Part 81: Próba akceptacji



**Tony**


Powoli otwierałem oczy, czując ponowne bicie serca. Sprawdziłem na zegarku, która jest godzina. Osiemnasta? Oj! Chyba za bardzo uderzyłem w kimę. Byłem nieco spokojniejszy, ale chciałem się zobaczyć z moimi dziećmi i kochaną Pep.


Rhodey: Nareszcie się obudziłeś. Myślałem, że już cię nie zobaczę. Naprawdę się martwiłem. Jak się czujesz?
Tony: Gdzie… Yinsen?
Rhodey: Jest u Pepper. Sprawdza, co z małą
Tony: Chcę iść… do nich
Rhodey: Ledwo się obudziłeś. A czujesz się na siłach?
Tony: Raczej tak
Rhodey: Słuchaj, bo nie będę później powtarzał. Nie mam ochoty zbierać cię z podłogi. Rozumiesz, Tony?
Tony: Rhodey, ja tylko chcę się z nimi zobaczyć. Proszę cię. Zabierz mnie tam
Rhodey: Ech! Zabije nas
Tony: Zaryzykuję. To co? Mogę na ciebie liczyć?
Rhodey: Poczekaj. Pójdę po wózek
Tony: Dobra


Nie obchodziło mnie, co miałby później nam doktorek do zarzucenia. Przecież mam prawo zobaczyć się z moją rodziną. Martwię się, a to nic dziwnego, prawda?
Po jakiś kilku minutach, Rhodey przyszedł z wózkiem. Od razu odpiąłem się od kardiomonitora i ładowarki. Implant był w pełni naładowany. Bez większego trudu zawiózł mnie do sali Pep. Ciągle myślałem nad tym, co się wydarzyło w trakcie porodu, dlatego w razie zagrożenia, mam coś przy sobie. Nie muszą wiedzieć, że schowałem nóż do kieszeni. Nie pozwolę żyć drugiemu mordercy w moim domu. Nie ma prawa nazywać się moim synem.
Gdy byliśmy na miejscu, trafiliśmy na gadkę naszych doktorków, a Pep spała z maluszkami w objęciach. Nawet przytuliła Matta.


Dr Yinsen: Chyba coś mówiłem. Miałeś odpoczywać, a ty znowu mu pomagasz łamać zalecenia
Rhodey: Niech wie, co się dzieje. Będzie spokojniejszy
Dr Bernes: Ho, nie bądź taki uparty. Pozwól, żeby zobaczył się ze swoją rodziną
Dr Yinsen: Czy tylko ja widzę, że ledwo żyje?
Tony: Ale żyję
Dr Yinsen: I co z tego? Twoje serce musi jeszcze się zregenerować po…
Tony: Nie chcę tego słuchać! Przyszedłem odwiedzić Pepper i swoje dzieci. Mam do tego prawo, prawda?
Dr Yinsen: Masz… Victorio, gdyby znowu odleciał, wiesz, gdzie ma być?
Dr Bernes: Spokojnie. Zajmę się nim
Rhodey: No to ja już pójdę
Tony: Zostań
Rhodey: Nie, bo muszę zadzwonić do mamy. Niech wie, że została matką chrzestną
Tony: A! No tak. Całkiem wyleciało mi to z głowy
Rhodey: Będzie dobrze, Tony. Są silni
Tony: Jeden, aż za bardzo silny
Rhodey: Mówiłeś coś?
Tony: Nic
Rhodey: Okej, więc trzymaj się jakoś i nie mdlej
Tony: Spoko. Dam radę


Lekarka pozwoliła mi wziąć Lily na ręce. Taka maleńka, a już musi znosić ogromne piekło, które czułem przez wypadek. Historia kołem się toczy. Gene prawie mnie zabił i Matt zrobił to samo. Dotknąłem jej implantu, bo serduszko lekko biło bez czucia ciepła.


Tony: Wiem, jak tobie jest trudno. Prawie nie czujesz, jak żyjesz, a świecące kółko zastępuje twoje serduszko. Uwierz mi, ale przeżywałem ten sam ból. Współczuję ci, bo musisz przechodzić taki sam koszmar, co ja kiedyś. Jednak nie bój się. Przyzwyczaisz się, a ja pokażę ci, jak z tym żyć. Jesteś moją córeczką. Nie pozwolę, żebyś cierpiała przez Matta. Już nigdy więcej nie spojrzysz w oczy mordercy


Położyłem Lily przy Pepper, chwytając chłopca, który wyglądał na roczne dziecko. Nawet urosło mu kilka zębów. No nic. I tak nie ma, co tu szukać. Wyjąłem z kieszeni nóż, co wcześniej zwinąłem w sali, gdzie ktoś zostawił sztućce wraz z obiadem. Byłem gotowy wbić mu ostrze prosto w serce.


**Pepper**


Miałam tak piękny sen o domku rodzinnym, jak z całą czwórką mieszkamy razem. Jednak do rzeczywistości zbudził mnie instynkt matki. Ktoś chciał zrobić krzywdę moim dzieciom. Gwałtownie się zbudziłam, lecz trzymałam przy sobie Lily, a Tony… Co? Co on tu robi? Czy kompletnie zwariował?! Nie! Nie mogę mu na to pozwolić.


Pepper: Zostaw go! Puść… ten… nóż!
Tony: Przez niego cierpi. Chcesz wychowywać w domu mordercę?
Pepper: Tony, uspokój się. To nie jego wina
Tony: Czyżby? A kto doprowadził ją do takiego stanu?! Musi zginąć!
Pepper: Odłóż ten nóż. Nie rób Mattowi krzywdy. To jeszcze dziecko
Tony: Będziesz płakała za tym mordercą?! Mógł ją zabić! Koniec z nim
Pepper: Powiedziałam ci już. ODŁÓŻ TEN NÓŻ!
Tony: NIE MOGĘ! ON MUSI UMRZEĆ!


Byłam przerażona, co się działo z Tony’m. Nie panował nad sobą. Cholera! Jeszcze bardziej zbliżył nóż do jego klatki piersiowej.


Pepper: Tony… przestań. Nie zabijaj go. Co w ciebie wstąpiło?
Tony: Jest taki sam, jak Gene. Zrobił to samo, co on kiedyś mi przed laty, a teraz dzieje się tak samo. Nie mogę… Nie mogę patrzeć, jak cierpi
Pepper: Skarbie… Ja nie chcę cię stracić. Chcesz pójść do więzienia przez przeszłość, która cię ciągle w koszmarach nawiedza?
Tony: Pepper…
Pepper: Odłóż ten nóż


Jego ręce zaczęły drżeć i opuścił narzędzie, a dziecko dał do łóżeczka. Był rozkojarzony. Patrzył się na swoje ręce i na opuszczony przedmiot. Dopiero wtedy pojawiła się lekarka. To oni tacy głusi? Nie słyszeli, jak krzyczę? Tony chwycił się za serce, oddychając głęboko.


Tony: Przepraszam… Pepper
Dr Bernes: Czy możecie mi wyjaśnić, co się stało?
Tony: Chciałem…
Pepper: Tony przyszedł mnie odwiedzić
Tony: Co?
Pepper: No tak. Stęsknił się za mną tak, jak ja za nim
Dr Bernes: Na pewno wszystko gra?
Pepper: Pewnie. Jest dobrze. I muszę pokochać swoje dzieci. Nie mogą cierpieć przez swoje pochodzenie
Dr Bernes: Cieszę się, że w końcu rozumiesz


Uśmiechnęła się i wyszła z sali. Od razu przytuliłam się do Tony’ego. Czułam, jak jego serce bije niespokojne. W głębi duszy na pewno nie chciał zrobić dziecku krzywdy.


Tony: Pepper, przepraszam
Pepper: Wybaczam ci i pamiętaj, że on w niczym nie zawinił. Nie miał wpływu na instynkt z rodu Makluan. On tego nie wiedział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X