Part 70: Jeszcze więcej cierpień


**Victoria**


Na miejscu znaleźliśmy się o dwudziestej drugiej. Nie udało się szybciej przez korki, bo niektórzy wracali ze Świąt do swoich domów. Ho był opanowany, ale nie ja. Nie w takiej sytuacji. Z karetki wzięliśmy sprzęt do operacji wraz z torbą pozostałego asortymentu medycznego i wbiegliśmy do fabryki. Rhodey od razu nas pokierował, gdzie leżał Tony. Pomieszczenie było białe bez śladów jakichkolwiek zanieczyszczeń. Jedynie na jego środku stało łóżko z białym pierścieniem, a nad nim lampa. Ho zaczął rozpakowywać sprzęt, gdy próbowałam uzyskać jakieś istotne szczegóły o stanie chłopaka.


Dr Bernes: Podawałeś mu coś wcześniej?
Rhodey: Tylko te na uspokojenie
Dr Bernes: Ile?
Rhodey: Dwie dawki
Dr Bernes: Rozumiem, że to przez ciągły ból
Rhodey: Tak
Dr Bernes: Działo się coś wcześniej?
Rhodey: Najpierw miał drgawki, a później ciągle go bolało serce
Dr Bernes: Mhm… W porządku. Teraz będziemy go operować, a ty zostań na zewnątrz
Rhodey: Nie mogę być przy nim?
Dr Bernes: Wiem, jak ci na nim zależy, ale musisz poczekać. Po operacji wszystkiego się dowiesz
Rhodey: Czy możesz mi coś obiecać?
Dr Bernes: Rhodey, jestem lekarzem. Nie mogę dawać fałszywych nadziei. Zrobimy, co w naszej mocy


Zamknęłam drzwi, przygotowując się do operacji. Ho był już gotowy, a sprzęt leżał rozłożony. Bałam się, że pójdzie coś nie tak, ale to takie samo ryzyko, jak przy każdej ingerencji chirurgicznej. Umyłam ręce, ubierając fartuch chirurgiczny oraz założyłam maskę na twarz. Próbowałam chwycić się odwagi, by wszystko skończyło się dobrze.


Dr Yinsen: Implant leży na stole, a kardiomonitor podłączony. Możemy zaczynać
Dr Bernes: Musimy uważać na reaktor z bombą
Dr Yinsen: Rhodey dalej jest w fabryce?
Dr Bernes: No tak
Dr Yinsen: Później przyda nam się jego pomoc. No dobra. Podaj skalpel
Dr Bernes: Czekaj!
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: Trzeba go znieczulić
Dr Yinsen: Jeśli zadziała, to zgoda


Wstrzyknęłam mu środek znieczulający w obrębie klatki piersiowej. Jednak wciąż nie spał, bo czuł ból.


Dr Bernes: Tony, spokojnie. Zaraz poczujesz się lepiej… Wziąłeś sprzęt do narkozy?
Dr Yinsen: Nie, dlatego użyjmy morfiny
Dr Bernes: Ale jeśli nie pomoże?
Dr Yinsen: To będzie pod maską tlenową i tyle. Więcej nie da się nic zrobić. Musimy operować


Podałam morfinę dożylnie, lecz również nie dała pozytywnych rezultatów. Dałam maskę, by ułatwić mu oddychanie. Przykro mi, Tony. Będziesz musiał znieść większy ból. Ho zrobił nacięcie w klatce piersiowej w celu dostania się do “korzeni” reaktora. Chłopak czuł ból, bo krzyczał, a ciało było niespokojne.


Dr Bernes: Wytrzymaj. Wiem, że cię boli, ale musisz być silny. Oddychaj spokojnie
Dr Yinsen: Idź po Rhodey’go. Ktoś musi go uspokajać, bo bez ciebie nie zrobię tej operacji


Zgodziłam się i poprosiłam, by przyszedł. Długo nie musiałam prosić, a sam pchał się do drzwi.


Dr Bernes: Uspokajaj i trzymaj go
Rhodey: Dalej czuje ból? Zróbcie coś!
Dr Yinsen: Robimy, ale musisz nam pomóc. Bądź przy nim i postaraj się, żeby był spokojny
Rhodey: Dobrze


Powoli wyjmowaliśmy reaktor, aż doszło do najgorszej części. Trzeba odciąć wszystkie kable, które były połączone z sercem. Ostrożnie przecięłam jeden z kabli. Uff! Pozostały trzy, co nie sprawiały trudności. Jednak Tony nam nie pomagał ciągłym swoim niepokojem. Rhodey trzymał go, ale on dalej przez ból nie potrafił być spokojny, przez co serce szybciej biło, a to utrudniało nam zadanie. Wstrzyknęłam środek nasenny, lecz również nie zadziałał. Jednak reaktor został wyjęty.


Dr Yinsen: Najgorsze za nami. Rhodey, pozbądź się tego, by wybuchło w jakimś miejscu, gdzie nikomu nie stanie się krzywda
Rhodey: A co z nim?
Dr Yinsen: Zaraz poczuje się lepiej. Wywieź reaktor, jak najdalej


Podał mu ustrojstwo, które wziął do ręki i bodajże ubrał zbroję. Słyszałam, jak coś dużego stawia kroki. No nic. Teraz musieliśmy dopilnować, by wszystko poszło zgodnie z planem.


**Pepper**


Nie chciałam, by Gene dostał pierścienie, ale groził, że zabije Tony’ego. Blefuje? Widział, jak nie wierzę jego słowom i pokazał mi jakiś przycisk. Chyba nie robił sobie żartów. Zabiję tego pieprzonego drania.


Gene: Jeden przycisk, a pożegnasz się z ukochanym. Masz wybór. Oddaj pierścienie albo już nigdy się z nim nie zobaczysz. Więc… Co zrobisz?
Pepper: Ja… Ja…  Nie mogę… Nie możesz ich dostać
Gene: Ostatni raz proszę. Oddaj je
Pepper: Nie!
Gene: Moja cierpliwość się skończyła. Nie zdążysz się pożegnać. Pamiętaj, że jesteś temu winna


Wcisnął przycisk, aż we mnie coś się zrodziło. Furia, gniew, wściekłość, która obudziła nową moc, a w głowie miałam chęć zabicia Gene’a.


Pepper: Niee! Tony! Och! Przegiąłeś! ZABIJĘ CIĘ, GNOJU!

Użyłam całej mocy na jeden atak. Może byliśmy w kosmosie, lecz zdołałam dotkliwie go zranić. Wytworzyłam silny promień, który zaczął przepalać mu skórę, a ciało rozpadało się, zmieniając w proch. Krzyczał z bólu, a ja nie przestawałam. Chciałam, żeby cierpiał. Tak bardzo chciałam, by poczuł, jak to jest czuć oddech Śmierci na swojej skórze. Gdy wszystko się traci, by poznać niewyobrażalne cierpienie. Po kilku minutach nic z niego nie zostało. Prochy zostały rozrzucone po całej przestrzeni kosmicznej, a żołnierze Tong zaczęli przede mną klęczeć. Nie tego się spodziewałam, ale mój plan prawie dobiegł końca. Teraz musiałam pozbyć się pierścieni, by nikt przenigdy nie użył ich mocy jako broni, jak ja dzisiaj.


---***---

Uwaga. Ważne info. Jako, że będzie szkoła od jutra, nie wiem, kiedy się pojawią notki. Za długie czekanie przepraszam. Czy macie jakieś pytania odnośnie kolejnych partów? Powiem wam jedynie, że będzie się działo :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X