Part 68: Wszędzie ból




**Pepper**

Gene dalej mi nie ufał, a przecież chce dostać pierścień. Bez współpracy możemy się z nim pożegnać. Przeszliśmy wzdłuż korytarza, uważając na pułapki, które mogłyby się uaktywnić. Chwila… Wydawało mi się, że słyszałam dźwięk pił tarczowych.

Gene: Biegnij!

Tak. To były piły. Ulubiony atrybut Whiplasha, nie licząc jego biczy. Zaczęliśmy biec przed siebie, jak najszybciej się dało, by nas nie trafiły. Jednak ten korytarz nie miał końca. Wpadliśmy w zasadzkę.

Pepper: Wybraliśmy… złą… drogę. Co teraz?
Gene: Gdzieś… musi być… ukryte przejście. Szukaj… Rozejrzyj się
Pepper: Skoro to… test iluzji, może one… nie istnieją?
Gene: Pepper, biegnij! Nie… zatrzymuj się!

Stanęłam w miejscu, licząc na dobre rozgryzienie próby. Czekałam… Czekałam… Jeszcze chwila… Piły toczyły się coraz szybciej… Były coraz bliżej i… jedna z nich zraniła mnie w plecy. Poczułam ból, ale jakoś zdołałam się trzymać. Ostrożnie rozejrzałam się, patrząc na otwarte przejście, gdzie piła zniknęła, tworząc dziurę. Powoli podeszłam w tamtą stronę i już nie liczyłam na Gene’a. Sama mogłam przejść ten test. Znalazłam się w komnacie z uśpionymi rycerzami. Dwunastu, otaczających stół z rodziną królewską. Gdy przyjrzałam się bliżej, na nim był znak testu. Dotknęłam go ręką, a postacie z mieczami ożyły, tworząc krąg wokół mnie. Tylko spokojnie, Pepper. To nie świątynia iluzji, a bólu. Muszę znieść ból, by iść dalej, więc tchórzostwa nie brałam pod uwagę. W ten sposób mogłabym jedynie przegrać.

**Tony**

Pracowałem już drugą godzinę bez przerwy. Nie było źle, bo chciałem, jak najszybciej skończyć ulepszanie zbroi. Chciałem, żeby Pepper tu była ze mną. Muszę ją przeprosić, by nie pomyślała sobie, że jestem pieprzonym egoistą. No nic. Liczę, że mi jakoś wybaczy. Zbroja była prawie gotowa. Brakowało kilka elementów, jak małe rakiety, podział pola siłowego i atak soniczny do rękawic. Gdy już chciałem się brać ze te elementy, znowu odezwał się ból. Był tak silny, aż krzyknąłem i upadłem. Przez chwilę świat wirował wokół, a później już wrócił do normy. Rhodey pomógł mi wstać.

Rhodey: Na dziś wystarczy. Teraz musisz odpocząć
Tony: Nie mogę… Ach! Pepper… Ona mnie… potrzebuje
Rhodey: W tym stanie nic nie zdziałasz. Połóż się i odpocznij
Tony: Nie… będę… tracić czasu… na takie… bzdety
Rhodey: A ja nie mam zamiaru patrzeć, jak się zabijasz
Tony: Rhodey…
Rhodey: No co? Nie widzisz tego? Próbuję ci pomóc, a ty nawet raz nie chcesz mnie wysłuchać. Powinieneś się cieszyć, że masz takiego przyjaciela, który potrafi znieść wszystkie twoje humorki, chore zachowania. No wszystko. Tony, zastanów się nad sobą. Chcesz żyć?
Tony: Przecież wiesz, że tak
Rhodey: To przestań ignorować swój stan, bo narodzin dziecka się nie doczekasz
Tony: Przepraszam, Rhodey
Rhodey: To nie żadne “przepraszam”. Weź się w garść
Tony: No dobra. Zrobię sobie przerwę

Ból stawał się coraz silniejszy, że musiałem zażyć morfinę, której zapasy już dawno się skończyły. Musiałem jakoś wytrzymać. Przecież to minie. Nie będzie trwać w nieskończoność. Mylę się?

Rhodey: Co się dzieje?
Tony: Potrzebuję… morfiny
Rhodey: Aż tak boli? To niedobrze. Niestety, ale się już skończyła. Spytam się Victorii, czy możesz wziąć coś, co ci też pomoże
Tony: Dobra... Zapytaj się

Z bólu, aż przegryzałem język. Myślałem, że zaraz umrę. Nie wiedziałem, jak się zachować. Rhodey zdołał połączyć się z lekarką. Teraz czekałem, co powie. Rozmowa trwała dosyć krótko, bo po kilku minutach się rozłączył.

Tony: I co?
Rhodey: Użyj dwutlenku litu
Tony: Już... próbowałem i… nic
Rhodey: To zaśnij, a powinno samo przejść
Tony: Boję się
Rhodey: Niby czego? Śmierci? Przecież nie umierasz. Będę tu, więc nie będziesz sam. Śpij

Przykrył mnie kocem i próbowałem zasnąć, skupiając myśli na Pepper, by o bólu, jak najszybciej zapomnieć. Pomagało. Z początku, bo znowu powrócił, lecz z mocniejszą siłą. Krzyczałem, błagając, by już się skończyło.

**Pepper**

Rycerze stali w kręgu, gdzie ja byłam w środku. Mierzyli swoimi mieczami i jeden z nich zaatakował lewy bok. Potem ruszył się drugi, biorąc za cel prawy bok. Następny był trzeci, kierując swoje ostrze w brzuch. Czwarty był nieco łagodniejszy, raniąc klatkę piersiową. Piąty wolał mierzyć w lewe ramię razem z szóstym, który wziął się za prawą stronę ręki. Siódmy zamierzał wycelować w nogę tak, jak i ósmy, lecz dziewiąty rycerz zaryzykował, wbijając miecz w moje intymne miejsce. Dziesiąty trafił w lewą, a jedenasty w prawą dłoń. Dwunasty uderzył mocno w plecy i na sam koniec wbił drugi swój oręż w środek czoła. Upadłam na kolana, gdy ci wycofali się do swoich miejsc. Krwawiłam z każdej strony ciała. Nie mogłam się poddać, ale traciłam tyle krwi, że mogłam umrzeć.

Strażnik: Poddajesz się?
Pepper: Nie powiedziałam tego
Strażnik: W takim razie, walcz dalej, póki nie skonasz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X