Part 65: Jestem winny



**Pepper**

Test musi być pomyłką. Przecież to niemożliwe, żeby tak szybko zajść w ciążę. Dopiero, jak będę miała jej objawy, to wtedy pójdę. Na razie niepotrzebnie mówiłam Tony’emu. Przecież sam się mnie pytał, czy nie będę się martwić, “jak spłodzimy dziecko”. Chyba mówił to pod wpływem alkoholu, skoro ja też na początku spanikowałam, jak się przyznał do braku zabezpieczeń.
Gdy tak siedziałam, rozmyślając nad tym, Tony znowu miał te drgawki, co wtedy. Myślałam, że już nie będzie powtórki, a jednak byłam w błędzie. Rhodey od razu mu podał coś na uspokojenie, aż atak ustąpił.

Pepper: To dalej wina mieszanki?
Rhodey: Sam nie wiem. Możliwe, ale… Chwila… Krew?
Pepper: Co?! Gdzie?
Rhodey: Tu

Wskazał na część kanapy, gdzie miał ułożoną głowę. Nie wygląda za dobrze. Lekarka wspomniała, by dzwonić, gdyby zrobiło się nieprzyjemnie. Kwadrans później, Tony znowu się obudził, ale teraz był spokojny, choć grymas bólu na twarzy pokazywał wyraźny.

Pepper: Tony? Co się z tobą dzieje?
Tony: Pepper, nie bój się. Jest dobrze
Pepper: Jesteś kiepskim kłamcą. Chyba ci już o tym mówiłam?
Tony: Nie przypominam sobie
Rhodey: Znalazłem krew i wiem, że należy do ciebie, dlatego bądź szczery i mów, co jest grane?
Tony: Chcecie wiedzieć? Naprawdę?
Pepper: Przeżyjemy wszystko. Proszę, mów
Tony: To cię może zranić, Pepper
Pepper: Proszę… Błagam… Nie rób mi tego!
Tony: Nie mam nad tym kontroli. Niestety, ale mój czas dobiega końca
Rhodey: Chyba nie mówisz serio?
Tony: A wyglądam, jakbym żartował? No właśnie. Przepraszam, że się o tym teraz dowiadujecie, ale…

Nie chciałam, by mówił więcej. Rzuciłam się na niego, płacząc tak mocno, że ledwo wydusiłam kilka początkowych słów.

Pepper: Oni… znajdą… rozwiązanie. Powiedziała mi… Pracują nad implantem… Proszę cię… Musisz żyć
Tony: Naprawdę mi wybacz. Sam jestem sobie winny. Już nic nie da się zrobić. To koniec. Zostawcie mnie… samego
Pepper: Nigdy!
Tony: Czy proszę o zbyt wiele?! IDŹCIE STĄD!

Wstał i miał zamiar zająć się zbroją, ale nie mogłam mu na to pozwolić. Chciałam być przy nim, a on tak po prostu mnie odepchnął, jakbym była jedynie jakimś zbędnym przedmiotem.

Rhodey: Chodź, Pepper. Teraz musi ochłonąć
Pepper: A jeśli zrobi coś głupiego?
Rhodey: Jeszcze nie jest w takim stanie, żeby o tym myślał. Przecież cię kocha, a obowiązki Iron Mana są równie ważnie
Pepper: No tak. Jednak, co będzie, jeśli on odetnie się całkowicie od nas? Co wtedy? Rhodey!
Rhodey: Miejmy nadzieję, że przejdzie mu. On cię naprawdę kocha i jego dobija ten sam fakt, że w końcu zostaniesz bez ochrony blaszaka

Rhodey miał rację. Tony potrzebował teraz czasu na samotność. W tym czasie mogłam pomyśleć nad jeszcze jednym problemem. Gdzie jest ostatni pierścień? 


**Tony**


Jestem idiotą. Nakrzyczałem na nich, a przecież nie są niczemu winni. Sam zawaliłem sprawę, więc muszę ponieść tego konsekwencje. Zacząłem ulepszać zbroję, by była w stanie znieść większą ilość obrażeń. Początkowo zakładałem odporność na ogień, ale to było za mało. Może Blizzard siedział w Vault, ale Mask i Gene wciąż pozostali na wolności. Muszę coś zrobić, by nigdy nie skrzywdzili moich przyjaciół i mojej przyszłej rodziny.

**Pepper**

Pojechałam razem z Rhodey’m do domu. Musiałam tam przemyśleć całą sytuację. Jeśli Tony przeze mnie cierpi, wyjadę z tego miasta. W końcu wszystkie nieszczęścia zaczęły się od przeprowadzki. Najpierw śmierć taty, potem mamy, a teraz i on umiera. To był wielki błąd próbować się usamodzielnić. Już wolałabym słyszeć, jak mój kochany tatuś zabrania mi wszystkiego z ważnych powodów. On mnie chronił. Chciałabym zrobić to samo.
Gdy weszłam na piętro, gdzie znajdywały się nasze mieszkania, Rhodey poszedł do siebie, a ja niestety nie umiałam znaleźć kluczy w kieszeni. Zaczęłam przeszukiwać torebkę, gdy usłyszałam znajomy mi głos, o którym wolałabym zapomnieć.

Whitney: Myślałam, że już cię nie zobaczę
Pepper: Jak widzisz, mieszkam tu dalej
Whitney: Pamiętasz o umowie? Masz mu pomóc
Pepper: Przecież mówiłam, że to zrobię
Whitney: Wybacz, ale muszę mieć pewność

Nagle poczułam, jak zostałam obezwładniona za pomocą paralizatora. To było podłe. Przecież mówiłam, że pomogę z pierścieniem, a oni obstawiają taki cyrk na kółkach. Obudziłam się w jakimś pomieszczeniu, przypominające… piwnicę. Powoli wstałam, a nade mną ukazał się Gene. Trzymał mnie za gardło, zaś armia Tong otoczyła nas.

Pepper: Gene! Co… to ma… znaczyć?
Gene: Musisz iść po pierścienie. Mówiłem, że się do ciebie odezwę później. Mówiłem?
Pepper: Mówiłeś… Ale… to jest… porwanie
Gene: Nie miałem tego w planach... Wiem, gdzie jest ostatni pierścień. Pomożesz mi go zdobyć, prawda? Pamiętaj o swoich blaszanych przyjaciołach
Pepper: Ty draniu! Nie pozwolę… żebyś coś im… zrobił
Whitney: Chyba nie jet skłonna do współpracy. Mam ci pomóc?
Gene: Nie trzeba. Ona wie, co mogę zrobić, dlatego będzie mi posłuszna

Puścił mnie, że mogłam w spokoju oddychać. Nie miałam innego wyboru, więc zgodziłam się.

Pepper: Mogę już iść? Wiem, co robić
Gene: Obserwuję cię i lepiej nie kombinuj, bo zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. Chyba nie muszę ci mówić, że moi ludzie są na terenie zbrojowni. W każdej chwili mogę im rozkazać atakować
Pepper: Jesteś… potworem
Gene: Lepiej bądź grzeczną dziewczynką i pomóż mi. Pamiętaj, że nikt nie może wiedzieć, co zrobisz. A teraz idź po pierścienie. Spotkamy się przed wejściem do zbrojowni
Pepper: Ech! Dobrze

Powolnymi krokami unikałam ludzi Tong, by później biegiem znaleźć się w domu. Gdy już byłam tak blisko, zostałam zrzucona ze schodów. Czy oni powariowali? Jak mam być użyteczna, skoro mogą mi złamać kręgosłup? Nie stawiałam już oporu i pojechałam po pierścienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X