Part 315: Z balansem


**Rhodey**

Wyszedłem na korytarz po kubek kawy. Ruda również sięgnęła po ten sam napój, siedząc przytłoczona ostatnimi wydarzeniami. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Żadne słowo pocieszenia nie działało. Postanowiłem być przy niej, gdyby szukała ramienia do wypłakania się.
Po wypiciu gorącego napoju, wrzuciłem kubek do kosza.

Pepper: Mogłam coś zrobić. Gdybym znała jego plany...
Rhodey: I tak on nikogo nie słucha. Dobrze wiesz o tym. Musiałabyś przytrzymać Tony'ego w domu przy użyciu siły
Pepper: Pewnie masz rację, ale... Rhodey, czy na pewno zdążyliśmy na czas?
Rhodey: Myślę, że tak, bo gdybyśmy się spóźnili, nie mielibyśmy szans przywrócić mu życia. Zgodzisz się z tym, tak?
Pepper: Tak
Rhodey: Nie chcesz być przy nim?
Pepper: Chcę, lecz później tam wejdę
Rhodey: Coś się stało?
Pepper: Nic takiego... Wybacz

Wstała i znów pobiegła do łazienki. Biedna, Pepper. Za bardzo przeżywa tę sytuację. To nie były tylko takie zmartwienia, ale też i strach.

**Tony**

Coś rozbłysło mi przed oczami. Jakieś światło, które zaczęło upodabniać się do... Pepper. Była taka piękna. Nie zdołałem wymyślić odpowiedniego słowa. Ostrożnie podszedłem do niej. Uśmiechała się tak łagodnie, lecz za każdym moim ruchem, czerń mieszała biel w jej ciele, pochłaniając czystą barwę bez skazy.
Kiedy usiłowałem dotknąć jej dłoni, wygięła ciało w łuk, unikając tego gestu.

Tony: Pepper... Pepper, co jest grane? Myślałem, że mnie kochasz

Na te słowa zastygła w miejscu, zakrywając twarz. Ponownie usiłowałem zdobyć z nią kontakt, lecz na marne. Zwiększyłem tempo chodu, a ona rzuciła się z furią. Czarna barwa przechodziła na moje ciało, tworząc wewnętrzne kolce. Poczułem ból, co leki nie zdołałyby wyleczyć lub uśmierzyć na chwilę.
Nagle odskoczyła, obracając się, niczym baletnica i zaczęła biec. Pomyślałem, żeby zrobić to samo. Dziwne, bo biegłem i nie słabłem. Nie przestawałem gonić ukochanej, aż podłoga pode mną pękała.

Tony: Pepper, stój!

To również było dziwne. Zatrzymała się. Czyżby znowu wróciła moja ruda? Powierzchnia miała wiele pęknięć i runęła w dół. Kolce w moim ciele rozrastały się, powodując cierpienie, jakiego żaden człowiek nie mógłby przetrwać. Straciłem ukochaną. Na jej miejscu odnalazłem maskę, przypominającą uśmiechniętą twarz. Z jednej strony była biała, zaś po drugiej wylewała się czernią. Podniosłem przedmiot.
Gdy znalazł się na poziomie serca, wsiąknął we mnie i jakaś z niego energia zniszczyła kolce. Czułem się inaczej. Tak... Inny.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Odrobinę poczułam się lepiej. Przestałam płakać, wracając z pozytywnym myśleniem do sali męża. Wciąż nie wybudził się, lecz wiedziałam, że wygra. Potrzebował jedynie czasu. Lekarz nie miał nic przeciwko, żebym siedziała długo w sali. Rozumiał, jak bardzo się martwiłam, dlatego nawet pozwolił na spanie w szpitalu.
Właśnie sprawdzał wyniki, gdy na monitorze podskoczyły linie. Na szczęście szybko podał leki i znowu stan był stabilny. Wyjaśnił, skąd mogą brać się takie nieregularne bicie serca. Przez śpiączkę oraz uszkodzenie mózgu, co nie powinno być stałe. Podziękowałam, a on spisał dane, opuszczając pomieszczenie. Chwyciłam Tony'ego za rękę.

Pepper: Nie zostawię cię, rozumiesz? Nie wyjdę stąd, dopóki się nie obudzisz, więc mam dla ciebie malutką prośbę... Zrób to szybko. Planowałam kolejny wypad rodzinny za ciebie, ale musisz wyzdrowieć. Pamiętaj, że my czekamy na ciebie

Ucałowałam go w czoło, zaś dłoń ciągle trzymałam za jego rękę. Miałam takie wrażenie, jak lekko drgnęły palce. Możliwe, że mi się przywidziało. A może to coś znaczy?

Rhodey: Pepper, na dziś ci wystarczy tego siedzenia. Będziesz zmęczona, a musisz wrócić do Marii
Pepper: Ej! Długo tu stoisz?
Rhodey: Na tyle, by rozumieć twoje obawy... Niczym się nie przejmuj. Będzie walczył
Pepper: Ruszył palcami. To dobry znak
Rhodey: Niby tak, choć mogą się zdarzać takie odruchy
Pepper: Skąd wiesz?
Rhodey: Rozmawiałem krótko z lekarzem. Powiedział, co może się dziać
Pepper: Ja myślę pozytywnie, by wszystko jakoś się ułożyło
Rhodey: I dobrze robisz

**Lightning**

Szłam sobie przez miasto, bo do domu miałam spory dystans. Mogłam użyć swoich mocy, by skrócić czas dotarcia, ale... No właśnie. Co ludzie o tym pomyślą? Hmmm... Raczej nie byliby zbytnio zachwyceni, a byłam w stanie podpalić chodnik. Eee... Lepiej nie ryzykować.
Po przejściu przez pasy, wyczułam, jak coś biegło w moją stronę. Było małe i przypominało... szopa? Pewnie żerował na odpadki kuchenne. Niestety, lecz pomyliłam się. Fakt, że istota żywa okazała się zwierzęciem. Mogła uciec z zoo, a przechodnie wpadali w panikę, uciekając.

Lightning: Poważnie? Wy nawet myszy się boicie! Idioci!

Nie bałam się pogryzienia, czy zatrucia przez pchły. Wszystko było mi jedno. Pozytywnie się zaskoczyłam, że nie chciała nikomu zrobić krzywdy. Odważyła się podejść do mnie. Chwyciłam zwierzaka na ręce, przyglądając się, co to mogło być. Raczej powinnam ją zwrócić do zoo. Rodzice nie zgodziliby się na zwierzę zagrożone wyginięciem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X