go utrzymuje przy życiu ma zniszczyć mu życie?


Pepper: Rhodey, już jestem! Jak z nim?


Przestałem rozmyślać, widząc ją. Oby miała dobre wieści.


Rhodey: Wciąż bez zmian, ale będziemy mieć awaryjne lądowanie. Za godzinę znajdziemy się we Francji.
Pepper: O! Lubię ten kraj, chociaż nie był w naszym planie.
Rhodey: A ty? Znalazłaś jakiegoś lekarza?
Pepper: Nie ma nikogo z takimi zdolnościami. Trafiłam na studenta medycyny, który dopiero ma zacząć się uczyć, więc musimy jakoś poradzić sobie sami.
Rhodey: Do sześćdziesięciu minut.
Pepper: Zadzwonię do taty i powiem o tych groźbach, a ty wymyśl coś.
Rhodey: Ej! Czemu ja?
Pepper: Bo ja będę zajęta, a ty zdecydowanie masz więcej doświadczenia w sprawach z implantem.
Rhodey: Ech! Nie mylisz się. Zrobię, co mogę. Nie pozwolę mu tutaj umrzeć.


Obserwowałem odczyty z bransoletki, zaś hałas mechanizmu wreszcie ustąpił. Światło emanowało z urządzenia dość słabo, ale przy takich uszkodzeniach wspomagacza nie byłem tym faktem zdziwiony.


**Pepper**


Zostawiłam Rhodey’mu opiekę nad Tony’m. Ja musiałam załatwić inne rzeczy. Wybrałam numer do taty, który nie siedział w pracy. Wolne w środku tygodnia? Byłam w szoku. Postanowiłam mu wszystko opowiedzieć. Zaczęłam od początku wyjazdu, wspomniałam o groźbie Ducha, kopercie z zdjęciem pani Rhodes, a do tego lekko napomknęłam o ostatnich zabawach w parku.


Virgil: No to widzę, że macie tam wesoło.
Pepper: Tatku, czy możesz pomóc mamie Rhodey’go? Potrzebuje ochrony i…
Virgil: Córciu, wszystko zrozumiałem. Zaraz wyślę kilku agentów. Może chcesz, żebym coś jej przekazał.
Pepper: Eee… To znaczy… Tak! Jest jedna sprawa.
Virgil: Jaka?
Pepper: Z Tony’m jest nie najlepiej i jako, że będziemy dopiero we Francji, to tam mu nie pomogą odpowiednio. Trzeba jakoś ściągnąć doktorka w tamto miejsce. Wiem, jakie są kłopoty z lotem, ale tu chodzi o życie mojego przyszłego męża.
Virgil: Whoa! Nie za daleko myślisz naprzód? Spokojnie. Przekażę jej. Najważniejsze, że nie jesteście ranni, a z Duchem osobiście się rozprawię.
Pepper: A T.A.R.C.Z.A.? Co oni robią?
Virgil: Nie wiem.
Pepper: Raczej oni powinni dorwać tego niewidzialnego idiotę, co ciągle sprawia problemy!
Virgil: Słońce moje, nie krzycz. Nie marnuj swojego głosu. Pamiętaj, że wszystko jakoś się ułoży.
Pepper: Pa, tatku.
Virgil: Dobranoc, Patricio.


Rozłączyłam się, żeby nie nabijać większego rachunku za rozmowy za granicą. Przynajmniej wiem, iż dotrzyma słowa, a mój ukochany wyzdrowieje.
Kiedy schowałam telefon do torebki, spojrzałam na bransoletkę, na którą również gapił się głodomor.


Pepper: Uspokoiło się. Co za ulga.
Rhodey: To prawda, że twój ojciec przekaże mojej mamie o…
Pepper: Tak, tak. Dobrze słyszałeś. A tak w ogóle, to nieładnie z twojej strony tak podsłuchiwać czyjąś pogawędkę.
Rhodey: Zaraz będziemy lądować. Później będziesz na mnie krzyczeć. Teraz są inne priorytety. Ważniejsze!
Pepper: Oj! Wiem, wiem.


Po otrzymaniu komunikatu o zbliżaniu się do lądowiska, zapięliśmy pasy. Żeby Tony nie wyleciał gdzieś na koniec pokładu, wyjęłam duży pas, jaki przypięłam do jednego z siedzeń. W ten sposób nie ma szans na ucieczkę.


Rhodey: Chyba już jesteśmy.


Miał rację, bo zaczęliśmy zwalniać. Koła wysunęły się, hamując na lotnisku. Odczepiliśmy pasy bezpieczeństwa i podzieliliśmy się zadaniami.


Pepper: Ja wezmę Tony’ego, ty taszczysz walizki. Poradzisz sobie?
Rhodey: Muszę.


Myślałam, że powie coś więcej, a tu proszę. Jedno słówko. Chwyciłam chłopaka sposobem matczynym, wynosząc ostrożnie z kabiny. Stewardessa pomogła mi otworzyć drzwi. Histeryk w tym czasie poszedł po nasz balast.


Stewardessa: Karetka powinna podjechać pod lotnisko.
Pepper: Myśli pani, że wytrzyma taką podróż?
Stewardessa: Powinien. Taki Iron Man może walczyć cały dzień, żeby tylko odnieść zwycięstwo. Proszę się nie martwić.


Jak tak wspomniała o blaszaku, uświadomiłam sobie, że mój strach jest niepotrzebny. Zresztą, jeśli doktorek przyleci do kraju żabojadów, jest szansa na kontynuowanie podróży. No i pozostała kwestia Ducha.
Kilka minut później, dostrzegłam ambulans. Z niego wyszli sanitariusze, którym dałam herosa pod opiekę. Pozwolili mi jechać z nimi, zaś Rhodey nie zdążył. Chwyciłam przyjaciela za rękę, dając wsparcie.


Pepper: Bądź silny.


Medycy rozcięli mu koszulkę i podłączyli do przenośnego kardiomonitora. Mówili coś między sobą, a ja nic z tego nie rozumiałam. Nigdy nie miałam okazji nauczyć się francuskiego. Mogłam tylko mieć minę skołowanej. Wiedzieli, że martwię się o Tony’ego.
Chwilę mojego milczenia przerwało pytanie zadane po angielsku.


Sanitariusz: Nie mówisz po francusku?
Pepper: Nie.
Sanitariusz: Proszę. Wypełnij to. Bardzo nam tym pomożesz.


Podał mi jakiś formularz napisany w moim ojczystym języku. Zaczęłam zaznaczać odpowiednie rubryki. Rhodey posiadał większą wiedzę na temat stanu geniusza sprzed wypadku oraz od razu po nim. Pewne części pozostawiłam puste.

Sanitariusz: Czegoś nie rozumiesz?
Pepper: Nie wiem wszystkiego. Mój przyjaciel potrafi więcej zaznaczyć.
Sanitariusz: Zadzwoń do niego.

Pepper: Dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X