Błagałem, żeby moja śmierć była szybka i jak najmniej bolesna. Jednak bardziej martwiłem się o los Katrine. Nie wyglądała zbyt dobrze z tą raną. Musiałby zobaczyć ją lekarz, bo sama zmiana opatrunków nie pomagała przy tak mocnym krwawieniu. Wpadłem na dosyć ryzykowny plan. Pomyślałem, by porwać Katrine w dobrym celu, choć Viper na pewno się nie spodoba.
Gdy powoli wstawałem z podłogi, poczułem karabin przy skroni. Przez chwilę bałem się o własne życie. Przez chwilę, aż znienacka kobieta została obezwładniona paralizatorem. Nie mogłem w to uwierzyć. Duch? Duch zaatakował własną żonę?
Matt: Dziękuję... Uratowałeś mi życie
Duch: Tylko nie przechwalaj się tatuśkowi... Zabierz stąd Katrine
Matt: Mogę?
Duch: Potrzebuje pomocy, więc pospiesz się
Matt: Będzie żyć?
Duch: Wszystko w twoich rękach... No idź już
Chwyciłem dziewczynę na ręce. "Pożyczyłem" auto. Oddam, jak mi nie rozpadnie się na kawałki. Gorszego gruchota nie mogłem wziąć. No nic. Teraz liczyło się tylko uratowanie Katty.
**Roberta**
Dowiedziałam się w recepcji, gdzie leżała Ivy. po porodzie. Poza położeniem sali nie dowiedzieliśmy się niczego więcej. Pewnie sami zauważymy, jak się czuje. Nie mogłam się doczekać zobaczenia maluchów.
Nagle dostrzegłam Tony'ego, który przechylił się na bok, padając na podłogę. Zaczął się trząść na tyle, że mógł sobie zrobić krzywdę. David przytrzymał mu głowę, by nie uderzył o nic. Myślałam, że wina leżała przy alkoholu, choć prawda wydawała się być inna.
Roberta: Tony, słyszysz mnie? Nie zamykaj oczu... Uspokój się, dobrze?
David: On cię nie słyszy. W takim stanie nie dotrzesz do niego
Roberta: To raczej nie wina alkoholu
David: Wierzysz w to?
Roberta: O cholera!
David: Co?
Roberta: Jego serce... Ono zwalnia... Idź po lekarza!
David: Trzymaj go
Zamieniłam się z nim miejscami, blokując ruchy górnych kończyn przez trzymanie za nadgarstki. Od razu poczułam słaby puls, a oddech zanikał.
Roberta: Szybciej!
David: Już sprowadziłem pomoc
Dr Bernes: Co się dzieje?
Roberta: Chyba dużo wypił
Dr Bernes: Masz rację, ale coś tu nie gra
Roberta: Czyli?
Dr Bernes: Muszę go zabrać na specjalny oddział... Och! Narobił mi większych problemów
Roberta: Coś nie tak z Ivy?
Dr Bernes: Niebawem dostanie wypis, a teraz wybaczcie, ale muszę zabrać Tony'ego
Roberta: A gdzie Yinsen?
Dr Bernes: Był tak zmęczony, że z przymusu musiał wziąć chorobowe
Roberta: Akurat, gdy jest potrzebny
Dr Bernes: Damy radę
Pomogliśmy jej podnieść chłopaka, żeby zaprowadzić go do odpowiedniej sali. Kazała nam iść na cyberchirurgię. Wada implantu? Kiepsko?
Po znalezieniu się na miejscu, zaczęła badać chorego. Chyba już wiedziała, co stało za przyczyną tak złego stanu zdrowia. Nie chciała czekać. Wyjawiła wprost.
Dr Bernes: Doszło do przeciążenia przez poprzednie uszkodzenie pikadełka oraz stres i nadużycie alkoholu
Roberta: Przeżyje?
Dr Bernes: Odpocznie i po sprawie... Niech ktoś z was przy nim zostanie, a druga osoba pójdzie do Ivy
David: Idź, Roberto. Później zobaczę wnuki
Roberta: W porządku
Przytuliłam go, żegnając się. Nie musiałam długo błądzić wewnątrz placówki. Lekarka wskazała na drzwi.
**Ivy**
Bardzo cieszyłam się ze wsparcia męża. Pomagał, jak tylko mógł. Starał się podnieść na duchu po stracie synka. Nawet pani Rhodes przyszła mnie odwiedzić. To było miłe z jej strony. Każda otucha przyda się w tak trudnym dniu. Rhodey trzymał Dianę na rękach, tuląc ją w swoje ramiona do snu. Łagodnie kołysał, aż zamknęła oczy
Roberta: Nie przeszkadzam?
Ivy: Proszę wejść, ale cicho, bo właśnie zasnęła
Roberta: Zdolny tatuś
Rhodey: Chyba poradzimy sobie sami?
Roberta: Sami?
Rhodey: Mamy mieszkanie dla naszej trójki
Ivy: Naprawdę? Chyba żartujesz. Tak szybko?
Roberta: Też jestem w szoku
Rhodey: Pora zbudować własny kącik
Roberta: Masz rację... Jak ma na imię?
Ivy: Diana... Miał być też chłopczyk, ale...
Rhodey: Cii... Ivy, nie płacz
Ivy: Nawet nie mogłam go zobaczyć. Był... Był taki bezbronny
Roberta: Co się stało?
Rhodey: Udusił się
Roberta: Moje biedactwo... Naprawdę mi przykro
Rozpłakałam się, bo dłużej nie mogłam wytrzymać. Znowu miałam przed oczami martwe dziecko. Moje dziecko, które nikt mi nie odważył się pokazać. Powinnam cieszyć się z córeczki, ale wolałabym mieć dwójkę maluszków.
Rhodey: Razem przez to przejdziemy
Ivy: Nie inaczej
Przytuliłam Rhodey'go, wypłakując ostatnie łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi