~*Następnego dnia*~
**Rhodey**
O trzeciej wstaliśmy, przygotowując walizki do podróży. Po raz ostatni sprawdziliśmy, czy wszystko mieliśmy przy sobie. Ivy ostrożnie wzięła Dianę bez budzenia jej. Szybko zjedliśmy jakieś śniadanie i pojechaliśmy na lotnisko. Tam przeszliśmy przez odprawę i pozostała godzina do wylotu. Na twarzy żony zauważyłem zmartwienie.
Rhodey: Ivy, rozchmurz się. Przecież chciałaś tego wyjazdu, prawda? Nad czym tak myślisz?
Ivy: Ja jeszcze pamiętam, jak straciłam nasze dziecko. Rhodey, miałeś być ojcem bliźniaków, a nie jednego maluszka
Rhodey: Ivy...
Ivy: Jednak cieszę się, że jesteś ze mną i próbujesz mi pomóc
Rhodey: Od tego przecież jestem... Będzie dobrze. Zobaczysz, że to będzie niezapomniany miesiąc miodowy
Ivy: Miesiąc?
Rhodey: No tak. Jesteśmy już po ślubie i zwykle po nim para lata na takie wakacje
Ivy: Przecież wiem. Ja tylko żartowałam
Rhodey: I tak trzymaj. Uśmiechaj się
Ivy: Lubisz to?
Rhodey: Bardzo
Cmoknąłem ją w policzek, a z głośników otrzymaliśmy komunikat, że mogliśmy lecieć. Zapięliśmy pasy, zapewniając też bezpieczeństwo dziecku. Trochę baliśmy się o nią, bo taka mała i już pierwsza podróż. Będzie dzielną dziewczynką. Musi być. Leżała na klatce piersiowej swojej mamusi, ssąc kciuk.
Rhodey: Zobacz, jaka spokojna. Bierz z niej przykład
Ivy: Taa... Nie mam, co robić poza ciągłym leżeniem
Rhodey: Prześpij się. Czeka nas długi lot
Ivy: Oj! Mam tego świadomość... A ty lepiej uważaj
Rhodey: Na co?
Ivy: Nieważne
Rhodey: Ivy?
Ivy: Nic, nic. Zapnij psy
Rhodey: Zapięte
Ivy: Więc nie gadaj i lecimy
Maszyna poszybowała w górę, powodując turbulencje. Na szczęście ustąpiły, gdy samolot znalazł się w poziomie. Jednak dziecko odczuło wstrząs, aż zbudziło się. Płakała, że musieliśmy ją uspokoić. Chyba żona zrobiła mi na złość, zasypiając akurat w tym momencie.
~*Dziesięć godzin później*~
**Ivy**
Wylądowaliśmy w Brazylii na czas bez żadnych awarii. No poza jedną. Diana zwróciła całe śniadanie, ale wymiociny poleciały w stronę Rhodey'go. Niekoniecznie była ze mną w zmowie, jeśli chodziło o zemstę. Mój plan wyglądał o wiele inaczej.
Gdy zabraliśmy swoje walizki, pojechaliśmy do hotelu. Jako, że nasza urocza kruszynka miała smoczek, przestała płakać i robić wszystko, co mogłoby zmienić ten wyjazd w jakieś miodowe nieporozumienie. Czemu miodowe? Bo mieliśmy jechać bez niej, ale pani Rhodes była zajęta pracą, zaś jej mąż wrócił do latania.
Rhodey: No to jesteśmy na miejscu
Ivy: Zgadza się. Od teraz nie rozmawiamy o nikim i żadnej pracy. Skupiamy się na zabawie, tak?
Rhodey: Wiadomo, choć Diana nie jest chętna
Ivy: Hahaha! Lepiej zmień bluzkę, bo w tej wyglądasz obleśnie
Rhodey: Masz rację. A ty możesz ją przypilnować?
Ivy: Porozmawiam z nią
Rhodey: Przecież ona nic nie rozumie
Ivy: Cicho bądź. Idź się przebrać
Rhodey: Maruda
Ivy: SŁYSZAŁAM TO... Mamusia jest z ciebie dumna, moje słoneczko. Teraz mi pozwól, że mu uprzykrzę życie
Diana: Hahaha!
Ivy: Jutro zacznie się prawdziwa zabawa...
Diana: TATA!
Ivy: Szybko się uczysz
I znowu bekała. Oj! Rhodey, nie zapomnisz jutrzejszego dnia. Obiecuję ci.
**Pepper**
Dużo czasu zajęło spisywanie raportu, lecz robiłam krótkie przerwy na toaletę. Z tego, co Natasha zdołała powiedzieć, Tony nie miał ani jednej chwili spokoju. Przesłuchanie ciągnęło się już zbyt długo. Postanowiłam sama zajrzeć, co się działo z moim mężem. Agentka poszła ze mną, zabierając też akta o Tahiti do przechowania. Byłam wściekła na generała. Tony ledwo miał otwarte oczy i widziałam, jak z trudem łapał powietrze do płuc. Musiałam przerwać te tortury. Natychmiast wparowałam do pokoju przesłuchań.
Pepper: Wystarczy! Puść go!
Generał Fury: Ja jeszcze nie skończyłem
Pepper: Powtórzę to po raz kolejny... Puść go w tej chwili albo spalę ciebie z tym raportem lub wyślę na Tahiti, że kurwa odechce ci się torturować mojego męża!
Generał Fury: Hamuj się, Potts!
Pepper: Stark! Moje nazwisko brzmi Stark!
Tony: Pepper... nie martw się. Zaraz... skończymy
Pepper: Gnijesz tu ponad jedenaście godzin!
Generał Fury: Pozostało trzynaście, a może nawet i więcej
Pepper: On jest zmęczony! Masz uwolnić Tony'ego!
Generał Fury: Stark, zniszczysz zbroję, którą przede mną ukrywasz i pozbawisz jej Rescue?
Pepper: Tony?
Tony: Ja... Ja nie mogę... Muszę... Nie! My musimy... ratować ludzi
Generał Fury: Widzę, że te godziny poszły na marne. Spalę fabrykę i upewnię się, że nic w niej nie zostało
Pepper: Nie możesz! Tam jest nasz syn!
Tony: Generale...
Nie zdołał dokończyć, bo upadł na podłogę. Wiedziałam, kto tu zawinił. Tym razem nie był to Tony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi