Rozdział 71: Ryzykantka



Obudził mnie dźwięk telefonu. Dostałam od kogoś wiadomość. Przetarłam oczy i usiadłam na łóżku, sprawdzając, kto mi napisał SMS-a. To Rhodey.

Tony się obudził :)

To świetnie, że są jakieś oznaki życia. Muszę szybko pojechać do szpitala. Mój ojciec spał w najlepsze po trudnej misji, a ja wymknęłam się po cichu. Była trzecia nad ranem, ale mnie to nie obchodziło. Najważniejsza była treść, że Tony się obudził.
Szybko przebrałam się i wyszłam z domu. Nie chciałam budzić Roberty, więc poszłam tam sama. Na korytarzu spotkałam Rhodey'go.

-Hej, Rhodey. Czy to prawda, że...- już chciałam coś powiedzieć, ale mi przerwał, bo byłam w stanie krzyknąć na cały szpital, jak to ja potrafię

-Tak. Tony żyje, ale śpi teraz. A gdzie mama?

-Nie chciałam jej budzić

-Dobrze zrobiłaś, bo już myślałem, że "wejdziesz" mi do domu i zaczniesz krzyczeć- zaśmiał się, podkreślając słowo wejdziesz

-A zrobiłam tak kiedyś?- spojrzałam na niego, pytająco

-Na szczęście nie

Poszliśmy razem w stronę OIOMu, ale trudno było się tam dostać, jak światła nie było. Dziwne. Awaria?

-Rhodey, czemu nie ma prądu w całym budynku?

-Nie mam pojęcia. Może jakaś chwilowa usterka? Znam drogę na pamięć, więc zaufaj mi i chodź

-Ok- kiwnęłam głową, trzymając się za jego rękę, by nie zgubić się w tych ciemnościach

-A jak się obudził, to coś mówił?

-Nie pamięta ataku Katrine. Martwi się o ciebie. Jest bardzo zmęczony i potrzebuje snu. A ty się wyspałaś?

Wzruszyłam ramionami. Już o nic więcej nie pytając doszliśmy na koniec korytarza i skręciliśmy w  prawo, gdzie mieściła się sala Tony'ego. Naszą drogę przecięła Bobbie. Nie wyglądała na zadowoloną.

-Bobbie, co się dzieje?- spytałam, patrząc na jej twarz

-Nie da się przywrócić jeszcze zasilania. Elektrycy mówią, że trochę to potrwa, ale to jest znak. Katrine tu jest- wyjaśniła poddenerwowana

-Cholera. A jest Victoria przy nim?

-Nie wiem, ale to ty tam miałeś być. Jeśli nikogo tam nie ma, to...

-Tony!- wrzasnęłam i pobiegłam na OIOM

Usłyszałam donośny krzyk Tony'ego. Co się z nim dzieje? Bobbie z Rhodey'm pobiegli za mną. Najgorsze obrazy zaśmieciły moją głowę. Katrine była nieobliczalna, ale naprawdę chce go zabić w szpitalu? Obyśmy zdążyli na czas.

-Trzymaj się, Tony- mówiłam sobie w myślach, próbując wymyślić rozsądny plan uratowania go



Implant był prawie wyciągnięty. Pozostał mi ostatni ścisk. Nadal nie potrafię tego pojąć. Jego serce nadal biło słabe, a to ustrojstwo miało mu podtrzymywać życie? Kto wymyślił takie badziewie? Z lepszej strony może być tykającą bombą zegarową. Duch mi mówił, gdzie należy mierzyć we wroga. W jego słaby punkt. I właśnie to robię.
Chłopak już nie krzyczał. Jedynie ciężko oddychał, nadal kłócąc się ze mną.

-Po co... to... robisz?- wykrztusił z siebie pytanie

-Wiesz za co? To zemsta, a poza tym, to było moje zadanie od początku naszego, pierwszego spotkania. Powiedz mi, czy boisz się śmierci?

-Nie- zaprzeczył

-W takim razie może powinieneś się z nią spotkać?- zadałam mu pytanie ze złośliwym uśmieszkiem

Gdy już miałam wyciągnąć implant z jego klatki piersiowej, ktoś rzucił we mnie... No właśnie. Czym? Butem?

-Zostaw go, Katrine!

-Nie wierzę! Pepper Potts. I co mi zrobisz? But to niezbyt użyteczny przedmiot jako broń

-Wiem o tym- pobiegła w moją stronę, rzucając się na mnie z pięściami

Od razu zrobiłam unik, a Starka zostawiłam z wyciągniętym mechanizmem. Może nie był tak do końca na zewnątrz, ale zaszkodziło mu to. Ruda była napalona do walki. Używała wszelkich bloków i ciosów, jak pewnie szkolili ją w SHIELD.

