"Karuzela"- największy dramat wszech czasów




Dr Yinsen: Ładuj do 300.

Dr Bernes: Uwaga. Strzelam.

Dr Yinsen: Bez zmian. Zwiększ moc.

Dr Bernes: Odsunąć się. Defibrylacja.

Uderzyła po raz kolejny, aż spojrzała na kardiomonitor z sali operacyjnej.

Dr Bernes: Wrócił rytm zatokowy.

Dr Yinsen: Tylko na jak długo? To już trzecie zatrzymanie krążenia, a czas ucieka, Victorio. Co jeśli teraz go nie uratujemy?

Dr Bernes: Hej. Jeszcze nie wszystko stracone. On walczy.

Dr Yinsen: Nadal nie mogę w to uwierzyć. Co on wyrabiał? To nie mieści się w głowie.

Oboje nie mieli bladego pojęcia, iż Anthony Edward Stark walczył o życie, bo właśnie miał najgorszy dzień z możliwych.

~*Kilka godzin wcześniej*~

Cała trójka siedziała w zbrojowni. Tony majstrował kolejne ulepszenia dla zbroi Iron Mana, Pepper męczyła ojca przez telefon, zaś Rhodey siedział z książką od historii. W skrócie? Dzień jak co dzień. Co się może stać?

Kiedy głośny alarm rozległ się po bazie, jak oparzeni podbiegli do fotela. James zasiadł za sterami, a pozostała dwójka zerknęła mu przez ramię.

Tony: Co mamy?

Rhodey: Nie wiem. Komputer wykrył jakąś dziwną energię.

Pepper: Będziesz chciał to sprawdzić, co? Oj! Nie znamy cię od wczoraj. Nawet nie próbuj ściemniać.

Tony: Taa… Chyba, aż za dobrze znacie moje nawyki. To czasem wydaje się trochę przerażające.

Stwierdził z głupawym uśmieszkiem, a następnie wszedł do zbroi. Wyleciał przez tunel, kierując się na miejsce sygnatury. Nie dostrzegał nikogo.

Tony: Dziwna sprawa. Komputer, przejdź przez wszystkie… Aaa!

Rhodey, Pepper: TONY!

Usłyszał krzyk przyjaciół, chociaż bardziej skupił się na bólu kręgosłupa. Zdołał wstać na nogi. Dostrzegł znajomego nemezis, przez którego wielokrotnie walczy o życie.

Tony: No to się wkopałem.

Whiplash: Tak sądzisz?

Oplótł pancerz swoimi biczami, rzucając przez skrzynie w porcie. Nie musiał długo czekać na piekło, gdyż ledwo czuł plecy.

Gdy Whiplash już leciał w jego kierunku, szybko podniósł się i strzelił z repulsorów. Oponent zaśmiał się.

Tony: Co cię tak bawi, Whiplash?

Whiplash: Mnie? A może jego?

Tony: Hę?

Nie rozumiał jego słów. Pojął je dopiero jak poczuł obcą rękę wewnątrz. Jednak ta dłoń nie skupiała się na implancie, ale na żebrach.

Tony: Ty…

Duch: Nie gorączkuj się, Anthony.

Tony: Aaa!

Mocnym ściskiem złamał jedno z żeber.

Duch: Po prostu nie ruszaj się, a ból stanie się przyjemniejszy. Nawet go polubisz.

Zaśmiał się złowrogo. Geniusz szukał jakiegoś rozwiązania z pułapki. Był uwięziony. W potrzasku. Przyjaciele bezradnie patrzyli na to jak moc zasilania spadała coraz niżej.

Pepper: Tony, wróć do nas. Wróć.

Rhodey: No dalej, chłopie. Walcz. Dasz radę.

Mogli tylko czekać. Nic więcej nie byli w stanie zrobić. I to dobijało ich najbardziej. Na dalszy rozwój wypadków nie musieli długo czekać.

Pepper: Rhodey?

Rhodey: Coś nie tak?

Pepper: Popatrz!

Wskazał na skaner, który wykrył sygnaturę maski. Przerażenie sięgnęło zenitu. Gdyby mieli zbroje, mogliby udzielić wsparcia. Niestety, lecz na nieszczęście byli bez nich.

Kiedy oni błagali o bezpieczny powrót bohatera, trzeci gracz wkroczył do akcji. Z ukrycia wystrzelił wiązkę paraliżującą cały system zbroi.

