Part 301: Mowa liczb


**Pepper**

Misja zakończona. Mogliśmy wróci do domu. Uwolniliśmy więźniów ze statku Skrulli, ale z Veranke jeszcze się nie rozprawiliśmy. Na nią przyjdzie pora, ale najpierw musieliśmy znaleźć się w zbrojowni. Znowu martwiłam się o Tony'ego. Rhodey o tym wiedział, bo całą drogę nie odezwałam się ani jednym słowem.
Kiedy trafiliśmy w odpowiednie miejsce, w wiadomościach zaczęło być głośno o naszej akcji. Kapitan Ameryka dziękował za ocalenie i obiecał z Avengersami chronić Ziemię. Nas nazwał anonimowymi bohaterami. To już coś.

Tony: Cały dzień o tym mówią
Rhodey: Tony, czy ty...
Pepper: Może ja spytam... Co się z tobą działo?! Dlaczego nie walczyłeś?!
Tony: Masz o to pretensje? Wybacz, ale nie byłem w stanie przez kosmiczny wirus
Pepper: Czyli ciebie też zaatakował? Dobrze się czujesz?
Tony: Moja bohaterka
Pepper: Tony, odpowiadaj!
Tony: Uratowałaś mnie

Przytulił, a następnie pocałował i nie przeszkadzała mu zbroja we krwi. Nie trwaliśmy tak zbyt długo, gdyż Rhodey musiał komentować.

Rhodey: Zostawię was, gołąbki. Hahaha!
Natasha: Ja też, bo muszę zająć się Clintem... Powinniśmy częściej działać razem
Tony: Będziemy w kontakcie

Pożegnaliśmy ją, machając ręką, a następnie wróciliśmy do swoich zajęć. Rhodey martwił się o swoją córkę, więc długo z nami nie został. Odłożył War Machine, wychodząc z bazy. Zostałam sama z moim geniuszem, który o dziwo nie zajmował się pracą.

Tony: Ta inwazja dała mi wiele do myślenia. Pokazała najlepiej, że mogłem cię stracić. Jesteś silniejsza, niż kiedyś byłaś i powinienem dać tobie spokój. Sama sobie dajesz radę i pomyślałem, żeby...
Pepper: Tony, spokojnie. Jesteśmy małżeństwem. Nie odejdę od ciebie i Marii
Tony: Chciałem, żeby wszystko było takie, jak kiedyś, dlatego mam coś dla ciebie

Zza pleców wyjął kwadratowe pudełko, co przypominało mały podarunek. Z jakiej okazji? Odważyłam się otworzyć jego zawartość. Łzy napłynęły mi do oczu. To było... To było coś pięknego Bardzo wyjątkowego. Medalion przypominał implant. Emanowało tym samym światłem.

Pepper: Tony... Dlaczego?
Tony: Nie podoba się? Przepraszam, ale...
Pepper: Nie, nie. Ja... Ja nie wiem, co powiedzieć
Tony: Prawdę... Kochasz mnie nadal?
Pepper: Kocham
Tony: Ten medalion będzie częścią mnie. Jeśli ja stąd odejdę...
Pepper: Błagam... Nie mów tak. Jakoś naprawimy pikadełko i będziesz żył
Tony: Ale czas się skrócił

**Tony**

Nie mogłem dopuścić, by Pep zaczęła płakać. Jednak bardziej doprowadziłem ją do płaczu przez liczby. Liczby, mówiące prawdę. Dłużej nie byłem w stanie jej okłamywać. 85%. Wirus przyspieszył rozpad mechanizmu.
Po wyłączeniu analizy, rzuciła się w moje ramiona. Nie zamierzała mnie puścić wolno. Płakała z żalem. Płakała z bezradności, bo chciała pomóc. Chciała utrzymać mnie przy życiu.

Tony: Cii... Już dobrze, Pep... Jestem tu
Pepper: Wiem... Jesteś, ale nie na długo
Tony: Przepraszam, że dopiero teraz ci wyjawiłem tajemnicę. Czułem się źle, utrzymując cię w niewiedzy... Kochana, wybacz mi
Pepper: Już dawno wybaczyłam

Zdjęła zbroję, pozostając w ubraniach. Nasze usta ponownie złączyły się w pocałunku, zaś dłońmi manewrowała przy bluzce. Czułem jej delikatność, a ten dotyk rozpalał chęć pożądania jedynej anielicy na świecie. Mojej Pep.

**Roberta**

Maria sama znajdowała dla siebie najlepsze zajęcie. Coś rysowała, a czasem wspomniała kilka słów o sytuacji w domu. W telewizji mówili o uratowaniu planety, więc córka Starków mogła wrócić do rodziców. Nie wyganiałam jej, lecz powiedzieć mogłam, czego się dowiedziałam. Akurat tworzyła kolejny rysunek.

Roberta: Co to ma być?
Maria: Marzenie, żeby tata nie musiał walczyć i był zawsze z mamą przy mnie
Roberta: A tak nie jest?
Maria: Oboje są zajęci. Nie zwracają uwagi, gdy jestem przy nich blisko
Roberta: Trudno mieć rodziców, co ratują świat, wiesz? Musisz zrozumieć oraz zaakceptować to, kim oni są
Maria: Chciałabym, żeby na chwilę oderwali się od tego. Wyjść na wspólny spacer, urządzić piknik lub pójść do zoo
Roberta: Wiem o tym. Jednak takie jest życie... Wrócili do domu. Porozmawiaj z nimi, zgoda?
Maria: Ciociu?
Roberta: Tak?
Maria: Boję się
Roberta: Niepotrzebnie, bo to nic strasznego powiedzieć kilka słów... Mam pójść z tobą?
Maria: Jeśli nie ma w tym problemu...
Roberta: Nie ma

Uśmiechnęłam się, dając dziewczynie odwagę. Razem poszłyśmy do części domowej fabryki. O dziwo nie było ich tam. Domyślałam się, że znajdowali się w tej drugiej połowie. Ostrożnie zerknęłam przez przejście. Całowali się na kanapie i część ubrań leżała na ziemi. Nie mogłyśmy im przeszkadzać w kochaniu, więc weszłyśmy do salonu. Media nadal nagłaśniały sprawę pokonania rasy obcych. Kiedyś im się znudzi.

Maria: Mam im powiedzieć później?
Roberta: Jest czas. Dajmy chwilę spokoju twoim rodzicom
Maria: Nie za dużo, bo pozwolą sobie na zbyt wiele

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X