Pepper momentalnie czuła się słabsza, choć i tak leżała na
łóżku. Obwiniała się o wszystko, a przez ból żeber nie potrafiła się ruszyć.
Rhodey wytarł łzy, które spłynęły po policzkach.
-Nie wiem co zrobić. Boję się, że…
Przerwał, gdyż odrzucał najgorsze scenariusze, chociaż i tak
siedziały w głowie.
-Idź do swojej mamy. Wesprzyj ją.
Doradziłam.
-Ja sobie poradzę. Tylko daj mi znać, że czegoś się dowiesz
więcej.
Poprosiła na spokojnie, lecz i tak była bardzo zestresowana
ostatnimi przygodami.
-Nie, Pepper. Mama i tak rozmawia teraz z doktorem. Potem do
nas przyjdzie. Poza tym i tak mu nie pomogę. To jego walka.
W tym momencie głos chłopaka się załamał.
-Rhodey.
Dziewczyna pierwszy raz widziała go w takim stanie.
Próbowała jakoś podnieść przyjaciela na duchu.
-Rhodey, musisz tam być. Musisz.
-Pepper, nie zostawię cię. Pójdziemy tam razem, gdy
wydobrzejesz. Na razie odpocznij.
-Zgoda. W sumie, to nie mam wyboru.
Zgodziła się, a następnie położyła do spania.
-Idę spać, ale mnie obudź, jeśli czegoś się dowiesz.
-Masz moje słowo.
Podniósł się z łóżka Pepper i usiadła na krześle obok niej.
Przez chwilę popatrzyła na chłopaka i zasnęła. Błąd. Próbowała spać, ale myśli
o tacie nie pozwalały na odpłynięcie do elfów. Leżała z zamkniętymi oczami.
Po chwili, Rhodey zauważył Robertę, która przywołała go
skinieniem ręki. Wyszedł przed salę, widząc w ją w jeszcze gorszym stanie niż
poprzednio.
--Mamo, co się stało? Tylko mi nie mów, że…
-Nie. Rhodey. On żyje, ale lekarz nie daje mu dużych szans.
Powiedział, że możemy się z nim pożegnać.
Nie wytrzymała i zalała się łzami. Syn przytulił matkę,
prosząc, żeby na niego zaczekała. Wrócił do Pepper. Płacz kobiety nawet dotarł
do rudzielca. Nie miała pojęcia, że tak bardzo było kiepsko z Tony’m. Obwiniała
się, że przez nią Tony cierpiał, a do tego nie wiedziała, jak mu pomóc.
Cierpiał, bo bronił ją. Tak jak przystało na bohatera. Nie zamierzała udawać w
nieskończoność, więc odwróciła się, otwierając oczy.
-Rhodey, coś wiadomo?
-Pepper… Lekarze nie dają Tony’emu szans na przeżycie. Mamy
szansę się z nim… pożegnać.
-Czyli… Czyli umiera?
Chciała być pewna, co do jego słów.
-Rhodey, czy to znaczy…
-Tak… Pepper.
Przytulił przyjaciółkę, dając jej oparcie.
-M… Muszę go zobaczyć. Muszę tam iść!
Zignorowała ból i wstała z łóżka.
-Prowadź.
Spojrzała na przyjaciela.
-Pozwól mi się z nim zobaczyć.
-Zaczekaj.
Przyprowadził wózek. Pomógł dziewczynie usiąść na niego.
Przemierzali korytarze, jadąc na OIOM. Gdy byli pod drzwiami, założyli
specjalne, zielone ubrania. Chwilę wahali się, zanim weszli do środka. To co
tam ujrzeli było przerażające. Tony leżał na środku sali z podpiętym
respiratorem oraz implant ciągle podłączonym do ładowania. Taka ilość maszyn
jeszcze bardziej ich przerażała. Do tego dostrzegł też kroplówki z morfiną. Nie
tak Rhodey chciał go pamiętać. Za to Pepper przez przerażenie nie chciała
wstawać z łóżka. Bała się, że zemdleje przez tak przygnębiający widok. Coraz
mocniej czuła się winna tak makabrycznemu stanu ciała przyjaciela. Mimowolnie
popłynęły łzy.
-Mam podejść z tobą bliżej?
Widział jak się czuła. Sam nie wstydził się swoich uczuć.
-N… Nie wiem czy… Czy potrafię.
Jej głos drżał, ale z pomocą przyjaciela podeszła bliżej.
Przytłaczający dźwięk dochodził do jej uszu. Szukała nadziei. Nie znalazła jej.
Usiadła na krześle, zaś on obszedł łóżko z drugiej strony. Chwycił brata za
rękę.
-Tony, walcz. Błagam cię.
I tak siedzieli przy nim, a czekanie nie miało końca.
-Rhodey, czy mój tata… Czy widziałeś, jak umiera? Czy coś
powiedział do ciebie?
Spytała, ocierając ręką lewe oko.
-Nie, Pepper. Moją zbroję też porazili prądem i zabrali z
magazynu. Gdybym był bardziej ostrożny, może twój tata nadal by żył.
Słysząc jego relację, czuła jak serce się krajało. Czuła się
tak, jakby też tam była. Każde słowo, gest, a także dźwięk. Nawet wyobraziła
sobie samą walkę. Nie potrafiła się oderwać od tego obrazu wyobraźni. Oboje
czuli się winni za to, do czego doszło.
-Ostrzegałam go, Rhodey. Ostrzegałam, ale mnie nie
posłuchał. To moja wina. Nie twoja.
Powiedziała mu to prosto w twarz, aby zrozumiał co miała do
przekazania.
-Rhodey, tylko ja jestem winna. Jednak teraz muszę być
silna. Oboje musimy.
Ścisnęła za dłoń Tony’ego, aby odczuł jej obecność.
-Tony, przepraszam cię. Przepraszam, że znowu cierpisz z
mojego powodu. Nie tak to sobie wyobrażałeś, co nie? Jednak pamiętaj, że my tu
jesteśmy. Nie zostawisz nas, bo na twoim miejscu… Na twoim miejscu
walczylibyśmy całym sobą o powrót. Ty też tak zrobisz.
Szepnęła mu do ucha.
-Bo jesteś Iron Manem, a człowiek z żelaza nigdy się nie
poddaje.
Spuściła wzrok, lecz nadal trzymała go za rękę. Oboje byli
przytłoczeni, siedząc tu. Najgorsza była ta niepewność. Chcieli wspólnymi
siłami to przeżyć. Chłopak próbował się uspokoić, bo wiedział, że nerwy na nic
się zdadzą.
W jednej chwili dostrzegł, jakby Tony uronił łzę. Jednak szczęście
nie trwało długo przez pojawienie się lekarza. Kazał im zakończyć odwiedziny.
Zrobili tak jak chciał. Pepper także widziała to samo. Ta jedna łza coś
znaczyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi