Rozdział 67: W otchłani


Rany się zagoiły, jak mi powiedział lekarz, zdejmujący szwy i opatrunki. Po porwaniu nie został już żaden ślad. Mogłam pójść do chłopaków i przyznam, że zgłodniałam, ale tak naprawdę chciałam z nimi pogadać. Telefon przerwał naszą rozmowę.
Gdy chciałam iść w stronę wyjścia, usłyszałam znajomy głos lekarki.

-Po prostu weź go tutaj i powiadom Robertę

To nie brzmiało zbyt dobrze. Coś się musiało stać. Akurat wtedy, kiedy musiałam pójść do szpitala. Mam nadzieję, że to nic poważnego, ale z nimi  nigdy nie wiadomo. Postanowiłam się dowiedzieć prawdy, rozmawiając z nią. Dotarłam do jej gabinetu, gdzie dalej coś mówiła przez telefon. Uspokajała. Kogo?

-Co się dzieje? To Rhodey dzwonił?

Od razu odłożyła słuchawkę, gdy zaczęłam ją wypytywać o informacje.

-Jesteś jego żoną, więc masz prawo wiedzieć. Tony jest w ciężkim stanie. Zaraz tu będą, a twoje rany zniknęły?

-Tak, jest dobrze, ale co z nim jest?- pytałam coraz bardziej zaniepokojona

-Na razie Rhodey mi powiedział, że jest nieprzytomny, ale na pewno oddycha. Ma jakieś rany na klatce piersiowej i boi się go wziąć z podłogi ze względu na możliwość jakiegoś złamania

-Dlaczego znowu to się dzieje? Miało już być tak dobrze!

Byłam wściekła i zrozpaczona na samą myśl. co spotkało Tony'ego. A jeśli to Katrine znowu zaatakowała? Usiadłam w jej gabinecie i czekałam, aż Rhodey znowu zadzwoni. Tylko nie rozumiem, kiedy to się stało? Może wtedy, jak został sam, bo musiał się... naładować. O nie. Tylko nie to.

-Ale implant nie jest zniszczony?

-Niewiele wiem. Ocenię, gdy go zbadam, ale szybko go nie wypuszczę. Będę go stale obserwować. Niczym się nie martw, Pepper. Ten chłopak wiele przeżył

Nagle zadzwonił telefon i to nie do Victorii, ale do mnie. Wyświetlił mi się kontakt. Rhodey. Ma mi dużo do powiedzenia. Natychmiast odebrałam.

-Rhodey, co się z wami dzieje?! Katrine was zaatakowała?!

-Skąd to wiesz?- spytał skołowany

-Jestem w szpitalu i napotkałam Victorię. Powiedziała mi, że zabierzesz tu Tony'ego. Powiedz mi, co się stało?

-Pepper, przepraszam. Powinienem być z nim. Zostać, a nie ciągnąć nosa do kolacji. Naprawdę mi wybacz. Nie wiedziałem, że znowu się pojawi

-Teraz nie ma czasu na obwinianie się. Bierz go szybko do szpitala. Na pewno nic mu nie złamała, bo w zbrojowni nie ma nic, czym mogłaby to zrobić, a ona tak nie działa- nalegałam

Obawy się potwierdziły. Katrine znowu była temu winna. Chyba działa po kolei, bo najpierw załatwiła Rhodey'go, potem mnie chwyciła, a teraz naszła kolej na Tony'ego. Trzeba coś z nią zrobić, a SHIELD dalej jej nie przymknęła. Musimy jakoś pozbyć się niej z naszego życia. Chcieliśmy ułożyć sobie życie, ale znowu nas coś zatrzymało.



Rozłączyłem się z Pepper i wziąłem się w garść. Gdyby Tony z kimś walczył w zbroi, nie czułbym takiego przerażenia. Musiałem go zabrać do Victorii, nim jego stan znowu się pogorszy, a adrenalina została mi tylko jedna w apteczce.
Ostrożnie podniosłem go z ziemi, biorąc na ręce. Przeszedłem kawałek drogi od zbrojowni do samochodu, gdzie położyłem Tony'ego, zapinając mu pasy. Od razu powiedziałem mamie, aby się zjawiła. Zadzwoniłem do niej.

-Słucham cię, Rhodey. Tony już wrócił z Pepper? To chodźcie do domu

-Mamo... Tony... Musimy go zabrać do szpitala. Szybko!- nalegałem złamanym głosem

-Rhodey, co się stało? Brzmisz, jakbyś widział trupa- zaśmiała się

-Proszę cię. To nie są żarty. Jest nieprzytomny, a jego serce cięgle słabnie. Dzwoniłem do lekarki i już na nas czeka- błagałem, mówiąc o stanie Tony'ego

-Dobrze, już idę. Potem mi wytłumaczysz, do czego doszło- zgodziła się

Mama nie bardzo mi wierzyła. To do niej nie podobne. Chyba nie chce przyjąć do wiadomości, że znowu będzie musiał być w szpitalu. Dla mnie to też trudne, ale nie mogę go zostawić na śmierć. Nie dam satysfakcji Katrine.
Kilka minut później wyszła z domu i pobiegła z kluczami w stronę samochodu. Na widok półżywego Tony'ego zamarła.

-Rhodey, czy on...? I jak to się stało?

-Żyje. Katrine go zaatakowała. Był bez zbroi

-Wybacz mi synu, że ci nie wierzyłam, ale ostatnio jest tego za dużo

-Wiem o tym. Proszę, jedźmy już

Nie wiem, czemu to zrobiła, ale od dłuższego czasu nie wciskała tak mocno pedału gazu. Jechała, wymijając inne auta.

-Mamo, zwolnij, bo jeszcze będziesz miała policję na karku!

-Przepraszam. Po prostu trzeba go ratować, tak?

-Tak- odparłem, chowając głowę

Nieco zwolniła i byliśmy już coraz bliżej szpitala. Nagle Tony zaczął się dusić i nie potrafił oddychać.

-Tony, będzie dobrze. Wytrzymaj jeszcze. Słyszysz mnie?- lekko go szturchnąłem

-On cię nie słyszy. Wpadł w panikę

-To co mam zrobić?

-Pewnie powietrze ugniata mu płuco. Nie wiem, w którym i musimy, jak najszybciej dojechać do szpitala- znowu wcisnęła gaz, manewrując między samochodami

Po niecałych pięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Natychmiast powiadomiłem Victorię przez telefon o naszym przyjeździe, by szybko zjawiła się w poczekalni, Wziąłem Tony'ego na ręce i wbiegłem z nim do środka budynku. Mama była bardzo poddenerwowana. Czekałem na pojawienie się lekarki, które trochę trwało. Niestety spokoju już nie umiała zachować.

-Potrzebujemy lekarza!- krzyknęła



Z korytarza dochodził donośny głos pani Rhodes. Tylko ona może tak krzyczeć. Od razu pobiegłam w odpowiednią stronę, by upewnić się, że już przyjechali. I nie myliłam się. Victoria też usłyszała nią i również wybiegła z gabinetu. Podeszła do Tony'ego, który się dusił.
Wiedziała, co ma robić i wbiła mu pustą strzykawkę w płuco, skąd pozbawiła go zablokowanego powietrza. Gdy jej się to udało, sprawdziła bicie serca jego przez stetoskop i zabrała na salę. Oczywiście, to musiał być OIOM.
W trakcie, gdy ona go zabierała na rękach, rozmówiłam się z Rhodey'm. Ciągle w jego oczach był widoczny strach.

-Rhodey, nie wywiniesz mi się. Mów, co się stało?

-To ona mu zrobiła! Walczył bez niczego! Zupełnie sam! Pepper, przepraszam, że go zostawiłem!

-Nie obwiniaj się! Zniszczymy ją i popamięta nas, by nigdy się do nikogo nie zbliżyła!- zwinęłam rękę w pięść

-Pepper, nie rób nic głupiego- położył mi rękę na ramieniu, bym nieco ochłonęła ze złości

-Mam dość szpitali! Dlaczego nikt nam nie da spokoju?! Już mieliśmy mieszkać razem, a tu takie coś?!- krzyczałam zrozpaczona

Zrezygnowana poszłam na OIOM, gdzie Tony był już podpięty do aparatury, ale na szczęście oddychał bez problemu. Niestety był nieprzytomny po raz kolejny. Rhodey również tu przyszedł, ale strach zniknął z jego oczu. Wyglądał na opanowanego i lekko spokojnego.

-Jak ty to zrobiłeś?!- spytałam

-Niby co?

-Opanowałeś się i nie boisz. Jak to możliwe?

-Po prostu uznałem, że trzeba zachować trzeźwe myślenie i wierzyć, że znowu uda się go uratować, ale ja też nie odpuszczę Katrine tego, co zrobiła. Obiecuję ci, Pepper. Zrobię z nią porządek- wyjaśnił, składając obietnicę

Z sali wyszła Victoria. Oby miała dla nas dobre wieści.

-I co z Tony'm? Przeżyje? Chyba nie umarł, prawda?- zaczęłam zadawać różne pytania w ciągłym przerażeniu

-Pepper, spokojnie. Sytuacja opanowana. Jak na razie nie ma powodów do obaw. Jest nieprzytomny, ale ustabilizowałam go. Będzie dobrze- uśmiechnęła się, przekazując nam informacje o jego stanie

-Możemy do niego wejść?- spytał Rhodey

-Jedna osoba- odparła krótko

-Będziesz mu potrzebny i pomożesz dojść do siebie. Idź- zgodziłam się, żeby poszedł

Rhodey wszedł do sali wraz z Victorią, Usiadłam przed salą, licząc na jeszcze lepsze wieści. Pani Rhodes przyniosła mi kawę i sobie też.

-Dziękuję

-Proszę bardzo, Pepper. Na tak długą noc, kawa się przyda- przyznała, biorąc łyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X