Część 7: W drogę. Do Stambułu


**Tony**


Byliśmy zmęczeni tańcem, więc skończyliśmy grę w butelkę. Z plecaka wyjęliśmy przekąski, delektując się ich smakiem. Niezbyt miałem apetyt, lecz nie chciałem, żeby się czepiali. Jakoś zjadłem bułki z serem i ogórkiem, Rhodey skonsumował ten sam prowiant, ale z małą różnicą. Zamiast zielonego warzywa miał pomidor, a Pepper jedynie piła wodę. W sumie, to wcześniej spożywała takie, jakby śniadanie, więc raczej nie była głodna.
Po posiłku, położyliśmy się na chwilę. Zaczęła się trudna rozmowa.


Tony: Duch psuje cały wyjazd. Muszę wrócić do siedmiu dni, bo inaczej komuś stanie się krzywda.
Pepper: Wiemy. Sytuacja jest bardzo nie w porządku. Jednak mam odpowiednie rozwiązanie.
Tony: Jakie?
Pepper: Zamiast skracać trasę, mogę powiadomić tatusia o zagrożeniu. Na pewno postawi jakiś agentów, którzy będą dbać o bezpieczeństwo pani Rhodes i każdego, kto znajdzie się na celowniku.
Rhodey: Jestem za. Wtedy nie musimy zmieniać planów.
Pepper: Też tak sądzę… A ty, Tony? Jak to widzisz?
Tony: On jest sprytny i potrafi obejść taką ochronę, dlatego wolałbym pominąć parę miejsc.
Rhodey: Tony, my wszyscy się boimy. Na pewno jakoś sobie poradzą, a przecież są też grupy herosów, które aktywnie działają w imieniu miasta.
Pepper: Zgadzam się z powyższym mówcą. Nie ma powodów do obaw. Wszystko będzie dobrze.
Tony: Łatwo tak powiedzieć.
Pepper: Ej! Głowa do góry. Poradzimy sobie.


Z jednej strony, to chciałem wierzyć w jej słowa, ale jakaś część mnie nie dawała nawet szansy na cień nadziei z happy endem. Wstałem z koca, wyjmując mapę świata, na której zaznaczyliśmy przed wyjazdem każde miasto do zwiedzenia. Żeby widzieć plan, również wrócili do siadu.


Tony: Popatrzcie. Jeśli zrezygnujemy z Dubaju, Bombaju, Bangkoku, czy też Singapuru, będziemy mieć więcej czasu na powrót.
Pepper: Nie podoba mi się twój pomysł, łasico.
Tony: Łasico? To nawet nie brzmi romantycznie.
Pepper: Heh! Nie musi, ale możemy nieco zmodyfikować plan w taki sposób.


Wzięła do ręki długopis, rysując nową drogę. Pominęła te części, o których wcześniej wspominałem. Jednak zrobiła coś dziwnego. Może i miałem miano geniusza, stworzyłem zbroję, wymyśliłem sztuczną inteligencję, a swoim mózgiem jestem w stanie skołować dorosłych, ale te jej strzałki wyglądały, niczym magia. Nie pojmowałem sposobu myślenia mojego leniwca.


Tony: Rhodey, ty coś z tego rozumiesz?
Rhodey: Chciałbym, ale pogubiłem się na samym starcie.
Pepper: Oj! Serio jesteście tacy głupi, a może tylko udajecie? To dziecinnie proste. Jutro lecimy do Stambułu, a potem do Delhi. Pomijamy Dubaj oraz Bombaj, bo możemy wpaść tam przy okazji jakiegoś nieplanowanego postoju. Teraz czaicie bazę?
Tony, Rhodey: CHYBA.
Pepper: Poza tym, możemy skrócić pobyt do dwóch dni. Wiem, jak to brzmi, ale skoro taki Tonuś ma pośpiech do domu, trzeba wziąć każdy wariant pod uwagę.
Tony: Wybacz. Znowu zepsułem.
Pepper: Nieprawda. Po prostu wyłączyłeś myślenie. Nic strasznego, wężyku.
Tony: Eee… Możemy skończyć zabawę w zwierzyniec?
Pepper: Okej. Na dziś wystarczy, lecz w samolocie znowu zacznę.
Rhodey: A skoro już wspomniałaś o locie, to musimy się spakować. Później możemy pomyśleć nad resztą trasy.
Pepper: Och! Zgoda, chociaż masz rację. Zrobiło się dość późno.
Tony: Tak długo się bawiliśmy, aż straciliśmy rachubę czasu. Wracajmy.


Zgodzili się ze mną, a plan postanowiliśmy odłożyć na następny raz. Zabraliśmy swoje klamoty i wróciliśmy do hotelu przed ciszą nocną. Przed drzwiami nie znaleźliśmy żadnych kopert. Wszystko wydawało się takie… normalne.


**Pepper**


Nie myśleliśmy nad żadną aktywnością. Po prostu położyliśmy się do łóżek, zasypiając. Nikt nie miał z tym problemu, ale ja jakoś nie potrafiłam zmrużyć oczu do snu. Słyszałam ciężkie oddychanie Tony’ego. Zmartwiłam się, chociaż ten niespokojny dźwięk nie trwał zbyt długo. Mimo wszystko, jego zdrowie było dla mnie największym priorytetem. Zamknęłam paczadła, tuląc się do poduszki.
Następnego dnia, szybko wstaliśmy, zabierając ze sobą bagaże. Załatwiliśmy wszelkie rzeczy przed wyjściem, do czego zaliczało się oddanie kluczy oraz samo wymeldowanie.
Po wyjściu z budynku, geniusz zapłacił na przejazd taksówką na lotnisko. Całą drogę nie odezwałam się ani jednym słowem, a moją głowę zaprzątały złe przeczucia. O mojego ojca nie martwiłam się, bo zawsze dawał radę. Jedynym wypadkiem było trafienie na Whiplasha. O dziwo ten dzień zmienił na zawsze całe moje życie.
Godzinę później, przeszliśmy odprawę na lotnisku. Nie pojawił się żaden kłopot. Jak po maśle. Usiedliśmy na swoje miejsca w takiej samej kolejności, jak ostatnio.


Pepper: Wszystko gra? Wiem, iż czeka nas kolejny lot, ale nie bój się. Jestem z tobą.
Tony: Wiem i dziękuję ci za to… Wam obojgu.
Rhodey: Drobiazg, druhu. Razem przejdziemy przez jakąkolwiek przeszkodę. Któregoś dnia będziesz się śmiał, wspominając ten wyjazd.
Tony: Nadal mam przed oczami Pepper, co biega i krzyczy “Papaja!”
Pepper: Hahaha! To było zabawne.


Nikt z nas nie zachowywał powagi, na twarzach zagościły uśmiechy, a maszyna powoli frunęła w strefę powietrzną. Przeżyliśmy turbulencje, co również tyczyło się naszego Einsteina.


Pepper: I jak? Przeżyłeś?
Tony: Dzięki tobie, kruszynko.


Pocałował mnie w usta dość gwałtownie, aż wbiło moje ciało w fotel. Histeryk od razu schował twarz za książką, bo nie powiem, ale z jego perspektywy wyglądało to na gwałt.


Pepper: Tony, starczy. Jeszcze ludzie pomyślą, że jesteśmy jacyś nienormalni.
Tony: Przepraszam. Chciałem posmakować twoich ust.
Rhodey: Nie powiem, jak to brzmi.
Pepper: Rhodey, nie chowaj się. Do niczego nie doszło.
Rhodey: Nie dziś, ale jutro, pojutrze, popojutrze…
Pepper: Już do mnie dotarło. Dzięki za info.
Rhodey: Heh. Drobiazg, pawianie.
Pepper: Pawianie?! Osz ty!


Wkurzyłam się dość porządnie. Wstałam z miejsca, przywalając mu w pysk, a następnie wyjęłam z plecaka jedną parę kapcia, którą solidnie tłukłam paranoika.


Pepper: A masz!
Rhodey: Au! Nie bij! Będę grzeczny! Tony, ratuj!


Nie słuchałam jego gadaniny, waląc dalej. Śmiałam się, jak sadystka i jakoś nikomu na pokładzie to nie przeszkadzało.


Tony: Idę na ratunek!


Nie mogłam się powstrzymać, dlatego nie zauważyłam, z jakiej strony wszedł Tony. Tak się wmieszał, że tym razem, to on dostał bronią po twarzy.


Tony: Au!
Pepper: Wybacz. Nie trzeba było się ruszać.
Tony: No i mam za swoje.


Odłożyłam buta na miejsce, powracając na swoje siedzisko.


Pepper: Bardzo boli?
Tony: Troszkę.
Pepper: A jak pocałuję, będzie w porządku?
Tony: Spróbuj.


Zbliżyłam wargi do prawego policzka, co miało lekkiego sińca z mojego lania.


Pepper: Lepiej?
Tony: Lepiej.
Pepper: A mogę cię zapytać o jedną sprawę? Trochę mnie dręczy.
Tony: Mów, kotuś.
Pepper: Śnił ci się jakiś koszmar?
Tony: Tak, ale nie martw się. Poradziłem sobie z nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X