Part 241: Samotny strzelec


**Ivy**

Skurcze przybierały na sile. Dłużej nie mogłam tego ukrywać. Potrzebowałam pomocy. Nawet Rhodey zauważył, że źle się czułam, a ból narastał. Nie mogłam powiedzieć, co to mogło znaczyć, bo sam spanikuje i nici ze wsparcia męża. Musiałam jakoś na spokojnie mu wspomnieć o przeczuciach.

Ivy: Rhodey, ja...
Rhodey: Wybacz za te porwanie, ale musimy pobyć trochę sami
Ivy: Chyba nie myślisz, że...
Rhodey: Nie, nie! Po prostu mam dla ciebie niespodziankę
Ivy: Ja też... mam
Rhodey: Ivy, co się dzieje?
Ivy: Chyba... dzieci. Ach! Chcą nas poznać
Rhodey: Nie rozumiem
Ivy: Ja rodzę!
Rhodey: Cholera! Musimy jechać do szpitala
Ivy: Serio? Au! Sama bym na to... nie wpadła
Rhodey: Trzymaj się
Ivy: Aaa!
Rhodey: Wytrzymaj... Wszystko będzie dobrze
Ivy: Ale nie czuję... Nie czuję drugiego maluszka
Rhodey: Za bardzo wyolbrzymiasz strach. Zaraz będziemy na miejscu

Krzyczałam coraz głośniej, bo ból stawał się nie do zniesienia. Starałam się oddychać spokojnie, ale strach, że stracę dzieci był najgorszym scenariuszem z możliwych.
Po piętnastu minutach, znaleźliśmy się w szpitalu. Pomógł mi wstać i od razu szukał lekarki. Dość szybko ją odnalazł. Bardzo się zdziwiła, widząc mnie w takim stanie.

Dr Bernes: Ivy, co jest grane? Przecież do porodu zostały ci cztery miesiące
Ivy: Ale one... Aaa! Chcą szybciej!
Dr Bernes: Rhodey, musisz tu zostać, bo na salę nie mogę cię wpuścić
Rhodey: Ej! Jestem jej mężem!
Dr Bernes: Cieszę się, ale przy cesarskim cięciu nie pomożesz
Rhodey: Kochana, bądź dzielna. Będę od razu za drzwiami
Ivy: Wiem o tym

Chwyciłam go za rękę. To trwało zaledwie chwilę, aż poczułam przypływ sił. Rozstaliśmy się, gdy drzwi zostały zamknięte. Lekarka chciała wyjaśnić, co się tak naprawdę działo z maluchami, lecz nie potrafiłam się skupić. Przysypiałam, a później zasnęłam.

~*Czterdzieści pięć minut później*~

**Pepper**

Takiego świństwa jeszcze nie było. Tak po prostu sobie pojechali w cholerę. Jednak bardziej byłam ciekawa, kto wymyślił tak pojebaną grę, jak rozbierany poker. Tony nic nie mówił. Z pomocą pana Rhodesa wstał, bo nadal miał kaca, a przy jego chorym sercu wystarczy odrobina trunku, by przesadzić. Martwiłam się o niego, lecz ciekawość przejęła kontrolę, tuszując niepokój.

Pepper: Możesz gadać, Tony?
Tony: No pewnie, że tak... Przepraszam za ten wieczór, ale nie pomyślałbym...
Pepper: Że co? Zgwałcisz Ivy, czy Rhodey będzie taki mądry i prześpi się ze mną?
Tony: Ech! Wyszło dziwnie... Niewiele pamiętam, ale kojarzę jeden szczegół. Oberwałem od ciebie w pysk, aż się przewróciłem
Pepper: Hahaha! Przypomniałeś najlepszy moment
Tony:  A ten pomysł z rozbieranym pokerem był od ojca Rhodey'go lub jego przyjaciela
Pepper: Serio? Boże! Idiota!
Tony: I chyba któryś z nas dorwał się, ale do ciebie
Pepper: Co kurwa?! Nie mów, że mogę mieć dziecko z... Fuuj! Tony!
Tony: Musisz mieć je ze mną
Pepper: Skrzywdziliśmy kolejnego dzidziusia przez wpadkę? Tony, gdzie mieliście gumki?!
Tony: Uspokój się... Nie planowaliśmy tego
Pepper: Ach! Daruj sobie
Tony: Pepper, proszę
Pepper: Skończyłam

Podeszłam do agenta, który również pojawił się na uroczystości. Oby pamiętał, co wcześniej mu powiedziałam. Nadal chciałam polecieć na Tahiti uratować ojca.
Nagle ktoś strzelił w pastora. Wszyscy padli na ziemię, ale Tony zamierzał dorwać strzelca. Może wciąż cierpiał z winy kaca, ale zdołał wykrzesać z siebie odrobinę energii na gonitwę. Pobiegłam za nim, by ochronić go przed strzałem.

Agent Bernes: Na ziemię! Już!
Pepper: Tony, padnij!
Tony: Pepper?

W zaledwie ułamku sekundy nastąpił strzał. Mój mąż nie miał zamiaru się ruszyć. Też nie ukrywałam szoku, widząc strzelca. To jakiś koszmar.

**Viper**

Nie mogłam dopuścić do śmierci Katrine, dlatego młodego Starka wykończę później. Chwyciłam za bandaże oraz igłę, która zakładała szwy na ranę. Wciąż krwawiła, więc Duch uciskał mocno ramię, a Matt trzymał się z dala od nas. Posłuchał mnie, bo znał moje zdolności. W trzy sekundy miałby pięć kulek w brzuch.

**Victoria**

Sytuacja się skomplikowała, chociaż przy Pepper było więcej niespodzianek. Taki przypadek można zaliczyć do zwyczajnych. Szkoda Ivy. Jak ona to zniesie?
Po upływie dwóch godzin, skończyłam operować. Oba maleństwa znalazły się poza ciałem matki. Sprawdziłam, czy wszystko grało. Dziewczynka płakała, więc było dobrze. Gorzej z chłopczykiem, którego twarz i rączki posiniały. Przecięłam pępowinę, rozplątując od szyi. Nadal nie oddychał. Musiałam przywrócić dziecko do życia.

**Tony**

Nie mogłem wyjść z szoku. Pastor zginął z ręki... Niemożliwe! Ko mógł do tego dopuścić? Agent FBI potwierdził zgon. Nie miałem już siły na dalsze gonienie sprawcy. Przez chwilę widziałem Pep, lecz później zniknęła. Upadłem na podłogę ze zmęczenia. Tylko jedna osoba mi pomogła. Roberta.

--**---

No to rozpoczynamy fazę 11. Tutaj nie zabraknie wrażeń i staram się nie krzywdzić tak Tony'ego. Jednak jestem dramatyczką. Jakiś bohater musi cierpieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X