Part 244: Gotowy na drugie becikowe?


~*Następnego dnia*~

**Ivy**

Obudziłam się nieco spokojniejsza, a Rhodey ciągle był przy mnie. Nie chciałam mu przeszkadzać, bo spisał się na medal, jeśli chodzi o opiekę nad Dianą. Lekarka zbadała mnie i nasze maleństwo, które okazało się w pełni zdrowe. Blizny po cesarskim cięciu zostaną, ale przynajmniej spróbuję zapomnieć o bólu utraty chłopczyka. Otrzymałam wypis i mogłam wrócić do domu.
Gdy szturchnęłam lekko męża, powoli otwierał oczy. Ziewnął, lecz starał się kontaktować ze światem.

Ivy: Rhodey, słyszysz mnie? Mamy nowy dzień
Rhodey: Co?
Dr Bernes: Chyba ktoś tu zerwał noc, ale nie dziwię się, skoro ciągle zajmował się małą
Ivy: Dziękuję
Rhodey: Drobiazg
Dr Bernes: Chyba jesteś lepszym ojcem, niż twój przyjaciel
Rhodey: Tony?
Dr Bernes: Nikt inny, jak nie on
Rhodey: Szkoda, że go tu nie ma
Dr Bernes: Właściwie... Nieważne. Zabierz Ivy do domu. Życzę wam zdrowia i żeby wasza córeczka nie dawała spać. Hahaha! To był żart. Powodzenia
Ivy, Rhodey: Dziękujemy
Dr Bernes: Trzymajcie się

Uśmiechnęła się i wyszliśmy z sali. Wszelkie rzeczy miałam spakowane, choć nigdzie nie widziałam pani Rhodes. Gdzie mogła pójść?

**Tony**

Nie bardzo pamiętałem, dlaczego wylądowałem w łóżku szpitalnym. Widocznie coś sknociłem. Tak, jak zawsze. W pomieszczeniu rozpoznałem tylko ojca Rhodey'go. Coś czułem, że mieliśmy ze sobą do pogadania. Głównie przez wieczór kawalerski. Jednak mógł wiedzieć, dlaczego Pepper zniknęła. Tyle pytań, a same myśli tworzą sieć nieporozumień.

David: Roberta jest u Ivy, więc możemy pogadać, jak facet z facetem. Tak po męsku, Tony. Nie wstydź się
Tony: Co to ma znaczyć?
David: Pamiętasz, co się wydarzyło noc przed ślubem?
Tony: Ech! Niezbyt
David: Chyba musisz kupić wózek
Tony: Co takiego?!
David: Nie chcę cię straszyć, ale uprawiałeś seks z Pepper
Tony: Co? Jak to? Skąd pan może wiedzieć?
David: Z nikim innym nie spała. Ty próbowałeś przelecieć Ivy, a potem tak się sprawy potoczyły, że wylądowałeś razem z żoną pod kołdrą
Tony: Cholera! Czyli dlatego uciekła?!
David: Ona nie uciekła. Widziałem, jak z kimś wyszła
Tony: Muszę ją odnaleźć... A co się stało, że tu leżę?
David: Doznałeś jakiegoś wstrząsu przez stres i alkohol
Tony: No to wypisuję się... Wezwij lekarza
David: Jak sobie życzysz

Nie mogłem więcej marnować czasu na odpoczynek. Moje serce miało się dobrze i nic mi nie zagrażało. Jedynym zagrożeniem pozostali wrogowie Iron Mana. No właśnie. Jedna ze zbroi zabiła pastora. Powinienem odnaleźć sprawcę. Tylko w zbrojowni byłem w stanie coś zdziałać.
Po kilku minutach, Victoria wręczyła wypis. Bez kłótni zgodziła się z łatwością, by nie zatrzymywać na dłużej w szpitalu.

Tony: Nie masz nic przeciwko?
Dr Bernes: Mam innych pacjentów, bo mój przyjaciel został zmuszony do urlopu, więc nie próbuj zginąć, jasne? A! Dla twojej wiadomości... Pikadełko jest uszkodzone, ale ty raczej o tym wiesz, prawda? Nie szukaj kłopotów
Tony: Przepraszam
Dr Bernes: Idź już
Tony: Powiedziałem coś złego?
Dr Bernes: Lepiej nie wtrącaj się nie do swoich spraw
Tony: Czy twój mąż również zniknął?
Dr Bernes: Tak
Tony: Pepper też i chyba coś wiesz o tym
Dr Bernes: Gdybym wiedziała, byłabym łagodniejsza w stosunku do ciebie
Tony: A wspomniał o czymś?
Dr Bernes: Nie pamiętam
Tony: Na pewno? Może jakieś słowo? Dziwna nazwa?
Dr Bernes: Jedno kojarzę
Tony: Co dokładnie?
Dr Bernes: Tahiti
Tony: Co to jest?
David: To miejsce nie powinno istnieć!
Dr Bernes: Panie Rhodes, spokojnie
Tony: Chcę wiedzieć wszystko o tym
David: Nie wyślę cię na śmierć! Radź sobie z tym sam

**Matt**

Pieprzony grat! No musiał zgasnąć w połowę drogi, gdy akurat Katrine przestała być stabilna. Musiałem się zatrzymać i coś wymyślić, bo wykrwawi się, a wtedy zabije mnie też i Duch. Hmm... Skoro wciąż miałem wspomnienia o Lily, może posiadałem moc regeneracji. Kiedyś próbowałem wyleczyć chore serce siostry, lecz nie udało się. Oby na Katty zadziałała ta zdolność. Przyłożyłem rękę do rany dziewczyny, skupiając się w tym miejscu. Chyba... Chyba dałem radę. Ramię przestało krwawić i zaczęła się zabliźniać. Dostrzegłem, jak poruszyła powiekami.

Katrine: Matt?
Matt: Jestem tu. Wszystko będzie dobrze
Katrine: Ja... Ja żyję... Jakim cudem?
Matt: Tajemnica

Cmoknąłem ją w policzek, tuląc do siebie.

Matt: Wracamy do domu

**Duch**

Matt nadal nie dał oznak życia, czy stan Katrine się poprawił. Na moje nieszczęście spadło ujarzmianie wkurwionej żony. Na tyle wkurwionej, że mogła roznieść dom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X