Part 238: Żyj, póki masz czas


**Pepper**

Brak zasięgu? Przecież nie zapowiadali żadnych przerw w dostawie prądu, czy o możliwej awarii. Widocznie Tony miał jakiś problem. Próbowałam dodzwonić się z pięć razy. Coraz bardziej bałam się, bo zwykle odpowiadał po trzecim sygnale. Dopiero za szóstym razem uzyskałam połączenie. Nie dał mi dojść do słowa. I dobrze. Niech sam się tłumaczy.

Tony: Pep, przepraszam... Zepsułem komórkę... Rhodey wraca do domu... Zobaczymy się niebawem
Pepper: Tony?
Tony: Tak?
Pepper: Co z jego narzeczoną?
Tony: Biorą ślub
Pepper: Jeju! Kiedy?
Tony: Jutro
Pepper: Poważnie? Wow!
Tony: Tak... Kończę już... Do zobaczenia
Pepper: Tony!

I jak na złość znów padł zasięg. Nawet nie zauważyłam, że coś zrobił z telefonem. Rhodey chyba nie jest zachwycony tak szybką ceremonią ślubu. Widocznie Ivy ma ważny powód. Czy to ma coś związanego z bliźniakami?

**Katrine**

Leniwie otwierałam oczy, dostrzegając ojca blisko mnie. Ledwo czułam ramię, a on nie pozwalał na żaden ruch. Dziwne. Byłam po strzelaninie? Przez kogo? Wszystko zaczęłam kojarzyć, zerkając na zakrwawione opatrunki oraz bandaże na stole. Leżałam w salonie, skąd mogłam usłyszeć, gdyby ktoś wchodził do domu.
Nagle usłyszałam, jak ktoś użył dzwonka od drzwi. Moim oczom ukazał się Matt, który bez problemu został wpuszczony. Chciałam wtulić się w niego, lecz przez ból musiałam się pohamować.

Duch: Macie niewiele czasu. Viper może wrócić w każdej chwili
Katrine: Tato, co jest grane?
Duch: Nie przejmuj się. Tu nie chodzi o ciebie tylko o niego
Matt: O mnie?
Duch: Ona nienawidzi twojej rodziny i zrobiłaby wszystko, by was zabić
Katrine: Nie pozwolę jej na to
Duch: Ty nigdzie nie możesz się ruszać
Matt: Katrine! Masz nic nie robić! Bez ruchu!
Katrine: Nie pozwolę... na kolejny rozlew... krwi
Duch: Katrine!

Upadłam na podłogę, a z rany sączyło się coraz więcej krwi. Słabłam z każdą próbą zwykłego oddechu. Oboje starali się mi pomóc, tamując krwawienie.

Matt: Kto cię skrzywdził, Katty?
Katrine: Nie... martw... się... Przeżyję
Matt: Musi ją zobaczyć lekarz!
Duch: Nie panikuj. Viper załatwi sprawę
Matt: A może najpierw mnie zabije?
Duch: Hmm... Nie mój problem
Matt: Słucham?!
Duch: Żartowałem
Katrine: Tato... proszę
Duch: Nie możesz umrzeć
Katrine: Przecież... nie umieram
Duch: Gdyby nie twoja bezmyślna matka,  z Hydry nikt nie strzeliłby w ciebie!
Katrine: Jest dobrze
Matt: Nie pozwolę, żeby się wykrwawiła!
Duch: Poczekajmy na nią
Viper: Tak bardzo się stęskniliście? Urocze

Z rękawa wyjęła sztylet. Nie miałam ochoty patrzeć na kolejną czerwoną ciecz, co tym razem miała spływać po ciele mojego chłopaka. Musiałam coś zrobić. Ostrożnie ruszyłam się w bok, lecz nic to nie dało. Dłużej nie wytrzymałam, tracąc przytomność. Słyszałam przez chwilę jakieś krzyki. Potem cisza.

**Ivy**

Rhodey zgodził się z podjętą decyzją. Nawet jego rodzina i najbliższy mu przyjaciel również popierał przedwczesny ślub. Wszystko przez maluchy. Coraz mocniej kopały. Oba na raz! To istna paranoja! Chcą, żebym osiwiała przed uroczystością? Odbiło im. Musi to być chłopczyk z dziewczynką. Kłócą się o pierwszeństwo. Gładziłam ręką brzuszek, starając się je uspokoić.

Gen. Stone: Cii... Jeszcze macie czas. Nie szarpcie się tak
Rhodey: Oboje cię męczą?
Gen. Stone: Ech! Oboje
Rhodey: Dlatego dobrze robimy, planując do przodu
Gen. Stone: To nie moja... Au! To nie moja wina, jakie są niecierpliwe... Tony, czy twoja żona też tak cierpiała?
Rhodey: Ej! Ona mówi do ciebie
Tony: Przepraszam... Po prostu nie mogę uwierzyć, że jutro wasz najważniejszy dzień w życiu
Rhodey: Się porobiło. Hahaha! Tony, może urządzimy dzisiaj taki mały wieczór kawalerski?
Gen. Stone: Mowy nie ma! Przeżyjecie bez tego
Roberta: Ivy ma rację, a ty chyba nie możesz pić
Tony: Zależy
Roberta: Tony, dobrze wiesz, że...
Rhodey: Kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził
Roberta: David, co ty o tym sądzisz?
David: Niech świętują
Tony: Ha! Wygraliśmy
David: Ale ze mną
Rhodey: Chyba starczy na trzech
Roberta: Och! W takim razie, my też
Gen. Stone: A dzieci?
Roberta: Szampan bezalkoholowy nie powinien stanowić problemu

Zaśmiałam się z tego pomysłu, choć coś czułam, że następnego dnia będą żałować. Przynajmniej ostatni raz zabawię się, jak singielka, bo zaręczyny zawsze mogłam zerwać. Ostatnia noc na podjęcie decyzji. Ostatnia noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X