Część 14: Piekielna zemsta


**Tony**


Po dość długiej podróży, znaleźliśmy się w Stambule. Do naszych uszu dotarł komunikat, który poinformował nas, że mogliśmy wysiąść. Odpiąłem ładowarkę, założyłem bluzkę i chwyciłem za bagaże. Lekko szturchnąłem rudowłosą, aby się obudziła. Rhodey dość szybko się ocknął, gdyż bezpiecznie ewakuował się z pociągu. Pewnie wyszedł jako pierwszy.


Tony: Heh! I kto tu jest nieustraszony?
Pepper: Tony?
Tony: Cześć, myszko. Już jesteśmy u celu.
Pepper: Och! Naprawdę? No to chodźmy.


Wstała, zabierając ze sobą swój balast. Wyszliśmy bez problemu, bo większość siedzeń już była pusta. Nasz przyjaciel siedział na ławce wraz ze swoimi walizkami. Starał się nie śmiać, lecz z trudem się powstrzymywał. Przeczuwałem wojnę między nimi.


Pepper: O co chodzi?
Rhodey: O nic. Musimy zameldować się w hotelu.
Pepper: Eee… I to jest takie śmieszne?
Tony: Pep, masz…


Chciałem zdradzić powód chichotu histeryka, ale zasłonił mi usta swoją dłonią.


Rhodey: Cii… Pepper, nie słuchaj go. Upił się i będzie gadał brednie.
Pepper: Co zrobił?!


On na serio chce ją wkurzyć. Nie mogłem do tego dopuścić, dlatego zdjąłem jego rękę, usiłując złagodzić gniew Pepper.


Tony: On kłamie. Nic nie piłem. Zresztą, spójrz w lustro. Tu masz odpowiedź na jego śmiech.
Rhodey: Tony, miałeś nie mówić!
Tony: Ktoś ci zrobił psikusa, jak spałaś.
Rhodey: Widziałem jakieś dziecko, co się kręciło.
Tony: Tak. To prawda.
Pepper: Jaja se robicie.
Tony: Sama zobacz.


Nadal uważała, że żartujemy, ale dość szybko zmieniła wyraz twarzy na uśmiech. Nie byle, jaki, bo oznaczał niebezpieczeństwo.


Pepper: Czy to dziecko nazywa się James Rhodes?
Rhodey: Nie.
Tony: Tak.
Pepper: Rhodey!
Rhodey: Ej! Musiałeś mnie zdradzić?
Tony: Wybacz. To moja dziewczyna.
Rhodey: Ale brat jest ważniejszy!
Pepper: Rhodey, zabiję cię!


No i zaczęli się ze sobą gonić po całym peronie. Miałem przez to dobry powód do śmiechu, choć liczyłem na brak ran. Fakt, iż był takim, jakby bratem, ale z Pep wiązałem całą przyszłość. Gonili się, niczym małe dzieci. Mój uroczy rudzielec starał się kopnąć w tyłek, lecz za każdym razem on zdołał uciec.
Kiedy straciłem ich z oczu, zabrałem bagaże ze sobą, próbując dołączyć do pościgu. Największy ciężar czułem przy taszczeniu walizki od dziewczyny. Nie mogłem iść powoli, więc ruszyłem do biegu. Tak. Biegłem, ciągnąc pakunki na kółkach.


Tony: Hej! Poczekajcie!


Przyspieszyłem nieco tempa, mijając podróżników, którzy spieszyli się do wyjazdu. Rozumiałem, że w takim stanie nie powinienem biegać tak intensywnie, ale nie mogłem zostać w tyle. Wykorzystałem większą ilość energii, przez co złapałem sporą zadyszkę. Na szczęście dogoniłem znajomych. Zdążyłem się zatrzymać, zanim ciało mogło zrobić wywrotkę.


Tony: I co? Kara… była?
Pepper: Hahaha! Oczywiście. Dostał pięć kopniaków w swój zadek.
Rhodey: A co z tobą? Ktoś cię gonił?
Tony: Nie… Goniłem... was. Ach! Rany! Ostatni raz.
Pepper: Nikt ci nie kazał.
Tony: Ale musiałem.
Pepper: Dobra, moi mili. Idziemy się zameldować.
Tony: Zgoda.


Zdołałem oddychać już całymi płucami bez najmniejszych zakłóceń. Szliśmy według włączonej mapy z GPS w telefonie, co zawsze działał na moim podzie. Żeby dojść do miejsca noclegu, musieliśmy skręcić dwa razy w prawo, a przy uliczce z sklepami wystarczyło przejść na drugą stronę, a jako ostatnie wystarczyło ominąć stragany. Cała trasa zajęła nam jakieś piętnaście minut. O dziwo obyło się bez niespodzianek.