Tony: Nie. NIE!

Krzyknął, upadając na ziemię. Musiał liczyć na to, że restart nie potrwa za długo i dożyje kolejnego dnia. Wróci do bliskich, dzieląc się z nimi swoim uśmiechem.

Whiplash: Oj! To już chyba po tobie, blaszaku.

Tony: Nie… wydaje… mi… się. Ach!

Duch: Dopilnujemy, że umrzesz szybko i bezboleśnie.

Uśmiechnął się, lecz nikt tego nie widział przez zasłoniętą twarz. Swoją dłonią złamał kolejne żebro. Chłopak jedynie krzyczał z bólu. Coraz trudniej mu się oddychało. Nie zamierzał panikować. Wykorzystał ostatnią deskę ratunku.

Po przywróceniu podstawowych funkcji zbroi zaczął działać.

Tony: I… Impuls… elektro… magnetyczny… Już!

Siła ładunku odrzuciła zjawę daleko, lecz pozostała dwójka nadal nie poddawała się. Biczownik rzucił pięć mini bomb na Iron Mana, Madame Masque dołożyła swoją „niespodziankę”, zaś Duch czekał w pogotowiu na najlepszy moment, aby pozbawić życia Starka. Mógł to zrobić w jeden sposób. Wyrwać mechaniczne serce. Uzbroił się w cierpliwość, czekając na wybuch. Pilot nie był w stanie ich zdjąć. Były nie do rozbrojenia.

Nagle nastąpiła potężna eksplozja. Krzyk przepełniony bólem oraz strach nad śmiercią przepełnił jego ciało. Leżał daleko od kryminalistów. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono.

<<Uwaga. Wykryto nadmierne obciążenie serca oraz złamanie żeber. Możliwe dodatkowe urazy. Konieczna interwencja medyczna>>

Tony: Tak… Ach! Wiem.

Rozumiał jak bardzo utknął. Mimo tych obrażeń, podniósł się. Tak jak przystało na bohatera wykutego w ogniu. Wstał, ruszając pełną mocą na Whiplasha. Uderzał z repulsorów naprzemiennie w jego dłonie.

Whiplash: Jeszcze masz siłę walczyć? Co powiesz na to?

Nie spodziewał się takiej sztuczki ze strony sługusa Fixa. Nigdy nie przypuszczałby, że bicze mogły być zmodyfikowane do takiego stopnia, aby przepaliły przewody oraz dosięgnęły użytkownika zbroi. Wróg oplótł go nimi, porażając wszystko. Stertę blachy oraz człowieka, który z trudem znosił następne obrażenia. Na pech cała ta „zabawa” jeszcze się nie miała zakończyć.

Nastolatek wariował przez ból, aż sam chciał wyrwać sobie implant z piersi. Duch od razu zareagował. Jako że kawałki blachy odsłoniły większą część ciała, Whitney ruszyła do działania. Tony nie widział jej, bo bardziej skupił się na najemniku co ściskał mechanizm.

Duch: Zanim wyrwę twoje mechaniczne serce, to może chcesz coś powiedzieć?

Tony: Nie… Nie… przegrałem. Ach! Jeszcze… nie.

Duch: Hmm… Upór pełny podziwu, lecz wszystko ma swoje granice wytrzymałości, młody.

Znienacka poleciał pocisk, trafiając w ramię.

Tony: Ach! Co to…

Duch: I właśnie twoja granica została przekroczona.

Więcej nic nie usłyszał. Szumy w głowie, ból ciała oraz krew. Upadł, trzymając się za implant i pogrążył się w czerni.

Duch: Cóż… To było dość banalne. Robota skończona.

Whiplash: Ja tam nie wiem. Może jeszcze żyć.

Whitney: Ma rację, dlatego upewnię się.

Podeszła do chorego. Przyłożyła palce do jego szyi.

Whitney: Żyje, więc trzeba go dobić.

Pomyślała, chwytając za broń. Już miała wystrzelić, lecz niespodziewanie zostali otoczeni przez agentów T.A.R.C.Z.Y. Musieli skapitulować. Zdołali jakoś uciec. Fury nie zwracał na nich uwagi. Potrzebował Iron Mana. Żywego, więc podszedł z lekarzem dla sprawdzenia stanu Anthony’ego.

