Part 316: Mały pupilek



**Lightning**

Rozpoznałam, jakim zwierzęciem było stworzenie, co na pierwszy rzut oka przypominało szopa. Tak naprawdę natrafiłam na pandę małą. Do domu miała daleko, bo Chiny, więc ta raczej uciekła z zoo. Powinnam ją tam zabrać, lecz na moje nieszczęście zaczął padać deszcz. Chyba rodzice nie powinni się gniewać za zatrzymanie jej na jeden dzień?
Kiedy trafiłam do domu, rozpadało się jeszcze bardziej, niż poprzednio. Przekroczyłam próg drzwi. Byłam w szoku, widząc spakowane walizki. Panda wyskoczyła mi z rąk, kierując się do kuchni. Widocznie zgłodniała.

Lightning: Mamo, ja...
Ivy: Czy ja dobrze widzę? Zabrałaś dzikie zwierzę do domu?
Lightning: Eee... Powiedzmy, że tak, ale na kilka dni. Ona musiała uciec z zoo i pomyślałam, by zająć się nią... Wyjeżdżamy gdzieś? Tatuś wie?
Ivy: Jutro lecę do Akademii Wojskowej. Jestem im potrzebna, żeby nauczyć tych żółtodziobów posługiwania się bronią, a poza tym... Już dorosłaś, więc mogę cię zostawić. Twojemu tacie również powiem o wyjeździe. Zostaniesz z nim, dobrze?
Lightning: Ech! No dobrze... Będziesz do nas dzwonić?
Ivy: Oj! Nie wyjeżdżam na zawsze. Będziemy w ciągłym kontakcie
Lightning: Czyli... może zostać?
Ivy: Tego nie powiedziałam, ale... Okej. Musisz sama zająć się pandą
Lightning: O! Dzięki, dzięki, dzięki!

Przytuliłam ją czule i na pewno szybko zatęsknię za mamą. No nic. Planowała wrócić do swoich obowiązków.
Po rozmowie z rodzicielką, poszłam sprawdzić, co ta mała rozrabiaka porabiała w kuchni. Słyszałam jedynie, jak wspięła się po szafkach. Dopiero później zobaczyłam na własne oczy, że wybiera jagody z miski. Mieliśmy zrobić ciasto, a ona zjadła najważniejszy składnik deseru. Za to stłukła kilka talerzy. Musiałam po niej posprzątać.

**Roberta**

Otrzymałam telefon od syna. Miałam pojawić się z Marią w szpitalu. Znowu Tony był w ciężkim stanie. Śpiączka? A to ci dopiero. Nie powiedziałam jego córce, co się stało, ale chciała poznać odpowiedź na najbardziej nurtujące ją pytanie.

~*Pół godziny później*~

Pepper zabrała nastolatkę z daleka od OIOMu. Raczej nie miała zamiaru powiedzieć jej prawdy. Ja za to wolałam dowiedzieć się od Rhodey'go, jak bardzo było źle. Czy to przez kolejną walkę Iron Mana? A może ludzką bezmyślność? Podeszłam pod salę, gdzie siedział.

Roberta: Jak się czujesz?
Rhodey: Źle, bo nic nie mogę zrobić. Jedynie czekać
Roberta: Będzie dobrze. Wychodził z gorszych rzeczy
Rhodey: Może, choć teraz lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. Mogą minąć dni, miesiące, a nawet lata
Roberta: Rozumiem twoje obawy. Musiał z kimś walczyć, skoro tak mocno oberwał
Rhodey: Wiemy, że walczył z dwoma wrogami. Jeden z nich nie żyje, a drugi... Tego nie jesteśmy pewni
Roberta: Jak Pepper to znosi?
Rhodey: Obwinia się
Roberta: A nie powinna... Rhodey, wróć do Ivy, a ja tu zostanę. Gdyby coś się zmieniło, od razu ci napiszę lub zadzwonię
Rhodey: Na pewno mam stąd iść? Przecież... Przecież jesteśmy rodziną. To mój brat
Roberta: Spokojnie. O wszystkim się dowiesz od razu

Próbowałam go uspokoić, lecz nadal lęk mieszał mu w głowie wraz z myślą o utracie brata. Trudno tak odejść na kilka minut, skoro w każdej chwili coś mogło się wydarzyć. Jednak z trudem zgodził się i wyszedł. Żona wciąż trwała przy mężu, trzymając silnie za rękę. Biedna. Ile razy musi znieść ten ból?

**Tony**

Znowu znalazłem się w innym miejscu. W nie byle jakim, bo ostatnia świątynia Makluan. Gene miał wszystkie pierścienie, a Pep leżała bezbronna w zakrwawionej bluzce. Z rąk również sączyła się krew. Wyglądała na umierającą, a bez zbroi nie miałem szans w walce. Była jedynie garstką zepsutej blachy.

Gene: Poddaj się, Stark. To już twój koniec. Masz może jakieś ostatnie słowo? Nie? Więc przyglądaj się, jak cierpi twoja ukochana
Pepper: Aaa!
Tony: Pepper!

Jej ciało było okaleczone z każdej strony. Przez wrzaski bólu dała mi do zrozumienia, jak cierpi. Musiałem jakoś pozbawić mocy Mandaryna. Jak?
Nagle pojawiło się oślepiające światło, które rozproszyło nas wszystkich. To nie było zwykłe światło, a promień lasera.

Tony: Pepper, uciekaj!
Pepper: Nie... Nie mogę... Nie dam... rady
Tony: Dasz radę! Jestem tu, słyszysz? Jestem z tobą!
Gene: Żałosne... Sądzisz, że swoim gadaniem coś zdziałasz? Hahaha! Już po was. Gińcie za zdradę!
Tony: Zdradę? Co ty pleciesz za głupoty? To ty nas zdradziłeś! Aaa!
Pepper: Tony!
Gene: Ja znikam, ale wrócę, a was czeka wspólna mogiła

Szybko się ulotnił, a laser coraz szybciej przedzierał się przez przeszkody, aż natrafił na rudą. Rzuciłem się w jej stronę, chroniąc swoim ciałem.

Tony: Nie możesz zginąć, rozumiesz?
Pepper: Już... po... nas
Tony: Nie bój się. Przeżyjemy

Ostatnie bariery zostały zniszczone. Pomyślałem o lustrze. Zwykła myśl i znalazłem w jej torebce poszukiwany przedmiot. Niewielkie szkiełko, lecz odbiło światło lasera. Byliśmy bezpieczni. Przytuliłem Pepper, a strach zniknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X