Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 4. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 4. Pokaż wszystkie posty

Part 96: Krok za krokiem

2 | Skomentuj

**Tony**

Nie było ani jednego dnia, by nie myśleć o Pep. Tak bardzo za nią tęsknię i chciałbym teraz być przy niej. Mam nadzieję, że daje sobie radę z maluchami. Nadal nie potrafiłem zasnąć, myśląc ciągle o mojej rodzinie. Czułem, że coś się stało, ale nie wiedziałem, czy nie są to mylne przeczucia. Ostatnio wariowałem przez iluzję, że widzę Gene'a.
Już chciałem zamknąć oczy, ale znowu słyszałem ten sam głos, co wcześniej.

Gene: Powinieneś zginąć... Nie zasługujesz na życie... Żaden z ciebie bohater... Jesteś mordercą... Zabiłeś swojego ojca... Tak... To byłeś ty. Pamiętasz?
Tony: Nie! Nie jestem mordercą

Ignorowałem wszystko, co mówiła zjawa. Jego tu nie ma. Pepper go zabiła. Nie może żyć. Starałem się skupić na czymś innym. Pomyśleć o wspólnych chwilach z żoną. Próbowałem się uspokoić, ale nadal gadał bzdury.

Gene: Przyznaj się, że miałeś dość Howarda... Miałeś dość tego, jak bardziej interesuje się firmą, niż tobą... Pamiętasz to? To ty spowodowałeś wypadek... Zabiłeś go
Tony: Nie! To byłeś ty!
Gene: Czyżby? Nie przypominam sobie, że tam byłem. Zabiłeś Howarda Starka
Tony: Nie!
Gene: Zabiłeś własnego ojca
Tony: NIE!
Gene: Odebrałeś mu życie

Nie potrafiłem się opanować, aż rzuciłem pustą szklankę po wodzie w drzwi. Swoim hałasem obudziłem Andrew, a szkło rozpadło się na kawałki. Pozostała jedynie dziura. Zacząłem zbierać szkło bez patrzenia na to, czy się kaleczę. Jednak dzięki tej reakcji, obraz tego drania zniknął z mojej głowy.

Andrew: W porządku?
Tony: Lepiej mnie zostaw. Nie chcę ci zrobić krzywdy
Andrew: Nawet jeśli spróbujesz, nie zostawię cię. Musisz w końcu zapanować nad bólem z przeszłości. Posłuchaj mnie, Tony. Siedzę w tym zakładzie dwa tygodnie i już zapomniałem, że mój przyjaciel zginął. Jest to dla mnie trudne, ale panuję nad sobą, dlatego teraz ja pomogę tobie
Tony: Dziękuję i przepraszam, że cię obudziłem
Andrew: Spoko. Nie pierwszy raz się tak dzieje. Już inni pacjenci budzili się w nocy z krzykiem. Nie jesteś jedyny. Pamiętaj, że walczymy razem. Musisz wytrwać
Tony: Wiem o tym
Andrew: Dasz radę

**Rhodey**

Lekarka pozwoliła mi znowu wejść do sali i o dziwo mama tam siedziała, rozmawiając z nim. Tak byłem zamyślony, że nie zauważyłem, jak przyszła.

Rhodey: Mamo?
Roberta: Już jestem. Wybacz, że tak późno, ale Pepper też do mnie dzwoniła i po raz kolejny rozprawa się przedłużyła
Rhodey: Co z tatą? Coś już pamięta?
Roberta: Miał amnezję? Dziwne. Przecież rozmawiam z nim normalnie
Rhodey: Tato?
David: Przypomniałem sobie. Teraz cię pamiętam, Rhodey
Rhodey: Dobrze, że jesteś z nami

Przytuliłem się do niego, bo w końcu wie, kim jestem, a swoje imię też zna. Cieszyłem się, jak szybko wracał do zdrowia. Pozostało jedynie czekać, aż będzie mógł z nami wrócić do domu. Niech Kontroler sobie nie myśli, że o nim zapomniałem. Dorwę drania.

Roberta: Powiedziałam mu, że został wujkiem. Cieszysz się, prawda?
David: I to bardzo

Nareszcie mogłem zobaczyć, jak szczerze się uśmiecha. Był szczęśliwy, bo ponownie byliśmy w komplecie z całą rodziną.

~*Następnego dnia*~

**Pepper**

Obudziłam się w innym pomieszczeniu, a siedziałam obok łóżka Lily. Musieli mnie przenieść. No nie! Matt znowu uciekł! Gdzie on jest?! Nerwowo szukałam rozrabiaki, licząc na to, że nic mu się nie stało. Gwałtownie zerwałam się z krzesła, wybiegając na korytarz.

Pepper: Matt, gdzie jesteś? Matt!
Dr Yinsen: Pielęgniarki się nim zajęły. Chodził wszędzie i czegoś szukał
Pepper: Gdzie jest?
Dr Yinsen: Już cię do niego prowadzę

Od razu pobiegłam za lekarzem do pokoju pielęgniarek. Po kilku minutach znaleźliśmy się na miejscu. Matt siedział, bawiąc się klockami. Dobrze, że się znalazł. Podziękowałam za opiekę oraz przepraszałam za jego ruchliwość. Jednak nad tym nie mogłam zapanować.

Dr Yinsen: Maluchy szybko rosną, ale Matt najszybciej, jak widzę
Pepper: A Lily? Jak się czuje?
Dr Yinsen: Żyje i nie musiałem wymieniać implantu. Zareagowałaś w ostatnim momencie. Naładowałem jej mechanizm, a siniaki znikną po kilku godzinach, bo szybkość regeneracji jest błyskawiczna
Pepper: Geny... Ale nic jej nie będzie?
Dr Yinsen: Jest dobrze. Na razie śpi i Victoria ma tam do niej zajrzeć. Nie martw się. Wróci do zdrowia. Jednak zastanawia mnie jedno. Dlaczego miała prawie wyrwany implant?
Pepper: Ktoś ją porwał, ale na szczęście już nikt jej nie skrzywdzi
Dr Yinsen: Sprawy Iron Mana?
Pepper: Nie. Sprawa osobista

Gdy wzięłam chłopczyka na ręce, poszłam do Lily, która nadal miała zamknięte oczy. Wykorzystałam ten czas, by przeczytać list, który leżał na szafce. Od Tony'ego? Nareszcie się odezwał. Czytałam pierwsze linijki i już wiedziałam, jak jest mu ciężko. Tęsknił za nami. Może pozwolą mi na zobaczenie się z nim. Zdecydowałam się zapytać Victorii.

Dr Bernes: Zostań najpierw przy Lily, a jak wyzdrowieje, zobaczysz się z Tony'm
Pepper: Coś nie tak?
Dr Bernes: Nie. Wszystko gra. Po prostu niech zobaczy was z całą rodziną. Będzie się cieszył na wasz widok. Zobaczysz. Jeszcze trochę i będziecie razem
Pepper: Na pewno będziemy

Tylko miłość pozwala mu przetrwać bez nas? Widać, że chce już końca terapii, która dopiero się zaczęła. Chwila... List był napisany cztery dni temu. Nie będę się na niego obrażać, ale liczę, że w końcu się spotkamy, gdy Lily dojdzie do siebie po porwaniu.

---**---

Kończymy fazę czwartą. Daleko jesteśmy, prawda? Jeszcze będzie wiele się działo, ale chcę wiedzieć, czy ta historia nie jest dla was nudna? Taka już niezbyt oryginalna czy ciekawa? Piszcie, jakie wy macie zdanie, a ja dostosuję się do tego. Pytania? :)

Part 95: Szybki wzrost, a to już nie nowość

2 | Skomentuj

**Whitney**

Ruda pałała gniewem, ale nie pociągnęła za spust. Tchórz. Jednak chciała dalej mnie zabić. Odruchowo wyjęła broń, strzelając na oślep we wszystko, aż natrafiłam na dziewczynkę. Niemożliwe! Jeszcze żyje? A! Już widzę! Ten drugi maluch skoczył w ostatnim momencie, że nie roztrzaskała głowy o ścianę. Pepper również zaczęła marnować amunicję, próbując trafić.

Whitney: To nic już nie da. Ona i tak umrze. Spóźniłaś się
Pepper: Och! Zamknij się!

Oberwałam w twarz, że maska po raz drugi wylądowała na podłogę. Nie zdołałam wycelować i odczułam piekło na twarzy. Waliła coraz mocniej, aż w końcu przestała. Co się dzieje?

Pepper: Dziękuję ci, że ją uratowałeś. Uciekaj z nią, bo zrobi się zaraz nieprzyjemnie
Matt: Ne, ne
Pepper: Lepiej mnie posłuchaj
Matt: Ne!
Whitney: Idiota
Pepper: Co?! Jak ty go nazwałaś?!
Whitney: Idiotą! Głucha jesteś? Przestrzelę ci uszy

Ponownie mierzyłam z broni, pociągając szybko za spust. Usłyszałam głośny strzał, ale poczułam się inaczej. Krwawię? A to suka! Trafiła mnie.

Pepper: Nie skończyłam z tobą

Wystrzeliła kolejne pociski, które przeszły przez ciało, dziurawiąc brzuch wraz z klatką piersiową, a ostatni strzał oddała prosto w głowę. Nic nie poczułam. Po prostu upadłam. Zdaje się, że dołączam do mojego ojca. Widzę go. Te światło... przyciąga mnie do siebie.

Whitney: W końcu się z tobą zobaczę i mi nie powiesz, że nie masz czasu. Będziemy razem

**Pepper**

Nie wierzę! Zrobiłam to, a Matt kopał w jej martwe ciało. Widziałam w jego oczach wściekłość. Boże! Przecież on przeze mnie stanie się mordercą. Co ja najlepszego zrobiłam? Musiałam go zabrać stąd razem z Lily. Wzięłam ich na ręce, a Whitney zostanie w piwnicy. Kiedy byliśmy bezpieczni, rozwiązałam jej wszystkie kończyny z lin, a usta odkleiłam od czarnej taśmy. Whitney zawsze była wariatką, ale zemsta za głupi żart? Chyba tak. Sprawdziłam, czy moja córeczka żyje, ale implant ledwo świecił, a oddech niezbyt odczuwalny. Kiepsko. Musiałam ją zabrać do szpitala.
Wyszliśmy z dalszej części bloku, napotykając starszą pani na klatce schodowej.

Sąsiadka: Myślałam, że już się wyprowadziłaś
Pepper: To prawda, ale przyszłam po moją córkę
Sąsiadka: A! To twój bachor tak wrzeszczał na dole? Wreszcie milczy
Pepper: Ty jej pomogłaś z porwaniem?
Sąsiadka: Mnie tu nie było. O niczym nie rozmawialiśmy. Przygotowałam obiad. Chcesz zjeść?
Pepper: Niestety, ale mam ważniejsze sprawy
Sąsiadka: I znowu tak samo. Nikt mnie nie lubi. Co ja wam zrobiłam?
Pepper: Nie wiem

Odeszłam bez dalszego zagadywania się z dawną sąsiadką i pojechałam do szpitala. Byłam przerażona stanem Lily. W każdej chwili mogła umrzeć. Nie mogę na to pozwolić. Poprosiłam Matta, by ją trzymał. Teraz mu w pełni ufałam. Po tym, jak złapał swoją siostrzyczkę, ratując od śmierci, śmiało mogłam go nazwać małym bohaterem. Coś w nim jest z Tony'ego, ale denerwujący charakter, jak niecierpliwość, chęć robienia psikusów i bycie rozrabiaką, akurat odziedziczył po mnie. Smucił się i tulił swoją siostrzyczkę, trzymając za jej malutką rączkę.
Po upływie godziny znaleźliśmy się w szpitalu. Natychmiast pobiegłam szukać doktorka w okularkach.

Pepper: Pomóżcie mi! Ona umiera!

Mój krzyk zdołał usłyszeć i na szczęście się pojawił. O nic nie pytał, zabierając Lily na operację. Najgorsze, co mogłam przeżyć. Usiadłam przed blokiem i on też się martwił.

Pepper: Przepraszam, że musiałeś na to patrzeć. Mam nadzieję, że nie będziesz robił tego samego, co właśnie zrobiłam
Matt: Ne, ne. Dobze becie
Pepper: Matt, jak ty się szybko uczysz. Jestem z ciebie dumna
Matt: Tak?
Pepper: Tak oraz za uratowanie Lily. Dziękuję

Przytuliłam go, całując w czoło. Nawet nie zauważyłam, jak zamknęłam oczy, zasypiając. Jak się obudzę, chcę, by Lily była przy mnie cała i zdrowa, ale to niemożliwe. Niestety. Jednak byłoby lepiej, gdyby Tony okazał wsparcia. Brakuje mi go. I to bardzo.

**Tony**

Było już późno, bo światła zgasły na korytarzu i w salach, co oznaczało czas na sen. Próbowałem zasnąć, ale myślałem o niej. O Pepper, dzieciach i moim przyjacielu. Przypomniałem sobie te piękne chwile, jak się poznaliśmy, potem wspólne Święta, zaręczyny, misje z pierścieniami... Tak. Wiele się wydarzyło. Nawet nie zdołam sobie przypomnieć wszystkiego, ale Rhodey nagrał mój taniec z Pep w czasie Świąt. Będę pamiętał wiele chwil. Tych wesołych, ale też tych mniej przyjemnych, jak próba zabicia Matta, Lily z implantem oraz przymusowy ślub. Ludzie z miłości planują takie wydarzenie, gdy są gotowi, a ja... Ja po prostu czułem, że tak musi... być.
Ktoś chodzi po korytarzu. Ostrożnie wstałem, kierując się do drzwi. Już chciałem je otworzyć, lecz do pokoju weszła Victoria.

Dr Bernes: Jeszcze nie śpisz? Powinieneś odpocząć. W twoim stanie...
Tony: Nie chcę tego słuchać po raz setny! List dostarczony?
Dr Bernes: Tak, a ty masz od niej kasetę. Miłego oglądania
Tony: To wszystko? Nic więcej nie powiesz?
Dr Bernes: Muszę wracać do szpitala. Do tego głównego. Później pogadamy, bo jest, o czym

Pożegnała się i wyszła. Była taka tajemnicza. Bałem się, że tu chodzi o moją rodzinę, ale nie będę histeryzować. Są bezpieczni. Rhodey miał o nich zadbać. No dobra. Włożyłem kasetę, oglądając nagranie od mojej ukochanej. Widziałem, jak Matt się wspina po szafkach w kuchni, a ona się z tego śmieje. Jej uroczy uśmiech, a Lily powiedziała pierwsze słowo. Ta pierwsza taśma była szczególnym dowodem na to, ile tracę, będąc od nich tak daleko. Gdyby nie Andrew, nie miałbym wsparcia wewnątrz zakładu. Zatrzymałem nagranie na chwili, jak się żegna, uśmiechając się znowu w ten sam sposób, jak poprzednio.

Tony: Tęsknię za tobą, Pep. Bez ciebie moje życie nie ma sensu. Pamiętaj, że bez twojej miłości, serce nie potrafiłoby bić tym ciepłem, jakie czujesz, gdy jesteś obok mnie

Part 94: Ósma klasa

2 | Skomentuj

**Pepper**


To było dziwne. Dlaczego ten komputer miał taki zgryźliwy charakter, przypominający mnie? Kurwa! A jeśli Tony...  Nie! Nie zrobiłby tego. Czyżby upodobnił swój system do mojego zachowania? Chyba będzie musiał mi składać wyjaśnienia. Nagle ktoś zadzwonił na komórkę. Nieznany numer. Mask. Zdaje się, że już wyszła z ukrycia.


Pepper: Madame Mask, zgadza się?

Whitney: Być może, ale wiesz, kim jestem pod maską, więc nie udawaj niewiedzy i przejdźmy do sedna
Pepper: Zabiję cię za porwanie Lily!
Whitney: Lily? A! Mówisz o tej małej rudej z implantem? Hmm... Tak. Jest ze mną
Pepper: Czego chcesz? Pieniędzy?
Whitney: Oj! Jesteś naiwna. Chcę jedynie zemsty
Pepper: Dalej rozpamiętujesz ósmą klasę? Przecież byliśmy dziećmi! Dlatego porwałaś Lily?!
Whitney: Nawet nie próbuj się usprawiedliwiać! Zniszczyłaś mi życie! Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko na oczach całej klasy! Przyrzekłam sobie, że zemszczę się na tobie w najbardziej okrutny sposób. Jako, że Iron Man ostatnio zrobił sobie wolne, wzięłam za cel twoją ukochaną córeczkę
Pepper: Jeśli ją skrzywdzisz, przysięgam, że znajdę cię i...
Whitney: A szukaj mnie, ale pamiętaj, że ona już cierpi

Może się rozłączyła, ale zdołałam ją namierzyć. Teraz dorwę tę sukę. Jeśli naprawdę skrzywdziła Lily, zabiję ją bez problemu. Przecież chyba nie ma pojęcia, że mam przy sobie broń. Bez trudu padnie martwa. Jednak nie mogę brać ze sobą Matta, a Roberta nadal nie wróciła.


Pepper: Będziesz musiał jednak iść ze mną, ale masz nie rozrabiać, jasne?


<<I tak będzie hałasował>>


Pepper: Prosił cię ktoś o zdanie?!


<<Tylko mówię>>


Pepper: To milcz! Denerwujesz mnie


<<Niby czemu? Bo przypominam ciebie?>>


Pepper: Co?! To Tony cię stworzył, żebyś była moją kopią?!


<<Mów mi FRIDAY>>


Pepper: Chyba muszę z nim szczerze porozmawiać, ale najpierw porachuję komuś kości


<<Powodzenia>>


Pepper: Pochlebiasz moje plany?


<<Chcesz uratować swoją córkę, więc idź i ją ratuj>>


Pepper: Uratuję. A gdzie Rhodey?


<<Obecnie przebywa na helikarierze w Rosji. Tam zlokalizowałam zbroję War Machine>>


Pepper: Skontaktuję się z nim, gdy wszystko skończy się dobrze


**Whitney**

No i znowu płacze. Możliwe, że słyszała swoją matkę. Nieważne. Nie skończę jej męczyć, dopóki nie umrze. Nawet, jak ją znajdzie, będzie martwa i od razu dołączy do niej. Ech! Niech skończy tak drzeć mordę! Przywiązałam bardziej ręce i nogi, by nie była w stanie się ruszyć. Taka mała, a jedynie, co umie powiedzieć, to "mama". Żałosne. Szukałam jakiejś mocnej taśmy, ale nigdzie jej nie ma... Moment... Ktoś idzie po schodach. Nie było czasu na lepszą kryjówkę, jak piwnica.

Whitney: Czego pani tu szuka?
Sąsiadka: Nie twój interes! Ja ciebie też nie pytam, co tam za rytuały odprawiasz
Whitney: Jakie...
Sąsiadka: Oj! Ty tam sama wiesz, jakie. Eee... Czy ona musi tak drzeć mordę? Ciągle ją słychać! Zrób coś!
Whitney: Nie mam taśmy, głupia babo!
Sąsiadka: Głupia?!

Nie spostrzegłam, jak mnie uderzyła mocno z pięści w twarz, aż spadła mi maska. Ma wyczucie.

Sąsiadka: Jesteś niezaradna. Bierz to i zaklej jej tę jadaczkę
Whitney: Dziwne
Sąsiadka: Co? Nie znałaś mnie z tej strony? A! Widzisz. Wiele o mnie nie wiesz. No to rób swoje, a ja idę robić obiad. Jak skończysz się bawić, zjesz ze mną?
Whitney: Czemu nie? Mogę zjeść

Uśmiechnęła się i wzięła wiadro z ziemniakami ze sobą. Dziwna baba, ale za to pomocna. Dzięki niej, ta smarkula w końcu zamilkła.

Whitney: No to teraz możemy kontynuować. Na czym skończyłam?

Podniosłam maskę z ziemi, zakładając ją na twarz, a później użyłam swojej ręki, by ściskać implant, jak najmocniej. Wiedziałam, że czuła ból, bo po jej policzkach spływały łzy. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Byłam w stanie posunąć się do wszystkiego. Taka zemsta. Zemsta, w której muszą być ofiary.
Gdy czułam, jak serce dziecka słabnie, ścisnęłam bardziej i już nic nie robiła. Nie wydała żadnego odgłosu. Teraz wystarczyło wyrwać mechaniczne serce z klatki piersiowej, by agonia dobiegła końca. Byłam tak blisko pozbawić bezbronnej życia, ale ktoś strzelił w drzwi.

Pepper: Nie ruszaj się, Whitney! To sprawa między nami! Puść Lily albo zarobisz kulkę z łeb
Whitney: Ha! A jednak mnie znalazłaś. Nie boję się ciebie. Już nic nie zrobisz, bo twoja córka...

Nie zdążyłam dokończyć, bo wparowała do środka z jeszcze innym dzieckiem. Hmm... No tak. Jej synek. Ech! Może miała broń, ale nie odczuwałam obawy o własne życie. Kontynuowałam tortury, aż nie spostrzegłam, jak blisko miałam przyłożony pistolet do głowy. Szybka jest. Wiedziałam, co powie, dlatego rzuciłam dzieckiem o ścianę.

Whitney: I co? To koniec. Przegrałaś

Part 93: Zemsta Whitney

2 | Skomentuj

**Rhodey**

Nikt nic nie mówi. Zero informacji o stanie ojca. Wdowa jedynie gadała z generałem, gdy ja próbowałem opanować emocje. Jednak coś mi się wydawało, że ma być jeszcze gorzej. Zdjąłem swój pancerz, bo na helikarierze każdy wiedział, kim jestem. Tu nie ma spraw incognito. Każdy wszystko wie.
Mijały długie godziny, że zaczynałem robić się niecierpliwy. Gwałtownie wstałem, jak otworzyły się drzwi.

Rhodey: Co z nim? Będzie żyć?
Lekarz: Nie będę kłamał, bo nie wygląda za dobrze. Nie jestem w stanie określić wszystkich obrażeń, a do tego potrzebna byłaby szczegółowa diagnostyka. Jednak jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Założyliśmy gips na złamanie i podajemy mu płyny
Rhodey: A mogę się z nim zobaczyć?
Lekarz: Kim jesteś?
Rhodey: Jego synem
Lekarz: W takim razie, proszę wejść
Rhodey: Dziękuję

Wszedłem do sali i od razu zakryłem usta dłonią przez to, co zobaczyłem. Zabandażowana głowa, ręce i kilka ran na twarzy. Na szczęście oddychał, ale miał maskę tlenową. Urządzenie pokazywało odpowiednie odczyty, że po prostu spał, choć musiałem być czujny. Dorwę Kontrolera za to, co zrobił. Mógł zabić mojego ojca. Nie pozwolę, by ten drań chodził bezkarnie. Chwyciłem go za rękę, by czuł, że nie jest sam, zaś mama powinna wiedzieć, do czego doszło. Próbowałem się do niej dodzwonić. Nie odbiera. Możliwe, że jest zajęta rozprawą.

**Pepper**

Rano podałam dzieciom kaszkę. Zjadły bez marudzenia, a później postanowiłam razem z nimi odwiedzić Rhodey'go w zbrojowni. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Odstawiłam maluchy do łóżeczek, by zobaczyć, kogo niesie. Okazało się, że to lekarka. Nigdy jej nie widziałam bez fartucha. Nawet nie zdołałabym zgadnąć, gdzie pracuje.

Pepper: Dzień dobry. Chce pani wejść?
Dr Bernes: Nie mam zbyt wiele czasu. Przyniosłam coś dla ciebie od Tony'ego
Pepper: List?
Dr Bernes: Tak
Pepper: Dziękuję. A jak się czuje?
Dr Bernes: Jest dobrze. Zresztą, sama się dowiesz, jak to przeczytasz. Mam mu przekazać jakąś wiadomość?
Pepper: Kasetę. Będzie nią zachwycony
Dr Bernes: Niech zgadnę... Dzieciaki rozrabiają?
Pepper: Szybko rosną. Matt już chodzi, a Lily poznaje pierwsze słowa
Dr Bernes: Dajesz z nią radę?
Pepper: Jest ciężko, bo już wie, co się stało. Teraz musi znieść ból
Dr Bernes: Nie martw się. Da radę. Gdyby coś się działo, zadzwoń. Ciągle jestem pod telefonem
Pepper: Dziękuję

I pożegnałyśmy się. Ledwo zamknęłam drzwi i dzieci tak po prostu mi zniknęły. Gdzie polazły? Matt już umie chodzić i biegać, ale Lily nadal nie. Zaczęłam je szukać po całym mieszkaniu. To nie było śmieszne. I wtedy coś poczułam. Ciarki na plecach. Światła zgasły.

Lily: MAMA!
Pepper: Lily! Gdzie jesteś?! LILY!

Krzyczałam przerażona, rozglądając się w stronę, skąd dochodził głos. Po chwili wszystkie lampy znowu rozbłysły, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. O! Matt spokojnie chodzi z misiem po korytarzu. Chwyciłam go za ręce, próbując być spokojna.

Pepper: Dobrze, że nic ci się nie stało. A widziałeś gdzieś swoją siostrzyczkę Lily?

Znowu mnie nie słuchał i skoczył na kanapę. Pobiegł do pokoju po... kredki. Chwycił też jakieś papiery. Nie! Nie te! Ona mnie zabije! Nie może! Albo chwila... On coś rysuje. Może był dzieckiem, ale coś rozumiałam z jego bazgrołów. Narysował twarz Whitney? Dlaczego? Natychmiast chwyciłam Matta, biegnąc do zbrojowni. Musiałam znaleźć małą. Jeśli spadnie jej, choć jeden rudy włos z głowy, ta małpa mnie popamięta.

**Rhodey**

Dochodziła już osiemnasta. Natasha już więcej się nie pojawiła, ale zjawiła się za to Victoria. Dziwne. Nie powinna być w zakładzie psychiatrycznym? Od razu weszła do sali, gdzie byłem przy tacie. Gdy już miałem zamiar zapytać, co tutaj robi, zauważyłem, jak podniósł powieki lekko do góry. Rozglądał się i był rozkojarzony.

Dr Bernes: Dzień dobry, panie Rhodes. Przyszłam pana zbadać. Proszę się nie bać. Nie zrobię krzywdy
David: Kim... ja... jestem? Kim ty... jesteś?
Rhodey: Tato, nie poznajesz mnie? Jestem Rhodey. Twój syn, pamiętasz?
David: Nie poznaję
Dr Bernes: Muszę go zbadać. Wyjdź na chwilę
Rhodey: On mnie... nie... poznaje
Dr Bernes: Spokojnie, Rhodey. Jest wstrząśnięty i zagubiony tym, co się stało

Wykonałem jej prośbę, ale byłem skołowany. Co ten drań mu zrobił? Jak bardzo go skrzywdził? Przecież mój tata zawsze miał świetną pamięć jako jeden z głównych strategów w lotnictwie wojskowym.  Liczę, że mama przypomni wspomnienia, które ma ukryte głęboko w swojej podświadomości. Na razie musiałem jedynie czekać. Nic nie mogłem zrobić, a to było najgorsze w tej chwili. Nie mogłem pomóc.

**Pepper**

Matt siedział na kolankach, gdy próbowałam znaleźć tę flądrę. Lily pewnie się boi, a w dodatku za godzinę czeka ją kolejne ładowanie implantu. Do tego czasu muszę ją znaleźć.

Pepper: No dalej! Połącz się! Znajdź Madame Mask. Szukaj sygnatury energetycznej wroga

<<Nie gorączkuj się, Pepper. Madame Mask pozostaje nieuchwytna>>

Pepper: Czekaj... Skąd znasz moje imię?

<<Dzięki wbudowanemu skanerowi, wiem, że tu siedzisz>>

Pepper: No dobra. Pomóż mi ją znaleźć, BO INACZEJ PRZEROBIĘ CIĘ NA GADAJĄCY TOSTER Z KÓŁKAMI!

Part 92: Sojusznicy

3 | Skomentuj
**Tony**

Andrew wiedział, że mówiłem o tej samej Pepper, która zmieniła moje życie. Dzięki niej zapomniałem o zemście. Teraz wolałbym, by otrzymała ten list. Musi wiedzieć, jak bez nich czuję się okropnie. Wskazałem mu, gdzie leżała kartka. Prosiłem, żeby ją przekazał.

Andrew: Siedzę tu już dwa tygodnie i nawet nie pomyślałem o napisaniu listu do rodziny. To ci jakoś pomaga?
Tony: Nie wiem. Napisałem dopiero pierwszy, a ona mi da kasetę z nagraniem. Coś za coś. Ty też spróbuj
Andrew: Sam nie wiem, jak to zrobić. Nie umiem
Tony: Po prostu skup się na tym, co chcesz przekazać. Reszta pójdzie z górki
Andrew: No dobra. Spróbuję, ale jeśli coś się nie uda...
Tony: Uda się, Andrew. Na pewno się uda
Andrew: Czujesz się dobrze?
Tony: Tak. Idź dać ten list

Uśmiechnąłem się, a kiedy zniknął z pokoju, zacząłem wstawać na nogi. Słyszałem, jak Victoria rozmawia z doktorkiem. Mam bardzo przerąbane? No nic. Chętnie ich wysłucham. Zdołałem ledwo wstać, ale znowu poczułem się słabo, więc usiadłem na brzegu łóżka, nasłuchując lekarzy.

Dr Yinsen: Nie podoba mi się to
Dr Bernes: Niby co?
Dr Yinsen: Że umieściłaś go w szpitalu dla obłąkanych
Dr Bernes: Sam tego chciał
Dr Yinsen: Dziwne
Dr Bernes: Raczej normalne. Chce zapanować nad swoją traumą z wypadku. Za miesiąc wróci do rodziny
Dr Yinsen: Wypisz go wcześniej
Dr Bernes: Myślałam nad tym, ale muszę mieć pewność, że panuje nad sobą i nie zrobi nikomu krzywdy. Nawet sobie... Chwila... Andrew idzie. Zaraz skończymy rozmowę... Cześć, Andrew. Coś nie tak?
Andrew: Jest dobrze, ale czy mogłaby pani wysłać ten list do jego dziewczyny?
Dr Yinsen: Widzisz? Już tęskni. Powinien być w domu
Dr Bernes: Dzięki. Przekażę go. A ty też masz jakiś?
Andrew: Będę pisać. Rachele powinna wiedzieć, że żyję
Dr Yinsen: Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
Dr Bernes: Nie wrzeszcz

Jak zwykle dogadują się między sobą bez problemu. Doktorek wywalczy mi szybką wolność. Czuję to. Niebawem się z Pepper zobaczę. Moja kochana Pep. Moment... Co ona powiedziała? Ech! Zamyśliłem się.

Dr Yinsen: Co mam zrobić, żebyś go przestała traktować, jak wariata?
Dr Bernes: Posłuchaj mnie, Ho. On próbował zabić swojego syna, a to nie należy do normalnych zachowań. Podjął się leczenia, więc próbuję mu pomóc
Dr Yinsen: Zrobił tylko raz taki błąd. Nie każ go w taki sposób. Przecież Tony jest Iron Manem. Ratuje ludzkie życia, narażając swoje własne. Zapomniałaś o tym?
Dr Bernes: Wiem, że go lubisz, ale musisz wiedzieć, że...
Dr Yinsen: Zostaw go jeszcze do końca tego tygodnia. Jeśli zobaczysz efekty pozytywne terapii, wypuścisz go. Jeśli nie, możesz więzić Tony'ego dalej
Dr Bernes: Ho, ja nie...
Dr Yinsen: Cicho! Masz tak zrobić, jasne?
Dr Bernes: Ech! No zgoda, ale najpierw musi dojść do siebie

Jupi! Dziękuję ci, doktorku! Będę wolny! Nieźle nagadał Victorii, ale muszę wziąć się w garść, by być stabilny emocjonalnie. Nie mogę przez głupi wypadek krzywdzić innych. Potrzebuję zmian.

**Rhodey**

Próbowałem się skontaktować z Natashą. Od jakiś pół godzin nie odbiera. Bez niej nie uratuję taty. Było z nim naprawdę ciężko. Zbroja musiała coś przeoczyć. Nerwowo rozglądałem się, czy pszczelarze się nie zbliżają. Znowu narobiłem trochę hałasu, strzelając w górne skrzynie. Cholera! Znaleźli nas. Muszę coś wymyślić. No już! Rhodey, rusz głową!
Nagle usłyszałem, jak z dachu kruszy się szkło przez tajemniczą postać, która swoimi bransoletami wystrzeliła żądła, neutralizując agentów AIM. Chwila... Czy to nie Black Widow?

Rhodey: Natasha!
Natasha: Dobrze cię widzieć, Rhodey. A gdzie jest Iron Man?
Rhodey: Nie ma go. Dzwoniłem do ciebie. Nie odbierałaś. Mogę wiedzieć...
Natasha: Cicho! Ktoś tu jest
Kontroler: Bystra jesteś, Black Widow, a może wolisz Natasha Romanoff?
Natasha: Kontroler
Kontroler: Nie inaczej. Po co tu przyszłaś? Na tę imprezę nie masz wstępu
Natasha: Teraz już mam

Wystrzeliła żądła, paraliżując szaleńca. Nie był w stanie ich uniknąć, bo zaatakowała bardzo szybko i nie mógł tego przewidzieć. Użyłem repulsorów w celu oczyszczenia nam drogi. Agentów zbierała się spora gromadka. Nie mieliśmy czasu na walkę z nimi. Natasha kazała mi uciekać przez dach. Tak też zrobiłem. Chwyciłem ją i ojca, wzbijając się w powietrze.

Rhodey: Gdzie jest jakiś szpital w pobliżu?
Natasha: Leć na helikarier. Tylko tam nie będzie kłopotu
Rhodey: Nie mam zbyt wiele zasilania na lot do Nowego Jorku
Natasha: Fury akurat mnie wysłał na misję. Masz szczęście, bo niedaleko miałam starcie z Hydrą

<<Uwaga! Zbroja jest namierzana>>

Rhodey: Żartujesz?

<<Nie. Lepiej coś zrób, bo cię zestrzelą>>

Wycelowałem rakiety w pociski, lecące za nami. Dobra. Udało się. Powoli ten system zaczął mnie denerwować. Nawet na misji nie mogę od niej odpocząć. Po jakiejś godzinie znaleźliśmy się bezpiecznie na helikarierze. Natychmiast krzyczałem, by zjawił się jakiś lekarz. Od razu dwóch specjalistów z SHIELD zajęło się nim. Dziś mam dużo szczęścia, a pomoc Wdowy będzie niezapomniana. Czekałem na jakieś informacje, zaglądając nerwowo na zegarek. Oby Tony z Pepper czuli się lepiej, niż ja teraz, choć już wiem, jak on się czuł, czekając na jakiekolwiek wieści. Jednak w jego przypadku skończyło się na próbie akceptacji odejścia ojca, bo nigdy go później nie zobaczył.

Part 91: Powrót Kontrolera

2 | Skomentuj

**Rhodey**

Nie miałem czasu na dalsze pogawędki z komputerową wersją kopii Pepper. O jedną rudą za dużo. No dobra. Wystarczy tych żartów. Jeśli komputer się nie myli, znajdę mojego ojca w Rosji. Wiem, że kiedyś leciał do Europy, ale nie tam. To musi być pomyłka, ale muszę sprawdzić ten sygnał.
Gdy uzbroiłem się w zbroję, poleciałem za współrzędnymi. Mam nadzieję, że nikt nie zrobił mu krzywdy. Cały lot zajął mi dziesięć godzin. Ostrożnie wylądowałem przed hangarem.

Rhodey: Stąd dochodzi sygnał. Dziwne... Coś mi tu nie gra

<<Ostrzeżenie! Wykryto silne pole magnetyczne>>

Rhodey: Zbroja wytrzyma jego działanie?

<<Bez problemu... Uwaga!>>

Rhodey: Co znowu?

<<Przyciąganie jest silniejsze i zbroja może ulec uszkodzeniu>>

Rhodey: Mówiłaś, że wytrzyma!

<<Ale nie taką moc>>

Nagle poczułem, że nie mogę się ruszyć i w jednej chwili coś silnie zaczęło mnie do siebie przyciągać. Od razu rzuciło na ścianę, która była, jak wielki magnes. Cholera! Mogłem przewidzieć, że to jakaś pułapka. Wszystko stało się jasne, gdy w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej przez oświetlenie hangaru, a najbardziej tam, gdzie byłem unieruchomiony. Z cienia wyszedł Kontroler. No pięknie. Mam przerąbane.

Kontroler: A więc to ty, War Machine? Dawno się nie widzieliśmy
Rhodey: Myślałem, że nigdy więcej nie będę musiał na ciebie zaglądać
Kontroler: A jednak się tu spotykamy. Wiem, czego chcesz i oboje możemy coś zyskać
Rhodey: Niczego ci nie dam
Kontroler: Hmm... To lepiej zmień szybko zdanie, jeśli chcesz, by David Rhodes wrócił w całości do domu. No chyba, że wolisz w kawałkach. Twój wybór

Wskazał na pszczelarzy, którzy trzymali go za ręce, a on był nieprzytomny. Nie wyglądał zbyt dobrze. Nie wiem, co mu zrobili, ale wszędzie znalazły się rany na ciele po różnych narzędziach. Od razu poczułem strach o ojca. Nie chciałem go stracić. Musiałem coś wymyślić.

Rhodey: Puść go wolno! Natychmiast, bo inaczej...
Kontroler: Bo inaczej, co? Jesteś słaby i nic mi nie zrobisz. To ja mam przewagę. Oddaj mi zbroję, a puszczę twojego ojca. Czas ucieka. Lepiej się zastanów
Rhodey: No zgoda. To tylko głupia zbroja. Weź ją sobie!

Wyłączył działanie płyty, że mogłem zejść. Kontroler wpatrywał się w pancerz i chciał go dotknąć, ale... No właśnie. Ja się nie poddałem. Gdy już chciał zabrać mi War Machine, wystrzeliłem kilka rakiet w każdą lampę, by zrobiło się ciemno. Nie mogli widzieć, że zbliżam się do ich więźnia. Co jakiś czas strzelałem w skrzynię, co wybuchały po jednym uderzeniu.

Kontroler: Znajdźcie go! Nie może nam uciec! Muszę mieć tę zbroję! RUSZAĆ SIĘ!

Nieźle go wkurzyłem, ale musiałem znaleźć ojca w tych egipskich ciemnościach. Przeskanowałem cały teren, szukając życia. Widziałem przez sensory, jak agenci AIM biegają w koło z... noktowizorami? Cholera! Pieprzona technologia. Kończy mi się czas. No dalej, tato. Gdzie jesteś?

Rhodey: Przeskanuj cały obszar. Czy poza pszczelarzami zdołasz go namierzyć?

<<Jest za tobą>>

Rhodey: Co?

FRIDAY miała rację. Leżał przede mną skuty w kajdanki. Boże! Jak on wygląda? Musiałem sprawdzić skanem medycznym, czy potrzebuje pomocy lekarzy.

<<Złamanie kości przedramienia, utrata przytomności i odwodnienie>>

Rhodey: Muszę go stąd zabrać. Gdzie jest najbliższy szpital?

<<5 godzin drogi>>

Rhodey: Żartujesz?

<<Nie dzisiaj>>

Rhodey: No dobra. Wybierz numer do Natashy. Przyda mi się jej wsparcie

<<Łączenie...>>

**Tony**

Powoli odzyskiwałem siły, a do pokoju wszedł Andrew. Myślałem, że narobiłem mu kłopotów. Że nie będzie chciał się do mnie odzywać. Usiadłem na pół leżąco, choć jeszcze czułem ból przy implancie. Stare szwy zastąpione nowymi.

Andrew: Jak się czujesz? Wybacz, że cię tak zmuszałem do mówienia o twojej traumie
Tony: W porządku. Nic się nie stało. Hehe! Bywało gorzej
Andrew: Przykro mi, co cię musiało spotkać. Życie z taką "pamiątką" bywa trudne?
Tony: Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo
Andrew: Naprawdę przepraszam
Tony: Nie musisz... Wiesz, że twoja sytuacja z synem przypomina mi moją?
Andrew: Nie wiedziałem, choć mówiłeś o nim. Dlatego tu jesteś?
Tony: Tak. Mówiłem wcześniej i to ty mi powinieneś wybaczyć za zepsucie spotkania
Andrew: Nie przejmuj się. Nie mam ci tego za złe. Dobrze, że żyjesz
Tony: Mogę cię o coś poprosić?
Andrew: Zależy
Tony: Pomóż mi walczyć z lękami. Chcę żyć, jak normalny człowiek
Andrew: Spokojnie. Od tego mamy tę grupę wsparcia
Tony: Dzięki
Andrew: Coś jeszcze?
Tony: Muszę wysłać list
Andrew: Spoko. Dam go Victorii i przekaże. Do kogo pisałeś?
Tony: Do Pepper

Part 90: War Machine

4 | Skomentuj


**Rhodey**

Komputer skanował cały obszar i nadal nic nie było o aktywności przestępców. Nawet brak śladu po Kontrolerze, a Mask nie wyszła z ukrycia, choć na nią trzeba uważać.

<<Wybiła północ. Alarmy o zagrożeniach wyłączone>>

Rhodey: Poważnie? A możesz je włączyć? Jeszcze nie skończyłem

<<Proszę podać kod dezaktywujący>>

Rhodey: No nie! Ja się tak nie bawię! Masz szukać dalej!

<<Proszę poczekać do następnego dnia, ale nie sądzę, by to było konieczne>

Rhodey: A to niby dlaczego?

<< Po zniknięciu sygnatury energetycznej Whiplasha, Mandaryna i Blizzarda, sądzę, że nie ma powodów do obaw>>

Rhodey: W takim razie, bądź taka miła i RUSZ TYM SWOIM MÓZGIEM! Muszę znaleźć ojca. Szukaj Davida Rhodes

<<Radzę ci zasnąć, Rhodey>>

Rhodey: Chwila... Skąd ty wiesz...

<< Mój stwórca wbudował we mnie też skaner i wiem, że teraz tu siedzisz. Powinieneś odpocząć, a kiedy już to zrobisz, włączę systemy>>

Rhodey: Jesteś bardziej podobna do człowieka

<<Uczę się>>

Ech! Przyznałem komputerowi rację i poszedłem zdrzemnąć się na kanapę. Nie wierzę, że system w zbrojowni brzmi, jak kobieta. Myślałem, że Pepper jest jego jedyną. Haha! Coś mi się wydaje, że mój przyjaciel skrywa wiele sekretów. Ciekawe, jak ją nazwał?

**Tony**

Gwałtownie się obudziłem, biorąc jeden głęboki wdech. Później już oddychałem spokojnie, ale rozglądałem się, szukając znajomej twarzy. Rozpoznałem Victorię i... Yinsena? Znowu tu samo. Nic nie rozumiem.

Tony: Co się stało?
Dr Yinsen: Przywróciliśmy cię do życia tak, jak zawsze. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że stres jest dla ciebie zabójczy? To właśnie przez niego mogłeś stąd odlecieć na zawsze
Tony; Dziwne. Przecież nie walczyłem
Dr Bernes: Nie w tym rzecz, Tony. Kabelki z implantu się przepaliły wskutek zbyt szybkiego bicia serca, bo znowu przypomniałeś sobie wypadek. Andrew mówił, że zachowywałeś się dziwnie. Krzyczałeś na kogoś
Tony: Nie pamiętam
Dr Bernes: W porządku. Chyba nawet tak będzie dla ciebie lepiej. Hmm... Musisz odpocząć i nie denerwuj się, bo naprawdę kiedyś tu wykitujesz
Tony: Mogę zostać sam?
Dr Bernes: Możesz

Nadal nie potrafiłem powiązać faktów. Przez moje lęki prawie mogłem umrzeć. Muszę jakoś nad nimi zapanować. Mam nadzieję, że Andrew mi pomoże.

**Pepper**

Już druga nad ranem? Nie wierzę, a Matta dalej roznosi energia. Kiedy mu się znudzi? Dobrze, że Lily zasnęła, ale tego diabełka trzeba dorwać. Nie miałam zbyt wiele siły, lecz starałam się go złapać. Jednak był szybszy ode mnie. Postanowiłam zastawić pułapkę przed wejściem do kuchni. Zatrzymałam się tam, czekając na tego wariata. Aha! Leci. Zaraz go dopadnę. No chodź tu. Jeszcze chwila... O! Jest!

Pepper: Mam cię. Teraz mi grzecznie pójdziesz spać albo przywiążę do łóżeczka. Masz wybór. Będziesz spał? Będziesz?

Wzięłam go na ręce i położyłam do łóżeczka przy Lily. Przez chwilę jego ręce próbowały coś chwycić. Dałam mu misia, żeby miał jakąś maskotkę. Jeśli tak będzie robił każdego dnia, nie wytrzymam z nim sama. Nie chciałabym zawracać głowy Robercie, bo jest prawniczką, ale na pewno dałaby radę mi pomóc. Zwłaszcza z Mattem. Czy te geny Makluańskie faktycznie wzmagają aktywność fizyczną? Nawet samodzielnie się uczą bez wzorców. Czego się mogę po moich maluchach jeszcze spodziewać? Niebawem będą na tyle duże, że będą robić, na co będą miały ochotę. Chwila... A Rhodey'go nadal nie ma? Przecież w zbrojowni jest bezpieczny. Nic mu na pewno nie grozi. Zresztą, ja idę uderzyć w kimę. Histeryka dorwę później.

**Kontroler**

Ktoś usiłuje go znaleźć? Niech mu będzie. Pora wprowadzić dalszy ciąg planu, a do tego potrzebuję kobiecej ręki. Na Viper raczej nie mogę liczyć, ale Madame Mask z pewnością zechce ze mną współpracować. Razem zniszczymy Iron Mana i jego blaszaną spółkę. Jednak najpierw muszę dopilnować, by mój więzień nie uciekł. Jest mi potrzebny, bo bez niego nie zmuszę Rhodesa po raz kolejny do czegoś dla mnie ważnego. Muszę dostać zbroję w swoje ręce.

**Rhodey**

Wstałem z kanapy o piątej, ale tyle mi wystarczyło, by wziąć się do roboty. Systemy znowu były włączone, a komputer mógł kończyć skanowanie.

Rhodey: No dalej, tato. Daj jakiś znak życia. Jakikolwiek. Powiedz mi, gdzie jesteś?

<<Lokalizacja ustalona: Moskwa>>

Rhodey: Moskwa? Kurczę. No to mamy problem. Rosjanie nie lubią Amerykanów

<<W zbroi nie widać twojej tożsamości>>

Rhodey: Wiem, ale... No właśnie... Jak ty się nazywasz?

<<FRIDAY>>

Rhodey; Oryginalny to on nie był

<<Pilnuj swojego nosa i zakładaj zbroję>>

Rhodey: Czy Tony cię na kogoś wzorował?

<<Nie wiem, a kogoś ci przypominam?>>

Rhodey: Tak. Taką jedną rudą. Jest jego żoną

Part 89: Kaseta za list

1 | Skomentuj

**Victoria**

Tony nie wyglądał za dobrze, a to nie było sprawą wspomnień z wypadku. Poprosiłam Andrew, by go zabrał do pokoju. Ostrożnie podniósł chłopaka, biorąc sposobem matczynym, gdzie miał zjawić się Ho. Natychmiast do niego zadzwoniłam. Zemdlał drugi raz tego samego dnia. Coś tu nie gra. Mam nadzieję, że znajdziemy przyczynę ataku.

Dr Bernes: Zanim zjawi się odpowiedni lekarz, powiedz mi, jak do tego doszło?
Andrew: Mówił nam, dlaczego tu jest, a potem zaczął się rozglądać i krzyczał, że ten ktoś nie oszczędziłby chyba jego ojca. Nie wiem, o co chodziło, ale tak nagle zemdlał
Dr Bernes: Nadal uważam, że lęki nic z tym nie mają wspólnego. Czy mógłbyś sprawdzić, czy dr Yinsen już przyszedł? Taki w siwych włosach z okrągłymi okularkami. Jak go zobaczysz, zaprowadź lekarza do nas
Andrew: Dobrze. A będzie żyć? Wygląda prawie, jak trup
Dr Bernes: Będzie trupem, jeśli nie rozwiążemy problemu na czas
Andrew: Chciałem spytać Tony'ego, co miał na myśli, mówiąc o "pamiątce"
Dr Bernes: Najpierw idź po specjalistę, a później dowiesz się wszystkiego

Gdy Andrew miał dopilnować, by Ho trafił do odpowiedniego pokoju, sprawdziłam funkcje życiowe. Puls słabł, a oddech ledwo wyczuwalny. Musiałam zbadać implant. Może w nim tkwi przyczyna? Już chciałam przyłożyć stetoskop do klatki piersiowej, ale zjawił się przyjaciel wraz z pacjentem. Wyglądał na zdenerwowanego, bo nie wiedział, skąd u mnie taka panika. Niech lepiej sam zobaczy, co jest grane. Wystarczyło, że spojrzał przez parę sekund na mechanizm i wiedział, w jakim stanie był Tony.

Dr Bernes: Co robimy?
Dr Yinsen: Musimy wyjąć implant, by zlutować kable. Prawdopodobnie przez zbyt szybkie bicie serca doszło do zwarcia w obwodzie, przez co nie może dobrze działać
Dr Bernes: Czyli operujemy?
Andrew: Jaki implant? Operacja? Przecież on jedynie zemdlał. To musi być przez traumę, bo sam kiedyś tam miałem
Dr Bernes: Wspomniałeś o "pamiątce"
Andrew: No tak
Dr Bernes: Więc przyjrzyj się temu kółku, co świeci w nim. Właśnie taką pamiątkę otrzymał po wypadku
Dr Yinsen: Pogadacie sobie później. Trzeba działać
Andrew: Mam nadzieję, że to nie moja wina. Nalegałem, by mówił...
Dr Yinsen: Dość tej gadaniny! Musisz stąd wyjść i pozwolić nam pracować

Po wyjściu Andrew z sali zabraliśmy się za zabieg. Niby nie był skomplikowany, ale zawsze może dojść do niespodziewanych komplikacji. Ho zbiegł po sprzęt, gdy ja próbowałam znieczulić Tony'ego. Teraz powinno wystarczyć zwykłe znieczulenie miejscowe. Raczej nie będzie czuł bólu.
10 minut później, przyjaciel przybiegł z lutownicą i sprzętem chirurgicznym.

Dr Bernes: Jest znieczulony. Możemy zaczynać
Dr Yinsen: To pójdzie szybciej, bo tu nie ma bomby
Dr Bernes: Ale nie możemy tego spieprzyć
Dr Yinsen: Wiem... Damy radę
Dr Bernes: Oby, bo nie chcę go mieć na sumieniu

Znieczulenie działało, bo przy zdejmowaniu szwów nie zareagował na cięcia. To dobrze.

**Pepper**

Najpierw spokój, a teraz płacz dziecka. Kogo? Oboje płakali. Najbardziej to Lily. Od razu przytuliłam ją do siebie, uspokajając. Nawet nie zauważyłam, że Matt przestał ryczeć. Zrobiło się cicho, bo mała znowu zdołała się rozchmurzyć.

Pepper: Miałaś straszny sen? Nie martw się. Ciągle jestem przy tobie
Lily: Mama
Pepper: Lily?
Lily: Mama!
Pepper: Ty mówisz!

Byłam w szoku, ale powiedziała samodzielnie bez problemu. Od razu poszłam po kamerę i wtedy zauważyłam, jak Matt wspinał się po szafkach i szperał przy półkach w kuchni. Co jest grane? Natychmiast chwyciłam chłopczyka w pasie, by nie zrzucił talerzy z górnych szafek. Jednak on chciał dalej tam szperać i zaczął mnie kopać po nogach. Napastnik.

Pepper: A co to ma znaczyć, Matt? Żadnego mi tu buntu, jasne?

Głupio się uśmiechał, aż zaczął kopać po dolnych szafkach. Jeju! Ile on ma energii? Wzięłam kamerę, nakręcając ten moment, jak roznosiła go energia, wyżywając się na wszystkim, co popadnie.

Pepper: Nasz synek rośnie na silnego mężczyznę. Chyba udał się do ciebie. Za to Lily potrafi mówić pierwsze słowo. Chcesz ją usłyszeć?

Zabrałam Matta na ręce, trzymając kamerę, by sfilmować, jak dziewczynka pokazuje swoją zdolność. Powiedziała jedynie to samo słowo, co wcześniej, ale to wystarczyło dla udokumentowania czegoś ważnego w jej życiu.

Pepper: Teraz widzisz, że mamy zdolne dzieciaki. Tak szybko się uczą. Zupełnie same. Zobacz, jakie mądre. Jesteś z nich dumny, prawda? Ciekawe, czym ty chcesz się podzielić z nami. Tęsknimy

Uśmiechnęłam się, kończąc nagranie.

**Victoria**

Udało się bez problemów zlutować kable. Ho zasługuje na miano elektryka. Śmiał się z tego tytułu, bo przecież wcześniej sama zdobyłam zdolność sapera. Takie życie. Same niespodzianki, a ciągle się uczymy.

**Rhodey**

Przeglądałem raporty z ostatnich miesięcy. Nie było zwiększonej przestępczości, a wręcz przeciwnie, bo zmalała. I tak muszę być gotowy, gdyby świat potrzebował bohatera. Może przy okazji dowiem się, gdzie jest mój ojciec. Dopilnuję, by wrócił do nas. Do domu.

Part 88: On miał gorzej

3 | Skomentuj

**Tony**


A jednak nie będę już spał. Trochę dziwne, że o tej porze organizują spotkanie. No nic. Zobaczymy, co na nim robią. Może faktycznie dzięki temu wygram z traumą? Kto wie? Warto spróbować.
Znajdywałem się w sali terapeutycznej, co było napisane przed wejściem. W środku każdy z facetów miał uniform zakładu, a jedynie dr Bernes wyróżniała się niebieskim fartuchem szpitalnym.


Dr Bernes: O! Cześć, Tony. Już lepiej się czujesz?
Tony: Chyba tak. To twój pomysł z tą grupą?
Dr Bernes: Nie. Ja jedynie musiałam zobaczyć, ile osób dziś bierze w tym udział, a tak tu dowodzi Andrew, którego miałeś okazję już poznać. Hmm… No to nie będę wam przeszkadzać. Możecie zaczynać


Uśmiechnęła się i zostaliśmy sami. Znowu byłem zmieszany. Jak się zachować? Co mówić? Na szczęście prowadzący rozpoczął spotkanie, witając nas wszystkich po imieniu. No i musiał też wspomnieć o mnie.


Andrew: Pamiętajcie, że naszym celem jest walka z traumą. Pozwólcie, że opowiem naszemu gościowi, co musiałem przeżyć. Zechcesz mnie wysłuchać?
Tony: Tak. Mów. Chętnie posłucham
Andrew: No to dla urzeczywistnienia sytuacji, cofnijmy się do czasów wojny. Byłem żołnierzem w czasie misji, którą wyznaczono do Afganistanu. Byłem całkowicie przygotowany bojowo. Nie spodziewałem się żadnych niespodzianek. I nagle mój przyjaciel daje mi ostrzeżenie do wycofania się. Wrogich sił było coraz więcej, a piasek utrudniał widoczność. Nagle nastąpił atak z zaskoczenia. Teraz to ja ostrzegłem Steve’a do odwrotu, ale nastąpił strzał. W jednej chwili straciłem najbliższego mi druha i przyjaciela. Czy pogodziłem się z tym? Na początku byłem rozkojarzony, co się stało, a potem ta krew, kula… Wtedy… Wtedy już wiedziałem, do czego doszło. Najpierw rozglądałem się za mordercą, lecz okazało się, że jeden żołnierz z mojej drużyny go zabił, gdy chciał dopaść generała. Pochowałem poległego na cmentarzu. Najgorsze było przekazać rodzinie o jego śmierci. Wiecie, jak to jest? Chcemy cofnąć czas, by zmienić bieg wydarzeń. Hmm… No i po pogrzebie zostałem zwolniony ze służby, bo wojna dobiegła końca, choć tak naprawdę zostałem do tego zmuszony. Uznał generał, że potrzebuję czasu, by być gotowy znów zjawić się na froncie. I co? Nic. Zakochałem się w Rachele, aż doszło do ślubu i urodzenia synka. Nazwałem go Steve, jak po poległym przyjacielu. Myślałem, ze czeka mnie szczęście oraz zapomnienie o tym, co się wydarzyło na misji. Jednak te słowa mnie prześladowały. Winny… Przeszłość… Śmierć. Wy też tak się czujecie, prawda? Zatem rozumiecie, że musimy walczyć. Jednak… Eee… Jeszcze nie skończyłem. Zrobiłem błąd, nazywając go tym, a nie innym imieniem. Zacząłem widzieć Steve’a na każdym kroku. Tylko przez upijanie się do nieprzytomności potrafiłem zapomnieć. Zapomnieć na kilka chwil. Uwierzycie? Jest to możliwe, ale nieefektowne, by działało ciągle. Ech! No i alkoholizm oraz próba pogodzenia się z porażką, a także walka dla rodziny, są powodami, żeby zamknąć przeszłość… To wszystko. Dziękuję


Byłem w szoku, o czym mówił. Ta wojna to jakby jednorazowa walka Iron Mana. Prawie, by stracił rodzinę. I ma syna? Byłem ciekaw pewnych rzeczy.


Tony: Mogę zadać pytanie?
Andrew: Pytaj
Tony: Czy kochałeś swojego syna?
Andrew: Cóż… Trudno powiedzieć. Na początku coś czułem. Jakąś namiastkę uczuć, lecz później zaczynał mi przypominać przeszłość, dlatego odwróciłem się od niego. Moja żona dała ultimatum, że jeśli nie pójdę na terapię, odejdzie ode mnie, a ja kocham ją nad życie. Nie byłbym w stanie żyć bez niej, dlatego jestem tu i walczę… Czy ktoś chce opowiedzieć swoją historię? Może ty, Tony?
Tony: A mogę?
Andrew: Od tego tu jesteśmy. Podziel się z nami, dlaczego się tutaj znalazłeś?
Tony: To dosyć skomplikowana historia. Nie wiem, czy zrozumiecie
Andrew: Spróbujemy. No mów
Tony: Ech! To wydarzyło się, kiedy miałem 16 lat. Chciałem pokazać ojcu swój wynalazek, bo od dziecka zawsze coś konstruowałem. Nic nie wskazywało, że za chwilę coś się wydarzy. A jednak… Usłyszałem dźwięk silnika i nastąpił wybuch. Od tego dnia pozostałem sam. I jak się później dowiedziałem, mój dawny przyjaciel zabił mojego ojca, powodując ten “nieszczęśliwy wypadek”. Miałem ochotę go zniszczyć, by czuł ten sam ból, co ja. Potem poznałem Pepper i zapomniałem o zemście, lecz męczył mnie ten wypadek, a pamiątka po nim zawsze tylko przywracała te wspomnienia. Przez to próbowałem zabić swojego syna, w którym widziałem mordercę przed laty. I dlatego tu jestem. Nie chcę, by znowu się powtórzył ten atak. Najgorsza jest ta myśl, że było się w złym miejscu oraz czasie. Przeszłość trudno zaakceptować, ale jak Andrew powiedział, będziemy walczyć z traumą. Taki mamy cel


Po opowiedzeniu o swoich przeżyciach, poczułem się jakoś inaczej. Mam nadzieję, że nie będą pytać. Jednak na nic moje prośby, bo ktoś zapytał, jak się czuję z tym, że to mój ojciec zginął, a nie ja. Od razu wspomnienia wróciły z większą siłą i wydawało mi się, że wszędzie widzę Gene’a. Jakby każda z osób na spotkaniu nim była.


Gene: No co? Popełniłem błąd. To ty miałeś zginąć. Gdybyś go nie prosił, by zobaczył tę puszkę złomu, możliwe, że żyłby dalej
Tony: Nie! Nie oszczędziłbyś go
Gene: Czyżby? Tylko ciebie chciałem pozbawić życia, ale jakoś mi się nie udało. Przepraszam


Nagle poczułem, jak ktoś mną potrząsa i miałem wrażenie, że opadam z sił. I tak się stało. Upadłem, pogrążając się w ciemności. Zanim całkowicie odleciałem, widziałem twarz zabójcy, który się diabolicznie uśmiechnął.


**Victoria**

Zostałam wezwana przez Andrew. Od razu się pojawiłam i się zdziwiłam, widząc Tony’ego na podłodze. Zemdlał?  Dlaczego? Przecież miał naładowany implant. To raczej nie podchodzi pod traumę. Muszę wezwać Ho.

Part 87: Początek terapii

3 | Skomentuj

~*Pięć godzin później*~


**Tony**


Obudziłem się, a za oknami było ciemno. Odłączyłem się od ładowania, bo implant był naładowany do końca. Dziwnie się czułem. Dopiero dziewiętnasta? Długo spałem, lecz przydałoby się jeszcze trochę. Jednak najpierw napiszę list do Pep. Obiecałem jej, że zawsze jakiś dostanie, a ona miała za to mi wysłać kasetę z nagraniem. Hmm… O czym mogę napisać? Co może wiedzieć? Chwila… Chyba coś mam. Zacząłem pisać pierwsze zdania i nie zauważyłem, jak mnie to pochłonęło. Gdy skończyłem pisać, sprawdziłem, jak wyszedł efekt końcowy.


Kochana Pep,


Dziś zacząłem terapię. Victoria już wie, co chciałem zrobić. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo za wami tęsknię. Źle zrobiłem, udając się na leczenie od razu po ślubie. Mam nadzieję, że dajesz radę z dziećmi. Akurat siedzę przy biurku, próbując pisać ten list. Łóżko mam wygodne, ale nie czuję się za dobrze, oglądając świat zza krat. Na pewno masz lepszy widok na padający śnieg. Tak bardzo żałuję, że nie mogę cię przytulić. Poczuć twojej dłoni oraz ciepła twego serca.
Kiedy tak piszę, patrzę na ten świat, starając myśleć pozytywnie, by walczyć z lękami. Wydaje mi się, że do miesiąca pozostanę w zamknięciu. Jednak cieszą mnie dwie sprawy. Nie mam na sobie kaftana, jak szaleńcy, a lekami żadnymi nie karmią. Będę czekać na kasetę, a najbardziej na ciebie. Kocham cię. Uwierz, ale tylko te uczucie da mi siłę, by przetrwać z dala od was, bo jesteście moją rodziną.


Ps: Poproś Rhodey’go, by zadzwonił do mnie. Chcę wiedzieć, czy wrogowie wyszli z ukrycia.


Tony

Coś mi nie pasuje w tym liście. Muszę go dopracować. Nagle usłyszałem, jak drzwi się otwierają. Ktoś wszedł do pokoju i to nie była Victoria.


**Pepper**


Roberta wyszła na kolejną rozprawę, a Rhodey usiłował nawiązać kontakt z ojcem. Jedynie Matt spał w łóżeczku, a Lily zrobiła się niespokojna. Wcześniej się ciągle uśmiechała i nawet pozwoliłam jej pobawić się z braciszkiem. Siedzieli jedynie na dywanie, bawiąc się klockami, które były dawnymi zabawkami Rhodey’go. Nie wiem, co się z nią stało, ale nie powinna czuć bólu. Przecież implant działa. Przytuliłam ją do siebie, mając ją na rękach.


Pepper: Co się stało, Lily? Tęsknisz za tatusiem? Ja też, ale nie martw się. On wróci


Kręciła głową, że to nie był powód jej złego samopoczucia. Zaczęła być świadoma, co się zrobiło z jej serduszkiem. Dotykała ręką implantu, który lekko migotał. Próbowałam uspokoić malutką. Gdy chciałam zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, Rhodey wrócił do salonu. Też nie był zachwycony. Wyglądał na przybitego.


Pepper: Rhodey, wszystko gra?
Rhodey: Nie wróci
Pepper: Przykro mi, ale przecież i tak się z nim zobaczysz
Rhodey: No właśnie nie wiem, bo dzwoniłem do niego i odebrał jeden z pilotów. Powiedział, że zaginął
Pepper: Nie martw się. Wróci na pewno
Rhodey: Tylko, że on miał już lecieć do domu i od czterech dni nikt go nie widział w bazie
Pepper: Jestem z tobą. Pamiętaj, że ci pomogę, ale najpierw muszę jakoś uspokoić Lily. Nie wiem, co się dzieje
Rhodey: Pokaż


Usiadł na kanapie i podałam mu dziecko. Może mógłby mi z nią pomóc? Przyglądał się najbardziej mechanizmowi i jej twarzy. Sprawdził też czoło, dotykając je. A jeśli jest chora?


Pepper: Co mam zrobić?
Rhodey: Boi się. Chyba ma świadomość, że została ranna
Pepper: Biedna. I jak ona to zniesie?
Rhodey: Bądź przy niej. Twoja obecność jest najważniejsza
Pepper: A ty będziesz chciał go odnaleźć?
Rhodey: Będę próbował
Pepper: Pozostał jeszcze problem złoczyńców. Ktoś musi ich powstrzymać, jeśli policja nie da sobie z nimi rady
Rhodey: Powiedziałem Tony’emu, że będę War Machine, więc mogę zacząć od razu
Pepper: Zostanę z nimi, a ty zobacz, kto z wrogów pozostał
Rhodey: Na pewno jest ich niewiele. I nie martw się o Lily. Zaśnie
Pepper: Skąd możesz to wiedzieć?
Rhodey: Bo Tony zachowywał się tak samo


Rhodey wyszedł do zbrojowni, a ja zostałam z maluszkami. Przytuliłem Lily blisko siebie i głaskałam jej włosy, by była spokojniejsza.


Pepper: Wiem, że cię boli, ale wszystko będzie dobrze. Zanim twój tatuś wróci, pomogę ci, jak tylko zdołam. Jednak musisz być silna. Opowiem ci bajkę, zgoda? Zaśniesz na pewno


Zaczęłam jej wymyślać historię, która będzie przypominać etapy życia każdego człowieka od wzlotów do upadków, ale w taki dziecinny sposób. Chciałam, żeby była spokojna.
Minęła dwudziesta. Zrobiłam się senna. Zasnęłam, a ona razem ze mną.


**Tony**


Pamiętałem, że to ten sam facet, co mi pomógł wcześniej wstać. Od razu zamknąłem zeszyt, gdzie pisałem list. Nie wiedziałem, co powiedzieć, choć jedno wiedziałem.


Tony: Dziękuję
Andrew: Nie ma za co. Jak się czujesz?
Tony: Dobrze. A czemu pytasz?
Andrew: Jesteś tu nowy. Zgadza się?
Tony: Eee…
Andrew: Spokojnie. Nic ci nie zrobię. Andrew jestem
Tony: Tony. Eee… Co cię tu do mnie sprowadza?
Andrew: Pomyślałem, żeby sprawdzić, czy doszedłeś do siebie, a poza tym, zapraszam na spotkanie grupy. Właśnie się zaczęło. Zechcesz wziąć udział?
Tony: Pewnie
Andrew: Nie martw się. Znajdziesz zrozumienie wśród nas. My też walczymy z lękami

Zgodziłem się iść z nim, zostawiając wszystko na biurku. Mam nadzieję, że naprawdę znajdę te wsparcie, o którym mi mówi. Jakoś to będzie, tak? Będzie dobrze.
© Mrs Black | WS X X X