**Tony**
Ból, miażdżące uczucie pękniętych żeber, a do tego dźwięk zepsutego silnika samolotu. Przez chwilę krzyczałem, a później już nie byłem w stanie. Jednak piekielna biel oślepiła moje ślepia, a potem leżałem bez ruchu. Na niebie dostrzegłem spadające kawałki maszyny. Nie wiedziałem, jak się zachować, ale przypomniałem sobie, że wziąłem ze sobą zbroję. Ledwo czołgałem się po ziemi, gdyż cierpiało całe moje ciało. Oddychałem z trudem, zaś krew wylewała się z ran.
Tony: Tato… gdzie… jesteś?
Nikt się nie odezwał. Byłem sam, ale to nie oznaczało, że miałem umrzeć. Włożyłem elementy pancerza. Komputer utwierdził mnie w przekonaniu o odniesionych obrażeniach. Ledwo rozumiałem, co mówił. Obraz zamazywał się. Straciłem przytomność.
Gwałtownie obudziłem się w samolocie. Obok siebie zauważyłem, że Pepper dźgnęła mnie czymś w ramię. Coś na rodzaj długopisu.
Tony: O rany! Chyba odpłynąłem.
Pepper: Już wylądowaliśmy, ale przyznaję, że długo nie chciałeś wrócić do nas.
Tony: Wybacz… Miałem… koszmar.
Rhodey: Tony, spokojnie. Już jest po wszystkim.
Powoli odzyskiwałem spokój ducha i razem opuściliśmy pokład. Odebraliśmy swoje bagaże, a jako, że miałem najwięcej pieniędzy, zapłaciłem za taksówkę. Przez całą drogę nikt nic nie mówił. Nie chciałem tak napiętej atmosfery. Postanowiłem ją nieco rozluźnić.
Tony: Śliniłem się, jak spałem?
Pepper: Hahaha! Nie, chociaż sugerujesz, żeby kupić ci śliniaczek? Dobrze, bobasku.
Tony: Bobasku?
Rhodey: Naprawdę cię traktuje, jakby była twoją mamą.
Tony: Nie wierzę.
Rhodey: Heh! To uwierz. Masz trzecią mamusię.
Tony: O! Czyli przyznałeś się, że mnie niańczysz?
Rhodey: Robię to, co trzeba. Nic nielegalnego.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. W czasie jazdy obserwowałem ulicę Londynu, a także okolicę. Nie było tak tłoczno, jak w Nowym Jorku.
Gdy dojechaliśmy pod hotel, zabraliśmy walizki. Pojechaliśmy windą na drugie piętro, gdzie znajdował się nasz pokój. Udało się załatwić dla trójki w jednym lokum. Nawet mieliśmy widok na Big Ben. Położyliśmy balast obok łóżek. Pepper jako pierwsza zajrzała na widoki.
Pepper: Wow! Ale tu jest pięknie! Szkoda, że będziemy tu tylko trzy dni. To za mało.
Tony: Mamy długą trasę, dlatego musimy się zmieścić w niecały miesiąc.
Rhodey: Jest siedemnasta, a wiecie, co to oznacza?
Pepper: No co, mądralo?
Rhodey: Czas na herbatę.
Pepper: A! Racja! Mają taki zwyczaj.
Tony: No i?
Pepper: No i idziemy na herbatkę.
Patrzyliśmy na nią w osłupieniu. Nie wierzyłem, że to powiedziała.
Pepper: Nie gapcie się, bo oberwiecie porządnie. Idziemy na miasto. Pora rozruszać kości.
Tony: Ale…
Pepper: Żadnych “ale”! Chodźcie!
Rhodey też był po mojej stronie. Oboje byliśmy wykończeni podróżą, chociaż większość drogi przespaliśmy. Niestety, lecz ona nie zamierzała słuchać naszych usprawiedliwień. Siłą szarpnęła nas do drzwi, aż prawie w nie uderzyliśmy.
Rhodey: Pepper!
Pepper: Ups. Nie trzeba było się upierać.
Nie mieliśmy innego wyboru. Posłuchaliśmy naszej sadystki, idąc z nią do centrum. Niewiele ludzi znajdowało się na rynku. Pewnie przez tę godzinę. Znaleźliśmy pobliską herbaciarnię. Zostaliśmy mile przywitani przez właściciela, który polecił nam dobry rodzaj odmiany napoju. Chciałem zapłacić za to, lecz nalegał na brak opłat. Podał nam filiżanki, życząc przyjemnego wieczoru. No tak. Przecież ominął nas dzień ze względu na lot.
Tony, Rhodey, Pepper: DZIĘKUJEMY!
Wzięliśmy łyk do ust. Była smaczna, a rzadko piłem coś ciepłego.
Pepper: Mmm… Dobre. Najlepsza, jaką piłam do tej pory.
Rhodey: To jeszcze nie próbowałaś innych odmian. Również są wyborne.
Pepper: Mamy czas na degustację smaków, prawda? Nie spieszmy się. Jesteśmy na wakacjach.
Uśmiechnęła się, przypominając nam o celu odpoczynku. Cieszyłem się, spędzając z nimi czas. I pomyśleć, że chciałem kiedyś zmienić bieg wydarzeń.
**Pepper**
Szybko opróżniliśmy naczynia, dziękując po raz drugi za tak hojny gest. Nigdy nie spotkałam się z kimś, kto daje coś za darmo. Chyba, że liczą się oszustwa przy wciskaniu wszystkiego, co możliwe do rąk przechodniów.
Po opuszczeniu sklepu, poszliśmy na London Eye. Geniusz zdołał załatwić wszelkie wejściówki jeszcze kilka godzin przed wyjazdem, więc mogliśmy skorzystać z tej atrakcji. Pomimo zdobycia biletów, musieliśmy stać w gigantycznej kolejce, ciągnącej się do Westminster Bridge.
Pepper: Chyba sobie trochę postoimy.
Tony: Nie szkodzi. Im dłużej, tym lepiej.
Pepper: Błagam cię. Masz lęk wysokości?
Tony: Nie, ale…
Pepper: Więc nie widzę żadnego problemu.
Rhodey: Pepper, nie zdziw się, że wyskoczy z czymś jeszcze. Coś ukrywa przed nami.
Pepper: Tony, co z tobą? O co chodzi?
Tony: Chodzi o Nowy Jork. Został bez ochrony.
Pepper: A czy nie było mówione, że są też inni bohaterowie? Poza tym, istnieje T.A.R.C.Z.A. Nic się nie stanie, jak nas nie będzie. Wyluzuj.
Rhodey: Ona ma rację. Jest wielu herosów, którzy zajmują się tym, co my zwykle, a Fury wie, jak ogarnąć zamieszanie.
Pepper: Hahaha! Fury. Mój przyszły pracodawca.
Tony: A jakiś rok temu chciałaś być policjantką?
Pepper: Eee… Tak miałam przez chwilę, ale agentom więcej płacą, a do tego mają plecaki odrzutowe.
Zaczęłam tak marzyć o swojej przyszłości, że na długo odpłynęłam. Dopiero kopnięcie Rhodey’go w kostce przywróciło mnie na Ziemię.
Rhodey: Pepper, nasza kolej.
Pepper: Co?! Tak szybko?!
Rhodey: Stoimy tu od piętnastu minut, ale niektórzy stracili cierpliwość.
Tony: A nie możemy odłożyć tego na później?
Pepper: Tonusiu, nie sraj w gacie. Bądź dużym chłopczykiem.
Rhodey: Hahaha!
Pokusiłam się na walnięcie głupiego tekstu. Nie pojmowałam jego strachu przed tą atrakcją. Na szczęście nie musieliśmy ciągnąć tego osła za ręce. Sam wszedł do kapsuły, a my za nim. Na moment spoglądał na ludzi, którzy chodzili po mieście. Był bardzo zdenerwowany, co mogłam dostrzec po drżących dłoniach. Natychmiast wtuliłam się w niego.
Pepper: Nie bój nic. Jestem pewna, że po powrocie, Nowy Jork będzie w całości.
Tony: Ja to rozumiem, Pepper. Problem tkwi w czymś innym.
Pepper: W czym?
Tony: A co, jeśli jakiś wróg wykorzystuje naszą nieobecność, aby zgotować nam piekło?
Rhodey: Tony, przestań świrować. Skup się na wyjeździe. O! Miałem zadzwonić do mamy.
Tony: Więc na co czekasz? Dzwoń!
Mechanizm obrotowy ruszył wraz z nami oraz innymi osobami w “oku”. Podziwialiśmy panoramę miasta. I właśnie ten nocny krajobraz pozwolił geniuszowi wyluzować. Pocałowałam w policzek, tuląc ciągle do siebie.
Pepper: Przy mnie nic ci nie grozi. Będziesz o tym pamiętał?
Tony: Będę.
Obiecał z lekkim uśmiechem na twarzy. W czasie, kiedy my cieszyliśmy się sobą, histeryk rozmawiał z prawniczką. Mówił dość cicho, dlatego nie rozumieliśmy żadnego z wypowiadanych słów. Może to i dobrze, bo znowu zaczęłoby się wariactwo.
Kiedy machina powoli zwalniała, moja druga połówka zbliżyła swoje usta do moich, oddając krótki, lecz słodki pocałunek. Trwaliśmy w tej chwili do czasu, aż kapsuła zniżyła się do ziemi.
Pepper: Zasłużyłam?
Tony: Nie rozumiem.
Pepper: Czy zasłużyłam na buzi buzi?
Tony: Zawsze i o każdej porze, moja papryczko.
Cmoknął łagodnie w policzek, przez co nie poczułam innego świata poza nim. Byłoby miło, gdyby myślał o mnie w ten sam sposób.
W trakcie powrotu do hotelu, opowiadaliśmy o pierwszych odczuciach na temat Anglii. Przy okazji niańka od siedmiu boleści powiedziała, co przekazała pani Rhodes.
Rhodey: Na początku mnie ochrzaniła z góry na dół, że zadzwoniłem za późno, ale potem się uspokoiła.
Pepper: Mój tatuś też powinien wiedzieć, że bezpiecznie wylądowaliśmy. Napiszę mu SMS-a i nie powinno być problemu. Ciekawe, czy coś się dzieje?
Rhodey: Pepper, nawet o tym nie myśl, bo ktoś tu zaraz wpadnie w szał.
Tony: Nie wpadnę. Jestem spokojny.
Pepper: To tylko pozory.
Rhodey: Właśnie.
Pepper: Ale jak na pierwszy dzień, to jest całkiem fajnie. Zgodzicie się ze mną, prawda?
Rhodey: Oczywiście.
Tony: Bez dwóch zdań.
Gdy dotarliśmy do budynku, pojechaliśmy windą do pokoju. Przeszliśmy kawałek korytarza, dochodząc do odpowiednich drzwi. Chciałam je otworzyć, lecz coś odwróciło moją uwagę.
Pepper: Dziwne. Ktoś spodziewał się koperty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi