Część 21: Poczuj życie


**Rhodey**


Moja zbroja zbytnio rzucała się w oczy ludziom przy hotelu. Na szczęście pamiętałem umiejscowienie pokoju, dlatego wykorzystałem okno do wejścia. Przed nim porzuciłem pancerz, który unosił się nad ziemią. Wziąłem walizki, a potem zamknąłem lokum na klucz. Odniosłem go do portierni, załatwiając wszelkie formalności. Udało się. Za pomocą aplikacji w telefonie mogłem sterować zbroją, aby wysłać ją na inne współrzędne. I tak po wyjściu z budynku, mój blaszany kolega czekał przy rogu ulicy. Szybko wskoczyłem w zbroję, lecąc do Nowego Jorku. Przy okazji nawiązałem kontakt z Pepper. Odebrała.


Rhodey: Pepper, wszystko załatwione. Mam walizki i już do was lecę. Jak sytuacja?
Pepper: Przez chwilę się dusił, ale już doktorek się nim zajął. Na początku musiał zabrać innego pacjenta do sali, a potem wziął Tony’ego na zabieg. Teraz wszystko powinno być dobrze, ale sama nie wiem.
Rhodey: Coś mówił, zanim go zabrał?
Pepper: Tylko tyle, że to może długo potrwać, bo ta jego metoda jest bardzo złożona.
Rhodey: Nie bój nic. Najważniejsze, że nim się zajął.
Pepper: Gdzie już jesteś?
Rhodey: Moja zbroja nie jest taka szybka, ale widzę już Big Bena.
Pepper: Czyli zbliżasz się do Londynu?
Rhodey: Właśnie.
Pepper: I tak jesteś blisko, a przy takim balaście można nawet powiedzieć, że to cud.
Rhodey: Na razie się muszę rozłączyć, ale dzwoń, gdy czegoś się dowiesz.
Pepper: Pewnie. Nie zapomnę.


Zakończyłem rozmowę, skupiając się na locie. Mimo wszystko, cieszyłem się z takiego obrotu spraw. Nasz plan się powiódł, a pozostała część leżała w rękach lekarza. Wiedziałem, iż poradzi sobie z takim wyzwaniem, zaś obecność rudzielca przed salą z pewnością dodawała sił Iron Manowi.
Po przekroczeniu granic Anglii, nad sobą miałem wody oceanu. O dziwo aura się poprawiła przez przebicie się promieni słonecznych, aż wiele statków robiło rejsy, zaś rybarze łowili ryby. Nikt nie zwracał uwagi na pancerz wojenny, co zamienił się w tragarza.


**Pepper**


Nudziłam się, a nie powinnam, bo za drzwiami sali odbywała się walka o życie mojego chłopaka. Czekałam na jakieś wieści albo przynajmniej o pojawienie się znajomej duszyczki. Siedziałam bez ruchu do czasu, kiedy wpadłam na pomysł. Zapomniałam o kamerze. Wyjęłam gadżet, włączając wideo. Czasem zapominaliśmy, że była ciągle aktywna, nagrywając nasze poczynania. Odpaliłam pierwszy filmik, na którym widziałam siebie, jak wykonywałam zadanie od panikarza.


Pepper: PAPAJA!


Uśmiechnęłam się, chociaż bardziej miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Jednak szpital nie był do tego idealnym miejscem. Próbowałam zachować ociupinę powagi, oglądając pozostałe filmiki. Kolejny trafił na taniec Tony’ego. Sam widok jego ruchów powodował u mnie wzruszenie. Tak. Do moich oczu zbierały się łzy.


Pepper: Tony, ty mój wariacie.


Po cichu skomentowałam obraz. Podczas tego przeglądania nagrań uświadomiłam sobie, jak ostatnimi czasy mało spędzaliśmy tak przyjemnie czas we trójkę. Ciągłe walki i chodzenie do szkoły nie pozwalało nam na zabawy. Pojmowałam, w jakim znaleźliśmy się wieku. Mieliśmy wkraczać w dorosłość.


Roberta: Co tam ciekawego oglądasz?
Pepper: Pani Rhodes!


Wystraszyłam się na widok prawniczki. Natychmiast zakończyłam oglądanie, wyłączając kamerę.


Pepper: Co pani tu robi?
Roberta: To ja zadałam jako pierwsza pytanie, więc odpowiedz.
Pepper: Eee… Już nic.
Roberta: Dobra. Nie wnikam, co robiliście na wyjeździe. Mam nadzieję, że chociaż bawiliście się, jak należy.
Pepper: Oczywiście.


Taa… Poza małym seksem w hotelu mieliśmy przyzwoite zabawy.


Pepper: Teraz pani kolej.
Roberta: Doktor Yinsen zadzwonił do mnie, bo potrzebował ode mnie zgody na zabieg. Wypełniłam dokumentację i chcę poczekać, gdy skończy.
Pepper: To się długo ciągnie. Praktycznie nie widać końca.
Roberta: Cierpliwości, Pepper… A gdzie Rhodey?
Pepper: Jest w drodze. Niebawem powinien tu przyjść.
Roberta: Oby, bo mam z nim do pogadania.
Pepper: Coś zrobił?
Roberta: A jak ci się wydaje? Przez tyle lat mnie okłamywał i zatajał prawdę.
Pepper: Taka była konieczność. Nikt nie chciał, żeby ktoś poza nami znalazł się na celowniku, ale taki Duch panią prześladował i groził, że coś zrobi.
Roberta: Słyszałam o nim.
Pepper: Jak długo to będzie jeszcze trwać?
Roberta: Tyle, ile trzeba.


Ta wiadomość ani trochę mnie nie usatysfakcjonowała.


Roberta: Nie martw się. Tony zniósł wiele. Taki Iron Man nie powinien przegrać z tak silnym sercem.
Pepper: Niech się pani nie gniewa na Rhodey’go. On zrobił dobrze.
Roberta: Nie gniewam się. Po prostu w takim wieku robić coś takiego? Powinni mieć normalne życie.
Pepper: Tylko, że właśnie ta zbroja ocaliła wielokrotnie Tony’ego, a War Machine działa na tej samej zasadzie, ratując pani syna. Cokolwiek się stanie, są w pancerzach. Nie są bezbronni.
Roberta: Po części masz rację, ale…
Pepper: Ale co?
Roberta: Pomimo tego, obawy pozostają takie same.


Wiedziałam, iż tak będzie myśleć. Rozumowania rodziców nie da się zmienić.


Roberta: Spotkałam twojego ojca i powiedziałam mu, że dziś wrócisz. Prosił przekazać, że będzie późnym wieczorem.
Pepper: Ech. Nic nowego. Zawsze tak jest, było i będzie, ale z jednym muszę pani przyznać rację.
Roberta: Z czym?
Pepper: Że Tony ma silne serce.


Kobieta zajęła miejsce obok mnie, czekając na wyjście lekarza. Więcej nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Jedynie oczekiwałyśmy na zakończenie ingerencji chirurgicznej.
Gdy minęła kolejna godzina, lampy oświetliły korytarz. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą drugą, gdyż tu obowiązywał inny czas. Przez te strefy poczułam ból głowy. Wstałam z krzesła, podchodząc do gabinetu pielęgniarek. Poprosiłam o lekarstwo, co dostałam bez najmniejszych problemów. Od razu pulsowanie łepetyny zaczęło ustawać.


Pepper: Tak lepiej.


Usiadłam z powrotem na miejsce. Niepotrzebnie, bo doktorek odważył się wyjść do nas. Zamiast zadawać setkę pytań, pozwoliłam, żeby mama Rhodey’go zadręczyła śmieszka.


Roberta: Udało się?
Dr Yinsen: Przepraszam, że musiałyście tak długo czekać, lecz doszło do pewnych komplikacji podczas wszczepienia nowego rozrusznika serca.
Pepper: Doktorek nie żartuje? Na pewno nowy, a nie ciągle ten sam badziewny szmelc?
Dr Yinsen: Teraz byłem w stanie zastąpić stary na zupełnie inny.
Roberta: Jak on się czuje?
Dr Yinsen: Dochodzi do siebie i myślę, że za kilka godzin będzie mógł wrócić do domu. To są dobre wieści.
Pepper: A te złe?


Te pojęcia szły ze sobą w parze. Co mogłyśmy od niego usłyszeć?


Dr Yinsen: Jutro umrze.
Pepper: Nie. Pan sobie żartuje. Ja już pana na tyle poznałam że to na pewno jakiś wkręt. Gdyby miał umrzeć, nie dostałby tak prędko wypisu. Za takie kłamstwa powinien pan się smażyć w piekle.
Roberta: Pepper!
Dr Yinsen: No dobra. Skłamałem.
Pepper: Mówiłam?
Dr Yinsen: Zaraz zaśnie i nigdy się nie obudzi.
Pepper: Nie!


Wkurzyłam się na niego, bo tego głupawego uśmieszku nie zdołał przede mną ukryć. Mama histeryka ocaliła go przed byciem rozszarpanym. Bez pytania o zgodę zaczęłam poszukiwać mojego geniusza. Przeczesałam każdą salę, oddział, aż odnalazłam odizolowany pokój.


Pepper: Dzień doberek, Tonusiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X