Pepper nie wpadła na oryginalne imię, ale i tak cieszyłem się z tego, jak promieniała szczęściem. Nie chciałem tego psuć przez głupi rozrusznik, który w każdej chwili mógł zaprzestać działania. No i serce również nie mogłoby pracować. Wiedziałem, że coś ukrywali przede mną. Domyślałem się, co to mogła być za informacja. Musiałem im udowodnić, iż nie mają powodu do obaw.
Tony: Chyba nikt z nas nie wpadłby na takie imię. Możesz ją tak nazywać.
Pepper: Szkoda, że widzę ją po raz ostatni.
Tony: Oj! Nie smuć się. Jutro też możemy wpaść.
Pepper: No właśnie nie możemy.
Tony: Pep?
Pepper: Z twojego powodu.
Tony: Super. Znowu wszystko zepsułem.
Pepper: Tony, zaczekaj!
Tony: Mam dość. Zostawcie mnie.
Wybiegłem z wybiegu dla pand, zostawiając ich. Przez swoją słabość za daleko się nie oddaliłem. Zatrzymałem się przy żyrafach. Tam usiadłem na ławce, próbując się uspokoić. Na nic moje starania, gdyż otrzymałem wiadomość od anonima. Zerknąłem na jej treść.
Dwa dni, Anthony. Nie zapominaj, że mam cię w garści.
Tony: Nienawidzę cię, Duch.
Włożyłem telefon głęboko do kieszeni spodni. Czułem się słabo, dlatego siedziałem. Czekałem, aż mi się poprawi.
Nagle zauważyłem swoich przyjaciół, co biegli w moim kierunku. Dołączyli do mnie, zajmując wolne miejsca obok mnie.
Pepper: Musiałeś uciekać? Tony, przepraszam. Nie chciałam, żebyś to odebrał tak agresywnie. Po prostu martwię się i musimy dziś wracać.
Tony: Zostaję z wami albo bez was.
Pepper: Tony…
Tony: Macie ze mną same problemy. Zostawcie mnie.
Rhodey: Nie, chłopie. My tak nie postępujemy. Nie zostawimy cię, bo nie jesteś dla nas ciężarem. Jesteś moim bratem, chłopakiem Pepper, a przede wszystkim Iron Manem. Będziemy z tobą zawsze. Tak robią przyjaciele.
Tony: Wy jesteście moją rodziną. Nie chcę was stracić.
Rhodey: I nie stracisz.
Przytuliliśmy się dość czule, a z moich oczu spadły małe łezki. Na ten moment uczucie słabości zniknęło. Odczułem ulgę.
Tony: Chodźmy do parku. Spędźmy ten czas, jak najlepiej.
Pepper: To nie jest nasz ostatni raz. Jeszcze któregoś dnia zrobimy największą wycieczkę, o jakiej każdy dzieciak mógłby tylko pomarzyć.
Rhodey: Zgadzam się z nią. Nic straconego.
Tony: Dziękuję.
Pepper: Dasz radę wstać? Jesteś blady, jak ściana.
Tony: Poradzę sobie.
Stwierdziłem, stawiając ciało do pionu. Na ułamek sekundy lekko się zachwiałem, lecz później wszystko grało tak, jak należy. Zapłaciłem za przejazd do najbliższego parku, co na nasze szczęście znajdował się blisko naszego noclegu. Dwa dni, a potem może dojść do tragedii.
**Pepper**
Dwadzieścia minut nam zajęło dotarcie do zielonej strefy miasta. Pomimo godziny popołudniowej, całe miejsce tętniło życiem. Dzieci bawiły się, grając w różne gry. Zazwyczaj była to piłka nożna, skakanie na skakance, czy też zwykłe klasy. Znaleźliśmy puste boisko, gdzie Tony postanowił zagrać z nami w gałę.
Tony: Pepper, będziesz napastnikiem. Pasuje ci taka rola?
Pepper: Pewnie. Przynajmniej się wyżyję.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Stanę na bramce, a ty będziesz mnie osłaniał.
Tony: Spoko.
Pepper: No to zaczynajmy.
Wykopałam piłkę wysoko w powietrze, lecz nie trafiłam. Bramkarz złapał przed dotknięciem siatki.
Pepper: Dobra obrona.
Rhodey: Dzięki. Często grałem z tatą, gdy miałem siedem lat.
Kopnął w moją stronę, zaś geniusz blokował mnie przed uderzeniem. Starał się być potężną zaporą na moje ataki. Bronił dość długo i nawet nie zauważyłam, kiedy podkradł mi piłkę.
Pepper: Osz ty!
Rhodey: Dobry jest.
Przyspieszyłam biegu w celu zablokowania strzału. W ostatniej chwili dobiegłam pod moją bramkę. Skoczyłam w lewo, łapiąc ją.
Rhodey: Miałaś być napastnikiem.
Pepper: A Tony nie miał biegać.
Tony: Nic mi o tym nie wiadomo.
Pepper: To teraz wiesz.
Tony: Dobra. Gramy.
Rzuciłam nieco podkręconą, dając chłopakowi pole do manewru. Kopnął w moją stronę z wielką werwą.
Pepper: Wow! Tony, kipisz energią.
Tony: A widzisz? Nie jest ze mną tak źle.
Zaśmiał się, dając powody do radości. Uśmiechał się, niczym małe dziecko, co dostało lizaka. Zaraził tym entuzjazmem bardzo błyskawicznie. Graliśmy tak przez godzinę. Po twarzy Tony’ego było widać porządne zmęczenie. Zrobiliśmy przerwę. Każdy wyjął butelkę wody, pijąc do samego końca.
Nagle zaczął się krztusić. Poklepałam go po plecach, lecz nie pomogło. Padł na kolana, dusząc się.
Rhodey: Cholera!
Pepper: Tony, nie zamykaj oczu! Patrz na mnie!
Silnie leżał skulony, a do tego trzymał się za klatkę piersiową, próbując oddychać. Nie mógł nabrać powietrza do płuc. Przeraziłam się nie na żarty. Natychmiast zadzwoniłam po karetkę. Dyspozytor gadał po turecku. Nic nie rozumiałam z jego gadki, a on również nie wiedział, co mówiłam. Nie znałam żadnego słowa z jego języka. Jednak dotarło jedno słowo. “Pomocy”. Wtedy ktoś tłumaczył na angielski każdy wypowiedziany przeze mnie wyraz. Dowiedziałam się, że musieliśmy czekać dziesięć minut na przyjazd pogotowia. Rozłączyłam się, licząc na to, iż nie spóźnią się. Przyjadą na czas.
Rhodey: Co powiedział?
Pepper: Za dziesięć minut będą.
Rhodey: Za długo.
Pepper: Nie mamy innego wyjścia!
Rhodey: Pepper, bez paniki.
Pepper: Tony, błagam. Nie zasypiaj. Wytrzymaj jakoś.
Nie potrafił nic powiedzieć. Duszności przybierały na sile. Sprawdziłam odczyty z bransoletki.
Pepper: Funkcje życiowe spadają.
Rhodey: Niedobrze. Musimy coś zrobić.
Pepper: Ale co?! On umiera! Jak mamy mu pomóc?!
Rhodey: Przede wszystkim, to nie wpadajmy w panikę.
Pepper: Rhodey, boję się.
Rhodey: Niepotrzebnie. Da radę.
Pepper: Tony, nie zasypiaj.
Błagałam, żeby był silny, lecz jego powieki opadły. Stracił przytomność. Spełniał się najgorszy z możliwych scenariuszy.
Rhodey: Co z energią implantu? Ile ma mocy?
Pepper: Dwadzieścia.
Rhodey: Więc serce będzie bić.
Pepper: Podłączyć ładowarkę?
Rhodey: To nic nie da. Lekarze mogą podać leki, a reszta zostaje do powrotu.
Po upływie czasu, pojawiła się długo oczekiwana pomoc. Sanitariusze wraz z lekarzem przybiegli ze sprzętem, sprawdzając stan chorego. Usłyszałam znajomą diagnozę.
Lekarz: Atak serca.
Pepper: O Boże! Nie! Błagam! Ratujcie go!
Lekarz: Spokojnie. Od tego przecież jesteśmy.
Pepper: Co z nim będzie?
Lekarz: Trafi do szpitala, bo nie będę ukrywał, że stan jest bardzo ciężki.
Pepper: On musi się znaleźć w Nowym Jorku! Tylko tam jest osoba, która mu pomoże!
Lekarz: Gdy zostanie ustabilizowany stan, wtedy będzie mógł tam polecieć. Jednak szybciej nie można.
Rhodey: Możemy jechać z wami?
Lekarz: Proszę.
Bez problemu zostaliśmy wpuszczeni do pojazdu. Ciągle wpatrywałam się w światło implantu, co świeciło słabym światłem. Jechaliśmy na sygnale, a mimo to, korki na ulicy utrudniały dojazd. Bałam się najgorszego, co może się zdarzyć. Nie zamierzałam krakać, ale znaleźliśmy się w okropnej sytuacji.
Pepper: Trzymaj się, Tony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi