Part 317: Obiecałem, więc słowa dotrzymam


**Tony**

Trwaliśmy tak przez chwilę w uścisku, aż ciało ukochanej zmieniło się w kryształki szkła, które zniknęły w mgnieniu oka. Po rudej nie było ani śladu. Nie wiedziałem, co o tym, myśleć. Cała ziemia zaczęła drżeć. Musiałem uciekać, lecz na to było już za późno. Upadałem na dno do jakiejś niekończącej się czarnej dziury. Moje ciało nie walczyło. Godziło się na taki los.

**Rhodey**

Zgodziłem się z mamą, by wrócić do Ivy i Diany. Niby nazywała siebie Lightning, ale w rodzinnym domu pozostanie Dianą Rhodes. Nie musiałem iść zbyt długo, bo złapałem taksówkę, która mogła pojechać na niebezpieczny teren, gdzie znajdowała się dawna baza Mr. Fixa. Na szczęście wszyscy wrogowie zostali pokonani. Zapłaciłem należytą sumkę i otworzyłem drzwi od mieszkania. Na korytarzu stały spakowane walizki oraz torba podróżna. Domyślałem się, co do planów żony. Planowała wrócić do wojska. Trochę bałem się, że skończy, jak mój ojciec.
Nagle usłyszałem jakieś hałasy w kuchni.

Rhodey: Ivy, co to ma znaczyć?! Jakim prawem ta panda jest w naszym domu?!
Lightning: Eee... To moja wina. Bardzo się na mnie gniewasz?
Rhodey: Diana, czy ty...
Lightning: Lightning! Ile razy mam powtarzać?! Mówcie mi Lightning!
Ivy: W tym domu jesteś naszą Dianą
Lightning: Mamo?
Ivy: Mogą tak do ciebie mówić znajomi, ale tutaj jesteś naszą córeczką. Dobrze, Diana?
Lightning: Ech! No dobrze
Ivy: Panda zostanie, jeśli zajmiesz się nią tak, jak trzeba. Jutro ma wrócić do zoo... Rhodey, dopilnuj tego
Rhodey: Zgoda
Ivy: Coś nie tak? Wyglądasz na przytłoczonego
Rhodey: Znalazłem Tony'ego i... nie jest z nim dobrze... Naprawdę chcesz wyjechać do Akademii?
Ivy: Planowałam ten powrót od samego miesiąca. Diana dorosła, więc nie widzę powodów, by zwlekać z tym dłużej

Przytuliła nas, uśmiechając się lekko. Potem poszła do łazienki, zaś dziewczyna usiłowała złapać pandę. Stłukła sporą ilość talerzy. Niewykluczone, że sprawi większe kłopoty.

**Pepper**

Stan Tony'ego pozostawał bez zmian. Pani Rhodes również siedziała obok łóżka, żeby dać jakieś mi wsparcie. Byłam jej wdzięczna za wszystko. Za samo bycie tutaj. W pewnym sensie zastępowała Rhodey'go. Jakimś cudem wrócił do swoich bliskich. Lekarka, co wcześniej zajmowała się moją ciążą, a leczeniem przyjaciela, pojawiła się w sali. Sprawdzała odczyty z kardiomonitora. Wyraz twarzy niewiele mógł nam zdradzić, lecz pozostała nadzieja. Wyjdzie z tego.
Nagle ciśnienie drastycznie spadało wraz z linią życia na ekranie. Od razu otrzymał odpowiednie leki, aż sytuacja znowu pozostała stabilna.

Pepper: Dłużej tego nie zniosę! Co się z nim dzieje?! Dlaczego tak reaguje?!
Roberta: Pepper, uspokój się. Widocznie mocno przeżywa jakiś koszmar. Nawet w śpiączce mózg ciągle pracuje i może wysyłać mu dziwne sygnały, ale w końcu wróci do nas
Pepper: On musi wrócić. Musi!

Krzyczałam bez możliwości uspokojenia pobudzonego ciała. Strach przejął nade mną kontrolę. Traciłam siły oraz cierpliwość. Traciłam nadzieję. Tylko Roberta nadal w nią wierzyła.

Pepper: Obiecałeś uważać na siebie. Czemu skłamałeś? Tak trudno dotrzymać danego słowa?

Poddałam się, płacząc. Klęczałam na podłodze, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Czułam bicie serca. Takie niewielkie, choć dzięki temu znakowi, odzyskałam część dobrego myślenia. Pragnęłam go usłyszeć. Nawet zwykłe słowo kocham cię. Nawet zobaczyć jego śmiech. Cokolwiek.

Roberta: Pepper, nie trać nadziei. Sama dobrze pamiętasz, ile przeżył gorszych przygód. Ta nie była ostatnia. Wiesz o tym, prawda?
Pepper: Wiem
Roberta: A mimo to, wciąż się boisz
Pepper: To chyba nic dziwnego, skoro tak mocno oberwał, nadal nie przebudził się ze śpiączki i poza ruchami palców... Nie wysłał innego sygnału
Roberta: Kochana, jakoś wszystko się ułoży. Któregoś dnia wypomnisz mu tę głupotę. Przytulisz go i nie puścisz nigdzie
Pepper: Naprawdę?
Roberta: Gdybym nie ufała swojemu mężowi, nie byłoby Rhodey'go na świecie
Pepper: Na serio? A już myślałam, że jest wpadką
Roberta: Oj! Fundamentem jest zaufanie, bo bez tego niczego nie można zbudować. Bez tego nie zrobisz solidnego związku, który przetrwałby wiele kłótni, czy zwykłych, nieszczęśliwych wypadków
Pepper: Nieszczęśliwych wypadków?
Roberta: Zgadza się. Pojawia się wiele przeszkód i trzeba je za wszelką cenę ominąć lub zniszczyć. Tony w każdej walce ufał tobie, że gdy się obudzi, ty przy nim będziesz
Pepper: Nawet tak nie myślałam. Tak bardzo mnie kochał?
Roberta: Możesz upewnić się w jeden sposób
Pepper: Jaki?
Roberta: Czekać na odpowiedź

---**---

Wczoraj ktoś zapytał mnie, czy ktoś czyta moje prace. Powiedziałam, że wyświetlenia nie robią się same, ale prawda jest taka, że nie wiem, do kogo naprawdę piszę. Jeśli ten blog ma przetrwać, muszą być czytelnicy. Nie raz to podkreślałam, bo ktoś musi oceniać to, co robię. Na razie dodaję notki do 26 października. Dziś skończyłam przedostatnią Fazę i uwierzcie, ale jeszcze będzie więcej dziwactw poza śpiączką Tony'ego, czy wybrykami pandy.

1 komentarz:

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X