Part 80: Nie pokocham go nigdy


**Victoria**


Dzieci leżały osobno w swoich łóżeczkach. Ich matka ciągle nie potrafiła być spokojna. Wiem, że było jej ciężko, ale nie może krzywdzić swojego synka przez to, co zrobił. Podeszłam do niej, siadając przy jej łóżku. Oczy miała spuchnięte od płaczu i wciąż roniła łzy.


Dr Bernes: Jak się czujesz?
Pepper: A jak pani myśli? Jedno z nich mogło umrzeć. Na głupich badaniach nie było widać dziewczynki. Lily teraz cierpi. To moja wina! Chcę, żeby był ze mną Tony
Dr Bernes: Pepper, spokojnie. Już jest po wszystkim. Oboje żyją i tobie ani dzieciom nie grozi żadne zagrożenie
Pepper: Ona mogła umrzeć. Dlaczego… Dlaczego nic nie zrobiłam? Wydałam na świat… potwora
Dr Bernes: Nie obwiniaj się. Dzieci są niewinne, bo nie mają tej świadomości. Mogą zniszczyć krzesełko, ale samo nie wie, że to zrobiło. Dopiero później rozumie po fakcie dokonanym, do czego doszło
Pepper: Proszę go nie bronić. On i te geny są temu winne
Dr Bernes: Co nie znaczy, że masz go odtrącać. Będzie cierpiał, jeśli nie będzie kochany. Tego chcesz? Chcesz, żeby krzywdził innych, bo nie był kochany jako dziecko? Uspokój się i przemyśl na spokojnie. Po prostu on nie zawinił. Pamiętaj. Jest niewinny


Nadal płakała, ale patrzyła w stronę maluszków. Nawet dotknęła ręką synka, lecz cofnęła z obawą, że coś zrobi. Powoli będzie dochodzić do siebie, ale musi wiedzieć, że ani Matt nie był winny ani ona. Tylko te geny.
Po sprawdzeniu staniu maluszków i Pepper, stwierdziłam, że wszystko było w miarę dobrze. Poza szokiem spowodowanym niechcianym wydarzeniem. Wyszłam do gabinetu, by wypełnić dokumentację, a ona potrzebowała spokoju.


**Pepper**


Nikt nie wiedział, jak ja się czuję. Jak mogłam nie przewidzieć tego, co się stanie. Ciągle byłam w błędzie. Mam takie wrażenie, że Matt ma charakter Gene’a, a przecież nigdy z nim nie sypiałam. Poznałam go, gdy mi powiedział o genach i bez problemu zabiłam. Lekarka po części miała rację, że dziecko w niczym nie zawiniło. Mogło być nieświadome, ale co z Lily? Na pewno tego nie zapomni. To ona najbardziej ucierpiała z nas czworga. Oby Tony nie dowiedział się o jej stanie, bo boję się, co zrobi. Obróciłam głowę skulona w stronę ściany i zasnęłam.
Gdy byłam we śnie, znajdywałam się na innej planecie, a moje ciało wyglądało, jak po przemianie. Skóra połączona ze zbroją, ale bez mocy pierścieni. Byłam świadkiem, jak jedna z kobiet Makluan zaczęła rodzić. Krzyczała, czując ból, ale zaprzestała, gdy wydała na świat trójkę dzieci. Jednak jedno z nich żyło. Nagle moja perspektywa się zmieniła, jakbym cofnęła się w czasie. Widziałam, co się działo w trakcie porodu w łonie matki. Troje maluszków zaczęło walkę. Chłopcy bili dziewczynkę, aż ta sama sobie wbiła pazury, aż krwawiła. Kobieta krzyczała, a w łonie została dwójka dzieci. Zaczęły mocno w siebie kopać po brzuchu, głowie… Wszędzie, gdzie potrafili dosięgnąć.
Gdy ich walka dobiegła końca, zauważyłam jednego chłopczyka, który płakał, a obok niego leżało martwe rodzeństwo. Niespodziewanie usłyszałam znajomy głos.


Strażnik: Każde dziecko rodu Makluan walczy o przetrwanie w łonie matki. Powinnaś się cieszyć, bo twoim lekarzom udało się ocalić życie dziewczynki
Pepper: Czyli tak było zawsze?
Strażnik: Oczywiście. To instynkt przetrwania, który towarzyszy małym Makluańczykom od zagnieżdżenia się wewnątrz matki. Musisz kochać swoje dzieci ze względu na ich pochodzenie
Pepper: On mógł ją zabić
Strażnik: Ale on nie wiedział, co robił. Kompletnie nie kontrolował siebie. Nie możesz go winić. Chcesz, żeby był, jak Gene Khan?
Pepper: Jak to?
Strażnik: Matka go kochała, ale ojciec nim gardził. Znam każdą historię twojego przodka, czy członka rodu. Gdyby nie pomieszało się mu w głowie, moglibyście razem dzielić władzę
Pepper: Moje dzieci nie będą nim!
Strażnik: Ich los leży w twoich rękach. Co ty zdecydujesz, one to odczują
Pepper: Więc mam kochać Matta, choć skrzywdził swoją siostrę?
Strażnik: Ja nic ci nie każę, ale oboje odczują, jak zdecydujesz. Lepiej niech nie kiełkuje w nim nienawiść, bo wtedy świat zostanie skazany na zagładę


Pokazał mi, jak Ziemia została zniszczona za pomocą pierścieni, a tego dokonał jeden z przodków Mandaryna. Nic nie istniało. Całe życie wyginęło w kilka minut.


Strażnik: Od ciebie zależy, jak będzie wyglądać przyszłość. Czy teraz rozumiesz, jak ważna dla nich jest miłość?
Pepper: Tak… Teraz rozumiem


Spokojnie otworzyłam oczy. Teraz wiedziałam, że nie mogłam porzucić Matta. Od tego zależała tak wielka stawka, bo los Ziemi i całego świata. Wzięłam maluchy na ręce, przykładając ich, jak najbliżej. Zaryzykowałam, by byli blisko siebie. Głaskałam Lily po włosach, a Matt leżał wtulony blisko mojego serca.


Pepper: Ja was oboje kocham, ale nie róbcie sobie krzywdy. Jesteście rodzeństwem. Bratem i siostrą. Musicie się kochać tak, jak ja kocham was


Pocałowałam je w czoło i zasnęłam razem z nimi, trzymając w objęciach.


**Rhodey**


Tony bardzo przejął się całą sytuację. Minęły dwie godziny, a on nadal się nie przebudził. Mogłam mu nie mówić, ale przecież jest ojcem. Prędzej czy później poznałby prawdę.
Siedziałem ciągle przy nim, a po wyrazie twarzy, zauważyłem, że cierpi. Wezwałem lekarza, ale on stwierdził, by się nie martwić.


Dr Yinsen: Musi odpocząć. Te wiadomości nimi wstrząsnęły. Pewnie nie chce, żeby przeżywała to samo, co on
Rhodey: Chyba nigdy nie zadba o siebie
Dr Yinsen: Musi, bo inaczej koniec z Iron Manem
Rhodey: W jakim sensie?
Dr Yinsen: Że nie będzie mógł walczyć


**Tony**

Jak mam pokochać dziecko, które przypomina Gene’a? Pokochać przyszłego mordercę? Jak można mu dać miłość? To zbyt wiele, a Pep też będzie trudno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X