Lekarz: Ledwo żyje, ale on… umiera.

Fury: Trzeba dzwonić do dzieciaków, ale wpierw zabierzmy go stąd.

Rozkazał, a jednostki medyczne wykonały polecenie bez sprzeciwu. Generał wiedział, że czas działał im na niekorzyść. Musieli działać szybko. Od razu wybrał numer do Rhodey’go. Bez wahania odebrał. Rozmowa trwała dość krótko, ale otrzymał potrzebne informacje. Gaduła musiała rozplątać swój język.

Pepper: Co się stało, Rhodey? Kto dzwonił?

Rhodey: Mają… Tony’ego. On… On umiera.

Pepper: Co?! Jak to? Nie! To niemożliwe!

Krzyczała na całe gardło. Przyjaciel podszedł do niej i przytulił, starając się ukoić psychiczny ból dziewczyny.

Rhodey: Tony walczy. Już wzywają doktorka. Będzie dobrze, Pepper.

Pepper: Musi być. Musi.

Tylko tyle zdołała powiedzieć. Emocje wzięły górę. Po prostu wybuchła płaczem.

Podczas kiedy oni uspokajali się nawzajem, Ho Yinsen wraz z Victorią Bernes pojawili się na helikarierze. Fury nie powiedział im o sekrecie Iron Mana. Ściemniał o przypadkowym znalezieniu. Nie dociekali prawdy.

Dr Yinsen: No dobra. Musimy wiedzieć, w jakim jest stanie. Czy implant ucierpiał?

Fury: Nie wiem. Sądząc po pęknięciach, to widocznie nie miał szczęścia.

Dr Yinsen: Rany! Co z tym dzieciakiem jest nie tak? Zawsze znajduje się w dziwnych miejscach z nietypowymi obrażeniami.

Westchnął ciężko. Wraz ze swoją partnerką z pracy przyszli do sali Tony’ego. Widok był bardzo makabryczny. Kobieta zasłoniła usta z przerażenia. Lekarz jedynie szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.

Dr Yinsen: Ja cię kręcę!

Dr Bernes: Jakie są obrażenia?

Spytała medyka T.A.R.C.Z.Y. Lista obrażeń skołowała lekarkę. Nie wierzyła, w co się wpakowała. Jednak chciała pomóc. Tak jak zawsze.

Dr Yinsen: Bierzemy go na blok. Już!

Natychmiast zabrali łóżko z umierającym na salę operacyjną. Byli gotowi na wszystko. Sprawnie przygotowali się, czyli umyli ręce, założyli rękawiczki, fartuch chirurgiczny, maskę, czepek oraz wyjęli zestaw wszelkich narzędzi i postawili przy stole. Przenieśli chłopaka na niego, intubując go i podłączając do kardiomonitora. Jednej osobie z personelu kazali przynieść krew.

Dr Yinsen: Gotowa?

Dr Bernes: Ho, teraz nie ma czasu na takie pytania. Musimy działać.

Dr Yinsen: Dobrze, więc uznaję to za „tak”.

Dr Bernes: Od czego zaczynamy?

Dr Yinsen: Żebra, a potem wstawiamy nowy rozrusznik. Reszta dopiero później. Zrozumiałe, Victorio?

Dr Bernes: Tak.

Odparła krótko, biorąc się do pracy. Lekko nacięła skórę, wyjmując delikatnie przewody wraz z mechanizmem na wierzch.

Dr Yinsen: Nie odłączaj. Jeszcze mamy czas. Przygotuję nowy. Możesz w tym czasie ogarnąć kości.

Nie odpowiadała tylko od razu przystąpiła do działania. Nastawiła je i użyła specjalnego zszywacza, a także kleju do wzmocnienia ich.

Dr Bernes: Gotowe. Mogę już odłączać?

Dr Yinsen: Tak, ale ostrożnie.

Położył implant obok, przygotowując się na najgorsze.

Dr Yinsen: Powoli i bez pośpiechu, bo wszystko pójdzie w diabli.

Dr Bernes: Wiem… Najważniejsze jest… spokój.

Zawahała się, gdyż kardiomonitor zaczął piszczeć.

Dr Bernes: Cholera. Puls słabnie.

Gdy lekarze walczyli o życie bohatera, jego przyjaciele znaleźli się już w bazie powietrznej. Dowiedzieli się o operacji. Załamani siedzieli przed blokiem, modląc się, aby Tony nie uciekł do zaświatów.

Pepper: Rhodey… Czemu… Czemu nie mogliśmy… nic zrobić?

Rhodey: Po prostu nie mogliśmy, Pepper. On wydobrzeje. Wychodził z gorszych przygód.

Pepper: Ale… Ale oni… Oni mówili, że… Że…

Histeryk przytulił rudowłosą.

Rhodey: Grunt to nie poddawać się. Tony by tego chciał. Pamiętaj o tym.

Pepper: P… Pamiętam. Dziękuję.

Cieszyła się, mając w nim oparcie. Nieco uspokoiła się i jedynie uzbroiła się w cierpliwość. Znała możliwości cudotwórców. Jeszcze nigdy nich nie zawiedli, chociaż zawsze mógł zdarzyć się ten pierwszy raz.

Nagle zauważyli kobietę, która biegła z białym pojemnikiem przeznaczonym na krew. Wiedzieli, iż musieli być silni.

Piętnaście minut później, specjaliści zdołali przywrócić odpowiednie parametry, zaś dostarczona krew rozwiązała jeden problem. Pozostały następne.

Dr Yinsen: No dobra. Jest stabilny. Na razie, więc musimy się pospieszyć. Przechodzimy do wymiany.

Lekarka uważnie przyjrzała się przewodom z urządzenia. Wiedziała, jak je odłączyć i zamienić. Ostrożnie odpinała zniszczoną technologię.

Dr Yinsen: Spokojnie. Wszystko jest na dobrej drodze.

Po chwili, każdy z kabli był odpięty. Ho zajął się podłączeniem nowego rozrusznika. Nie robił tego pierwszy raz, więc o pomyłkach nawet nie było mowy.

Dr Yinsen: Dobrze. I o krzyku. Teraz restartujemy i uruchamiamy. Łatwizna, nie?

Dr Bernes: Raczej nie.

Wskazała na ramię, z którego sączyło się coraz więcej krwi.

Dr Yinsen: Cholera jasna! Co jest grane?! On się zaraz wykrwawi! Potrzeba więcej krwi! Leć!

Przyjaciółka błyskawicznie wybiegła z sali po dodatkowe worki z osoczem. Dzieciaki zauważyli ją i na moment wstali. Strach o Iron Mana nasilił się jeszcze bardziej, a łzy rudzielca to potwierdziły. Kobieta wróciła bardzo szybko, podając worki do transfuzji. Ho nie wykorzystywał ich. Odłożył je na bok.

Dr Bernes: Coś nie tak?

Dr Yinsen: Chyba coś przeoczyliśmy.

Wskazał na to samo ramię co poprzednio.

Dr Bernes: Niedobrze. Widocznie został czymś otruty.

Powoli wyjmowała odłamki na metalowy stół. Był ich niewiele, ale uporała się z nimi.

Dr Bernes: Muszę stworzyć odtrutkę. T.A.R.C.Z.A. nie powinna mieć nic przeciwko mieszankom.

Dr Yinsen: Raczej nie, ale nie mamy czasu, aby nad tym myśleć.

Stwierdził, spoglądając na wariujące odczyty maszyny. Skakały w górę i dół. Oboje byli przerażeni, lecz w tej pracy liczyła się cierpliwość, a przede wszystkim opanowanie.

Po kilku minutach, antidotum było gotowe. Całą zawartość pobrała do strzykawki, a następnie zaaplikowała do wenflonu.

Dr Bernes: Podane. Teraz musimy czekać.

Dr Yinsen: Zaszyję ranę, a potem uruchomię implant.

Dr Bernes: A nie lepiej najpierw go uruchomić? Serce nie działa bez niego.

Dr Yinsen: Wiem o tym, ale najpierw trzeba zaszyć, żeby krew już nie wydostawała się z ciała. Serce jeszcze wytrzyma.

Dr Bernes: Obyś miał rację.

Zgodziła się. Dla pewności kontrolowała funkcje życiowe operowanego. Założenie szwów nie trwało zbyt długo, dlatego też mogli przejść do najważniejszego elementu. Mężczyzna ustawił rozrusznik do pobudzenia chorego organu, a potem przygotował się do jego uruchomienia.

Dr Yinsen: Odsuń się. Strzelam.

Użył niewielkiej ilości energii w celu aktywacji mechanizmu.

Dr Bernes: Nadal bez zmian.

Dr Yinsen: Spróbuję jeszcze raz.

Zwiększył nieco moc, lecz na tyle, żeby ładunek elektryczny nie zabił chłopaka. Victoria przyjrzała się biciu serca.

Dr Bernes: Działa.

Dr Yinsen: Na pewno?

Zwątpił, widząc kolejny skok.

Dr Bernes: Cholera! Co tym razem?!

Dr Yinsen: Sprawdzę.

Przejechał tabletem wzdłuż ciała chorego. Jego mina nie wskazywała na dobre wieści. Chciała zapytać o odkrycie. Sam się nim podzielił.

Dr Yinsen: Jest uraz głowy. Zajmiemy się nim, ale wstawmy rozrusznik.

Dr Bernes: Może… Może wezwę kogoś do pomocy. To za dużo roboty, a czas ucieka, Ho.

Dr Yinsen: Nie, Victorio. Poradzimy sobie.

Dr Bernes: Jak zawsze?

Dr Yinsen: Jak zawsze.

Powtórzył za nią. Pomimo sporego zmęczenia, przez ciągłą adrenalinę zdołali utrzymać się na nogach.

Po wstawieniu wspomagacza, zaszyli rany.

Dr Yinsen: Potrzeba krwi.

Dwa razy nie musiał powtarzać. Podała mu jednostki, a ich zawartość wpływała do krwiobiegu. Ponownie stan się stabilizował. Teoretycznie tak. Jednak…

Dr Bernes: Coś tu nie pasuje.

Dr Yinsen: Nie mamy wyjścia. Musimy go otworzyć jeszcze bardziej. Przygotuj narzędzia.

Kobieta na samą myśl poczuła ciarki na plecach, a żołądek zrobił fikołka. Jeszcze nigdy nie robiła trepanacji czaszki. Musiała przełamać się i pomóc Yinsenowi. W przeciwnym wypadku, ich pacjent umrze na stole.

Podczas tej niebezpiecznej ingerencji chirurgicznej, do przyjaciół Tony’ego dołączyła Roberta. Nie minęło pięć sekund, a już zaczęła po nich krzyczeć.

Roberta: Siedziałam sobie spokojnie w domu, a tu nagle dzwonią do mnie, że Tony jest umierający. Wyjaśnicie mi to?!

Rhodey: Mamo, my… My sami nie wiemy.

Roberta: Oj! Nie nabiorę się na wasze kłamstwa. Mówcie jak go tego doszło?!

Pepper: Pani Rhodes, proszę się uspokoić. On… On przeżyje to i… I wygra tę walkę.

Prawniczka musiała usiąść. Udawała twardą, lecz w środku jej serce się krajało.

Roberta: Tony, coś ty najlepszego narobił?

Cała trójka pragnęła szczęśliwego zakończenia. Tylko czy było ono możliwe? Specjaliści operowali kolejne godziny z coraz większym trudem. Nie mogli przerwać.

Dr Bernes: Trzymasz się jakoś? Usunęliśmy krwiak. Możemy chwilę odsapnąć.

Dr Yinsen: Ja się trzymam rewelacyjnie. Zważywszy na fakt, że Tony umrze, jeśli przez zmęczenie zabiję go tu i teraz. Oczywiście, że czuję się znakomicie.

Lekarka poczuła sarkazm w jego głosie. Chwyciła przyjaciela za rękę.

Dr Bernes: Poradzimy sobie. Razem.

Jej słowa jakoś dały światło w tej bezwzględnej ciemności umysłu. Potrzebowali odpoczynku, lecz ciało chorego wpadło w silne konwulsje. Victoria podała odpowiednie leki dożylnie, aż mięśnie rozluźniły się.

Dr Yinsen: Zdecydowanie nie mamy już czasu.

Dr Bernes: Dajmy opatrunki na oparzenia. To drugiego stopnia, więc nie dojdzie do martwicy tkanek.

Dr Yinsen: Oby.

Pesymizm partnera zaraził ją, niczym wirus. Sama straciła nadzieję. Ho zajął się oparzeniami, dając na nie żelowe opatrunki. Kobieta jedynie obwinęła bandażem klatkę piersiową, ramię z raną postrzałową i głowę.

Dr Yinsen: Chyba… Chyba po… problemie.

Dr Bernes: Ho!

Złapała go, nim upadł. Pomogła mu usiąść.

Dr Bernes: Wiem, że jest ciężko, ale… Ale jeszcze tylko trochę. Błagam… Wytrzymaj. Sama sobie nie dam rady.

Dr Yinsen: Dasz, dasz. Więcej… wiary.

Pozorny spokój zmienił pisk maszyny. Stało się najgorsze. Serce Tony’ego przestało bić.

Dr Bernes: Nie! Tylko nie teraz!

Była załamana. Musiała sama poradzić sobie z brakiem krążenia. Zaczęła uciskać klatkę piersiową.

Dr Bernes: No dalej, Tony. Wiele już zniosłeś. Już jesteś w domu. Wrócisz… do przyjaciół. Do rodziny… Błagam cię! Walcz!

Po trzydziestu uciśnięciach, wzięła specjalny defibrylator do ręki. Uderzyła raz, a ładunek przeszedł przez ciało chorego. Nie zadziałało. Zwiększyła moc.

Dr Bernes: Strzelam!

Po raz drugi uderzyła, lecz z nieco większą mocą. Nawet podanie adrenaliny nie pomogło.

~*Obecnie*~

Stan ich pacjenta pogarszał się z minuty na minutę. Trzykrotna defibrylacja nic nie zmieniła. Powoli ręce lekarki były niezdolne do pracy. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Ledwo oddychała, nogi trzęsły się, zaś posługiwanie się dłońmi też miało wiele do życzenia.

Dr Bernes: No dalej! Żyj!

Nie miała siły na masaż serca. Ledwo zdołała wykrzesać z siebie energię. Zwiększyła moc urządzenia, uderzając. Spojrzała na monitor ze łzami w oczach.

Dr Bernes: Wrócił… On… żyje.

Dr Yinsen: Victorio!

Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i upadła na podłogę. Yinsen podniósł ją z ziemi.

Dr Yinsen: Spisałaś się… na medal. Gratuluję… Już koniec.

Dr Bernes: Wreszcie.

Z trudem wydusiła z siebie. Na ich szczęście więcej niespodzianek nie było. Trzymali się, aby nie upaść. Ledwo wyszli z sali, aż zostali zaatakowali pytaniami. Byli wycieńczeni, co nawet Fury widział.

Fury: Dobra robota. Tak myślę, bo żyje, prawda?

Dr Yinsen, Dr Bernes: ŻYJE.

Odparli słabo. Medycy z agencji zabrali chorego, a pozostała część wzięła lekarzy do jednego z pokoi. Pozwolili im odpocząć. Zasłużyli sobie na chwilę wytchnienia. Od razu zasnęli. Monitorowaniem stanu zajęły się odpowiednie jednostki T.A.R.C.Z.Y. Roberta nie pojmowała przez jakie piekło musiał przejść jej wychowanek. Rhodey z Pepper jedynie cieszyli się, słysząc dobrą wiadomość. Podeszli do sali chorego. Popatrzyli przez szybę, a widok był przytłaczający.

Pepper: Rhodey…

Rhodey: Wiem, Pepper. Wrócił do nas… Wrócił.

Dni zmieniały się w tygodnie. Tygodnie przekształciły się w miesiące, a cały proces leczenia potrwał pół roku. Lekarze czuwali przy nim, kontrolując wszystko. Nie obyło się bez niespodzianek, lecz poradzili sobie. Sześć ciężkich miesięcy zakończyło zwariowane wesołe miasteczko z mnóstwem atrakcji. Karuzela przestała się kręcić, a pozostałe zabawki również zniknęły.

Po tym czasie, Tony opuścił helikarier, a wrogowie, którzy tak go skrzywdzili, zniknęli. Nikt nie wiedział co się z nimi działo. T.A.R.C.Z.A. chroniła nastolatków, aby w razie niebezpieczeństwa mogli wrócić do domu.

~~~~~~***~~~~~~
Źle ze mną jak zapomniałam co dzisiaj za dzień. Co roku były organizowane konfy z okazji rocznicy emisji pierwszego odcinka. To był takie Dzień IMAA. Grupa już dawno się rozpadła. Jednak warto powspominać dlaczego akurat ten serial tak bardzo wkręcił. A to akurat było moje drugie fanfiction.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X