-SHIELD chyba cię nie uczyła, że nie można lekceważyć wroga- wysunęłam z ręki sztylet i zaczęłam ją atakować przy brzuchu

Ruda starała się robić uniki, aż kilka razy została draśnięta. Ugryzła się w język, by nie pokazywać bólu. Natarczywie mnie atakowała. I to bezmyślnie. Ona improwizowała, więc ta walka była bezcelowa.

-Już go nie ocalisz. To koniec- znów wymachnęłam ostrzem, gdy ta skupiła wzrok na chłopaku

-Zadzierasz z moim mężem, to też i ze mną!- krzyknęła wściekła

Rhodes chciał, by Mockingbird się włączyła do walki, ale ona tyko stała i patrzyła. Pewnie chciała dać jej szansę, ale ja tak nie zrobię. Dziewczyna nadal się nie poddawała, a ran na ciele przybywało coraz więcej. Ostatnimi ciosami dobiłam ją w brzuch, aż upadła. Dopiero wtedy Morse wzięła się do ataku. Wybiegłam z sali, znikając im z oczu. Nie zauważyli, jak zmieniłam się nową tożsamość. Jednak nie zaprzestała pościgu.

-Nie uciekniesz mi, Ghost!

-A ktoś mówił, że chcę uciec?- zaśmiałam się po cichu, zmieniając się w strażnika

Gdy prąd wrócił w budynku, znowu popsułam ich plany i wywaliło korki z powrotem.

-Życzę ci, żebyś szybko umarł. Jak nie dziś, to jutro

Przeszłam do łazienki, gdzie sztylety wyrzuciłam do kosza. Nie było na nich żadnych odcisków palców. Nie namierzą mnie. Jeszcze go wykończę bez skrupułów.



Bobbie wybiegła z sali i jeszcze nie wróciła. Rhodey był w wielkim amoku, widząc, co Katrine zrobiła Tony'emu i mnie. Natychmiast zjawiła się Victoria. Jak się okazało, cały sprzęt i aparatura była odłączona. Ona naprawdę go chciała zabić. Dobrze, że uciekła. Tylko coś mi się wydaje, że wróci.

-Pepper, wszystko gra?- spytała, patrząc na draśnięcia

-To nic. Chciała mnie tylko zmusić do zakończenia walki. Myślała, że przez ból się uda

-Na pewno nic ci nie jest?

-Tak. Na pewno

-Byłaś bardzo odważna- odezwał się w końcu Rhodey

Według mnie, to była głupota, atakując uzbrojoną zabójczynię bez broni. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam na to patrzeć. Wstałam z ziemi, a lekarka przyjrzała się Tony'emu. Był blady i nic nie mówił, a jego mechaniczne serce było prawie wyrwane z jego klatki piersiowej. Victoria podpięła znowu go do urządzenia, które monitorowało jego funkcje życiowe. Sprawdziła przez stetoskop bicie serca.

-Żyje, ale muszę zająć się implantem. Musicie wyjść- poprosiła, zasłaniając zasłony

-Ale nie umiera?- spytałam nadal zmartwiona

-Nie panikuj. Będzie dobrze. Ocaliłaś go. Gdybyś nie zareagowała na nią, Tony byłby pewnie martwy- próbowała mnie uspokoić

-Chyba tak- zgodziłam się niepewnie

-Chodź, Pepper. Niech zrobi z nim porządek- szturchnął lekko przez łokieć

Oboje wyszliśmy z sali, pozwalając lekarce na działanie. Rhodey siedział z poważną miną i nie odezwał się ani jednym słowem. Bobbie dalej nie było. W końcu musiałam przerwać tę niezręczną ciszę. Przyznam, że nie cierpię takiej atmosfery. Taka bez życia. To nie dla mnie.

-Rhodey, powiesz coś? Chyba nie mówisz mi wszystkiego? Mów, co jest grane?

-Po prostu myślę nad tym, czym ostatnio. Czy zrezygnować?

-Dobrze wiesz, że nie możemy. Już zapomniałeś, jaka to jest funkcja? Przecież ratujemy ludzkie życia i to cię już nie obchodzi? Co z tobą?

-To powiesz mi, ile razy mam patrzeć, jak Tony umiera?!- krzyknął wyprowadzony z równowagi

-Rhodey, to nie tak

Rozumiem, co czuje, ale nie powinien tak po prostu przestać być bohaterem. Tony zawsze będzie trafiał na tę granicę życia i śmierci. Zawsze znajdzie się osoba, która zechce go zabić. Jednak ostatnio to też my stoimy na tej samej granicy.

-Pepper, przepraszam, że się tak uniosłem, ale mam tego dość. Takiego życia. Zrozum, że wiem, kim jesteśmy dla ludzi, ale nie mogę ciągle patrzeć, jak Tony walczy o życie. Może jestem facetem i nie powinienem się rozczulać, ale mam tego dość.

-Wszystko się ułoży, Rhodey. Trzeba w to wierzyć- chwyciłam go za rękę, by czuł, że nie jest z tym sam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X