Part 239: Zjarana kapela


~*Godzinę później*~

**Ivy**

Wszystko miałyśmy gotowe. Kupiłyśmy alkohol na ten wieczór oraz szampan, który miał nie zaszkodzić łobuzom. Męskie towarzystwo świętowało w domu Rhodesów, zaś my poszłyśmy kilka metrów dalej do starej fabryki. Jak się później dowiedziałam, była połączona z domem, więc nie było problemu wejść tam. Zapukałyśmy do drzwi.

**Pepper**

Nic z tego nie rozumiałam. Te dane nie miały żadnego powiązania z logiką. Wyspa zatonęła kilkaset lat temu? Coś tu nie pasuje albo ktoś sfałszował raport. Próbowałam powiązać elementy w całość. Na dodatek ktoś dobijał się do drzwi. Poszłam sprawdzić, czy mój syn w końcu odnalazł drogę do domu. Byłam w szoku, widząc panią Rhodes z Ivy.

Gen. Stone: Cześć, Pepper. Możemy wejść?
Pepper: Eee... Co wy chcecie zrobić?
Roberta: Faceci chleją, a my nie będziemy gorsze
Pepper: W sensie, że Tony też?!
Roberta: Oj! Uspokój się. Rhodey chyba wie, żeby nie przesadzić
Gen. Stone: Po alkoholu nie zdołają się pohamować
Pepper: Masz rację, Ivy. To wejdźcie... Wybaczcie za bałagan, ale czegoś szukałam

Szybko schowałam dokumenty i wyłączyłam komputer. Miałam jeszcze czas na szczegółowe zaplanowanie misji ratunkowej. Dziś wieczór panieński. Tego nie mogę przegapić. Postawiły wino i szampan na stół. Nalałam im do kieliszków, choć brakowało mi szkockiej do picia.

Pepper: Wznieśmy toast za ten wieczór. Za Ivy i jej przyszłe małżeństwo
Pepper, Roberta: ZA IVY!
Gen. Stone: Ciekawe, jak oni się bawią
Pepper: Niech spróbują brudnych sztuczek, a pożałują, że się urodzili
Gen. Stone: Jakich brudnych?
Pepper: Możemy się spodziewać wszystkiego po nawalonym towarzystwie
Roberta: Hahaha! Kretyni... Co chcecie robić?
Gen. Stone: Ostatni dzień wolności
Pepper: Ha! I tak będziesz rządzić. To faceci mają się podporządkować
Roberta: Pepper, nie wiedziałam, że z ciebie taka feministka
Pepper: Oj! Nie pozwolę takim bezmózgim chłopom królować w domu... Nie chcę się chwalić, ale dominuję w łóżku
Gen. Stone: Hahaha! Widzę, że nie jestem jedyna z takim podejściem... Co Tony na to?
Pepper: Nie ma nic do gadania
Pepper, Gen. Stone, Roberta: HAHAHA!
Gen. Stone: Myślicie, że dobrze robię?
Roberta: Kochana, wy się kochacie i chcecie być ze sobą, tak?
Gen. Stone: No tak
Roberta: Więc ciesz się dzisiejszym wieczorem, bo jutro będziesz inną kobietą.

**Tony**

Wypiłem zaledwie dwie szklanki szkockiej i czułem się dobrze. Rhodey miał tyle energii, aż zapragnął tańca. Jednak razem z Davidem wpadliśmy na lepszy pomysł. Zaprosiliśmy dodatkową duszę do towarzystwa. Poczęstowaliśmy przyjaciela ojca Rhodey'go jedną szklanką trunku i chciał z nami się bawić.

David: Ostatni raz możesz nacieszyć się swobodą w piciu, bo potem twoja żonka umili ci życie, zamykając alkohol do barku na kluczyk
Rhodey: Raczej taka nie będzie... Tony, trzymasz się jakoś?
Tony: Jest zajebiście! Chodźmy im urządzić karaoke!
Rhodey: Hmm... Szalony pomysł, ale podoba mi się
David: Też jestem za
Agent Bernes: Nie wiedziałem, że tak będziecie się bawić
David: Rick, dajmy mu niezapomniany wieczór kawalerski. Niech śni się po nocach
Tony: To idziemy?
Rhodey: A masz propozycję piosenki?

Szepnąłem im na ucho, ale wiedziałem, że nikogo więcej poza nami nie było. Znali ten utwór, więc mogliśmy zaprezentować go naszym babom. Hehe! Będzie się działo! Wyszliśmy po cichu z domu na palcach, skradając się do fabryki. Przeszliśmy przez tylne wejście, pukając z grzecznością. Słyszeliśmy, jak dość cicho grała muzyka. No nic. My to poprawimy. Akurat otworzyła nam Ivy. Czas na przedstawienie.

Gen. Stone: Coś się stało? Skończyliście się bawić?
Rhodey: Hey, I just met you!
Rhodey, Tony: AND THIS IS CRAZY!
Tony: But here's my number!
Tony, Rhodey, David, Agent Bernes: SO CALL ME MAYBE!!
Pepper: A co to za kapela?
Gen. Stone: Hahaha! Wasi... Au! Nasi dżentelmeni
Pepper: Zjarana kapela! Jeest!

Lekko uchyliła drzwi i trafiliśmy na większą publiczność. Nie zauważyłem, jak zabrały nas do środka, ciągnąc za krawaty. Włączyły głośniej muzykę, którą śpiewaliśmy i zaczęły tańczyć obok nas. Nigdy nie potrafiłem ruszać się według rytmu, ale kilka promili i byłem mistrzem parkietu. Przez chwilę chciałem dorwać się do Ivy. Podszedłem do niej od tyłu, obejmując delikatnie, lecz szybko oberwałem w pysk od własnej żony. Wtedy straciłem czucie w nogach i chyba czymś oberwałem w głowę.

~*Następnego dnia*~

**Rhodey**

Ja pierdziele! Moja głowa! Ile ja piłem?! Chyba przesadziłem. Tata sam wstał, łykając aspirynę. Tony nie mógł nawet się ruszyć i to go najbardziej bawiło, a nasz gość zniknął. Czułem, że coś miałem na twarzy. Sprawdziłem ręką. Szminka?!

---**---

IMAA inaczej nadal trwa, ale mam dla was ważny komunikat. Zakończyłam inne opowiadania o blaszaku. Głównie mamy "W poszukiwaniu przeznaczenia", "Ghost", "It's too late- pamiętniczki Pepperony" oraz "Przypadkowe przeznaczenie" (równolegle pisane z obecnym tasiemcem). Mam nadzieję, że nikogo nie zanudzę na śmierć, ale tak to już jest, gdy Katari nie ma życia, a żyje pisaniem. Życzę wytrwałości, bo jeszcze wiele przed nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X