Part 319: Nic nie wiem




~*Następnego dnia*~

**Ivy**

Nadszedł czas powrócić do starych obowiązków pani generał. Pod moim nadzorem żaden żółtodziób nie wyjdzie bez szkolenia. To samo tyczyło się kiedyś Rhodey'go, ale tym razem nie zastosuję na nikim kinbaku. Zabawa się skończyła. Wzięłam ze sobą walizki, żegnając się z rodziną. Diana miała problem z pandą, bo ciągle uciekała. Oby wróciła do zoo, gdzie należało do niej miejsce. Ścisnęłam ich, jak najbardziej potrafiłam. Nadal byłam silna, choć nie posiadałam mocy Inhumans, czy nadludzkich umiejętności z DNA.

Ivy: Będę za wami tęsknić, moje psotniki
Rhodey: Dlaczego psotnik? Na mnie nie patrz
Ivy: Hahaha! Tak sobie z was żartuję. Nie wiem, kiedy znowu się zobaczymy... Diana, wiesz, co masz zrobić?
Lightning: Wiem, wiem. Tylko polubiłam ją, a nigdy nie mieliśmy zwierzaka
Ivy: Gdyby nie była zagrożonym gatunkiem, mogłaby zostać na zawsze
Lightning: Mogę pogadać z właścicielem zoo. Może zgodzi się, żeby została
Rhodey: Eee... Wystarczy, że z tobą są kłopoty
Lightning: Ej! Uratowałam Iron Manowi życie! Dwa razy!
Rhodey: Pamiętam
Ivy: Rhodey, wszystko będzie dobrze
Rhodey: Uważaj na siebie
Ivy: Spokojnie. Raczej nowi kadeci powinni się bać

Uśmiechnęłam się głupawo, tuląc ich po raz ostatni. Dłużej nie mogłam się zatrzymywać. Od razu pojechałam na lotnisko. Żegnaj, Nowy Jorku.

**Lightning**

Było mi smutno z dwóch powodów. Jeden okazał się oczywisty, bo nie wiedziałam, czy poradzę sobie sama z tatą. Drugi powód należał do tych osobistych. Wystarczył jeden dzień, żeby pokochać małe zwierzątko.
Kiedy jakimś cudem dała się wziąć na ręce, pojechaliśmy do zoo. Panda mała wierciła się w różne strony. Dziwne. Nie chciała wracać do swoich? Pewnie miała tam mamusię, co czekała na nią. Zanim dojechaliśmy na miejsce, zjadła część jagód.

Lightning: No i tutaj się rozstajemy. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa

Z trudem ją chwyciłam, skoro trzymała się pazurami o tapicerkę. Zdołaliśmy odnaleźć przy pomocy mapy, gdzie znajdowała się strefa dla pand. Przeszliśmy kilka kroków wzdłuż wybiegu. Mijaliśmy pingwiny, niedźwiedzie polarne, lwy, a nawet i żyrafy. Zakochałam się w tym miejscu. Może któregoś, pięknego dnia zacznę tu pracę?
Po spotkaniu się z właścicielem rezerwatu, oddałam rozrabiakę w ręce kustosza. Wrzuciłam ostatni owoc, co trzymałam w kieszeni, a ona dorwała się do niego z wielkim apetytem.

Rhodey: To jej dom. Poradzi sobie
Lightning: Jakim cudem uciekła?
Rhodey: Pewnie przegryzła drut lub wspięła się po drzewie i wyskoczyła
Lightning: Nie jest małpą
Rhodey: No tak, ale nie zdradzi nam swojego sekretu
Lightning: Prawda

Ostatni raz spoglądałam na rudzielca z ogonkiem i wróciliśmy do domu.

~*Trzy godziny później*~

**Tony**

To niemożliwe. Stane nie mógł przeżyć. Widocznie stał jako wytwór mojej wyobraźni. Dziwne. Długo śnię? Coś jest ze mną nie tak. Pogrążałem się w jeszcze większym koszmarze. Co było w tym najdziwniejszego? Duch i Whiplash współpracowali z nim, a do tego też stał Kontroler. Gorszego sojuszu nie byłbym w stanie sobie wyobrazić. Bicze oplatały Rhodey'go, zabójca mierzył w skroń Matta, zaś Sandhurst z łysolem torturowali Pep. Ponownie żyła. Teraz uświadomiłem sobie, że wytwory w mojej głowie potęgowały strach o powrót śmiertelnych wrogów. No właśnie. Chyba z kimś musiałem walczyć, jeśli traciłem kontakt z rzeczywistością.

**Pepper**

Znowu serce Tony'ego się zbuntowało. Po raz trzeci. Ile razy będę musiała znosić ten ból? Nie chciałam go stracić. Błagałam, by walczył, a on nadal nie reagował.
Już miałam zamiar się poddać, kiedy dostrzegłam, jak ścisnął moją rękę.

Pepper: Tony... Tony, obudź się. Proszę! Otwórz oczy!
Roberta: On cię nie słyszy
Pepper: Kochany, walcz

Po policzkach spłynęły łzy. Traciłam nadzieję w zaskakująco szybkim tempie. Lekarka pojawiła się w sali na dźwięk hałasującej maszyny. Implant przestał migotać. Zgasł.

Pepper: Błagam cię... Nie umieraj... Jeszcze nie przyszła... na to... pora
Roberta: Pepper, spokojnie. On walczy
Pepper: Nie widzę. Ja nie wiem. Obudzi się? Nie wiem! Do cholery! Ja nic nie wiem!
Roberta: Pepper...
Pepper: Wszystko się sypie, rozumiesz?!
Roberta: Pepper, nie krzycz... Zobacz
Pepper: Tony?

Nie musieli nic robić i puls wrócił do normy. Przez ten stres zmęczyłam się na tyle, aż zemdlałam. Przegrałam z organizmem, a siła walki o ukochanego też miała swoje granice. Potrzebowałam poznać analizę implantu od JARVISA, lecz komputer w zbrojowni był zniszczony.
Po zapadnięciu w sen, nie miałam zamiaru się budzić. Nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X