**Pepper**


Podeszliśmy do recepcji, potwierdzając wszelkie formalności, co do naszego pobytu. Geniusz załatwił wszystko za nas, a my w ramach wdzięczności pozbawiliśmy go balastu. Może nie pokazywał swego zmęczenia, ale wiedziałam, że na dziś miał dość.
Po ogarnięciu papierków, poszliśmy do naszego tymczasowego lokum. Tym razem, znajdował się na pierwszym piętrze, więc nie musieliśmy nawet korzystać z windy. Skorzystaliśmy ze schodów.


Pepper: Chcecie dziś gdzieś pochodzić?
Rhodey: Możemy, ale zależy, czy Tony da radę.
Tony: Ej! Nie traktujcie mnie, jak kaleki.
Pepper: Wybacz, ale my się martwimy o ciebie.
Tony: Gdybym umierał, to rozumiem wasze obawy. Jednak nadal żyję. Wyluzujcie.


Dotarliśmy pod drzwi, które otworzył kluczem. Niezbyt się rozglądałam, co mieliśmy. Najważniejsze było miejsce do spania, a reszta stanowiła mniejszy priorytet ważności. Odłożyliśmy wszelkie rzeczy obok łóżek. Sprawdziłam godzinę według czasu, który obowiązywał w Turcji. Dwudziesta trzecia? Dość późno.


Pepper: Okej. Jutro się przejdziemy do zoo, bo teraz jest zamknięte.
Tony: A nie chcecie tak pospacerować?
Rhodey: Zostajemy.
Pepper: Tak. Musimy zostać.


Zostawiłam ich na chwilę, żeby umyć twarz w łazience. Na szczęście pozbyłam się czarnych kresem, co okazały się łatwo zmywalne. Mogłam zrobić mu większe piekło. Mogłam, ale oszczędzałam siły na lepszą okazję.
Już miałam wyjść z pomieszczenia, kiedy usłyszałam dziwną rozmowę przyjaciół. Zaciekawiłam się, dlatego przyłożyłam ucho, nasłuchując wypowiadanych słów.


Rhodey: Dlaczego to robisz?
Tony: Niby co takiego?
Rhodey: Ciągle kłamiesz. Myślisz, że ja tego nie widzę? Wydawało mi się, że wreszcie coś do ciebie dotarło, ale ty… Ty znowu brniesz w to samo.
Tony: Rhodey, ja…
Rhodey: Daj mi skończyć.
Tony: Dobra.
Rhodey: Jeśli nie zadbasz o siebie i będziesz ciągle nas okłamywał, możesz stracić każdego, na kim ci zależy. Rozumiesz, co do ciebie mówię, Tony?
Tony: Tak.
Rhodey: Nic nie ukrywaj przed nami, bo w taki sposób nie pozwalasz sobie pomóc. Pepper świetnie się bawiła, goniąc mnie po całym dworcu. To był jedyny moment, kiedy była sobą. Nie zadręczała się złymi myślami. Ty zrób to samo.
Tony: Skończyłeś?


Naprawdę będzie mu matkował? Nie powinni się kłócić. To się źle skończy.


Rhodey: Tak. Już skończyłem.
Tony: Pepper, możesz wyjść? Potrzebuję skorzystać z toalety.
Pepper: Już kończę.


Odkręciłam kran, wylewając niepotrzebnie wodę, ponieważ byłam czysta. Tym trikiem chciałam dać kamuflaż. Małe kłamstwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Przekręciłam za klamkę, mijając się z nim.


Pepper: Masz wolną.
Tony: Dzięki.


Zamknął za sobą, robiąc swoje. Podeszłam do panikarza z chęcią przywalenia w policzek. Zrobiłam to, aż poczuł piekło na twarzy. Lekko poczerwieniał przez uderzenie, ale nie przejmowałam się tym. Miał za swoje.


Rhodey: Pepper, za co to było?!
Pepper: Za twoją głupotę!
Rhodey: Nie rozumiem.
Pepper: Po cholerę prowokujesz go do kłótni? Chcesz, żeby dostał kolejnego ataku serca? Chcesz, żeby umarł? No powiedz!
Rhodey: Myślałem, że…
Pepper: Że nie słyszę?! Oj! Źle myślałeś.
Rhodey: Przepraszam, ale po prostu chcę, żeby w końcu zrozumiał, jak bardzo jest źle. Nie chciałem żadnej prowokacji.
Pepper: Wiem. Zawsze pragniesz dla niego, jak najlepiej.
Rhodey: Ty też.
Pepper: Przynajmniej w tym się zgadzamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X