Rozdział 64: Sokole Oko wciąż obserwuje



Czy osoba, która podaje się za mojego męża, wciąż żyje? Moja głowa mi źle podpowiada. Ciągle nasuwają się kolejne pytania i to jedno najważniejsze. Jak przeżył? Wdowa coś mówiła o tym, że go tam w ogóle nie było. Prawda miesza się z fikcją.

-Nie jesteś Clintem! Nie możesz być nim! On zginął!- krzyczałam z rozpaczy, bo stare rany przeszłości się ponownie otwarły

-Nie wierzysz mi, Barbaro?

-Nie mów tak do mnie

-Dobra, to udowodnię ci, że mówię prawdę. Zapytaj mnie coś, co tylko on może wiedzieć

-Zgoda- nieco ochłonęłam

Clint jako jedyny wiedział o moich planach. W dzień ślubu powiedziałam mu, co chcę zrobić dla niego. Poświęcenie czegoś w zamian.

-Tylko Clint to wie

-W ten sposób potwierdzisz moją tożsamość, Bar... Bobbie- powstrzymał się od mówienia mojego imienia

-Co ci powiedziałam w dzień ślubu?- odważyłam się zapytać

Natasha patrzyła na niego ciekawskim okiem. Interesowała ją jego odpowiedź. Jeśli zna, zaufam mu. To prosty wzór. Clint Barton będzie wiedział.

-Mogłaś mnie spytać o coś trudniejszego- uśmiechnął się lekko

-Uważasz, że to jest proste? Mów

-No dobra. Pamiętam ten dzień, Chciałaś rzucić SHIELD, by być ze mną, a ja obiecałem ci to samo. Następnego dnia nie byliśmy agentami Fury'ego. Poza tym wrzuciliśmy odznaki do morza

-Clint- łza zakręciła się w oku

Pobiegłam go przytulić. Powiedział prawdę, a ja nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy nie śniłam, by znowu go zobaczyć żywego, a to się dzieje.

-Teraz mi wierzysz, Bobbie?

-Tak- zaczęłam płakać w jego objęciach

-To moja misja skończona. Macie ze sobą wiele do pogadania. Trzymajcie się- pomachała i wyskoczyła przez okno

-Pa!- krzyknęliśmy jej na pożegnanie

Nigdy nie zastanawiałam się, co mu powiedzieć, kiedy naprawdę się z nim zobaczę. Powinien mi wyjaśnić akcję na Manhattanie. Potrzebuję wiedzy i czułości. Usiedliśmy na kanapie przy niewielkim stoliku, gdzie stały kieliszki pełne czerwonego wina. Poczułam tego woń, aż przywróciły wspomnienia z naszej pierwszej kolacji.

-To może zacznijmy od początku. Nazywam się Clint Barton i jestem twoim mężem- uśmiechnął się pod nosem

-Teraz już wiem, ale chcę wiedzieć o tym, co wydarzyło się dawno na Manhattanie. Proszę, powiedz mi prawdę- prosiłam, patrząc na jego błądzące oczy po domu




Nie wiedziałem, co Pepper wymyśliła. Mogłem się po niej wszystkiego spodziewać, ale to, co usłyszałem, mnie zaskoczyło.

-Powinniśmy zamieszkać razem jako prawdziwe małżeństwo i myśleć nad założeniem rodziny

-Chyba nie mówisz poważnie? Nie, nie możemy. To zbyt wiele. Owszem, możemy zamieszkać razem, ale na tym koniec. Nie chcę mieć na głowie rodziny- nie byłem zgodny z jej pomysłem

Podszedłem do komputera, szukając danych o ostatnich przestępcach, którzy mogli w jakiś sposób skopiować zbroję. Kto mógł być do tego zdolny? Zbroja mówiła, że nikogo tam nie ma. Czyli Android?
Pepper podeszła do mnie, zarzucając ręce na moje ramiona.

-Nad czym tak myślisz? Nie cieszysz się z mojego planu? To byłoby cudowne. Sam pomyśl...

-To zły pomysł! Nie w tej chwili. Ktoś skopiował Centuriona i mogę przez to trafić znowu do celi SHIELD- walnąłem w pulpit poddenerwowany

-Przepraszam, Tony. Zrozum, że ciągle nam ktoś przeszkadza. Najpierw twoje porwanie, potem Katrine i ciągle ktoś nie chce, by ułożyliśmy sobie życie

-Może to taka cena bycia bohaterem? - zastanowiłem się

-To po co się ze mną żeniłeś? By było na papierku, że nie jesteś singlem?!- podniosła ton, krzycząc

-Pepper, to nie tak

Wybiegła ze zbrojowni, kryjąc twarz, która była w łzach.

-Nic nie mów, Rhodey. Wiem, że jestem głupi- sam przyznałem się do błędu

-To może byś pobiegł za nią?- doradził przyjaciel

-To bez sensu. Musi ochłonąć i ja też. Pamiętasz, że miałem ją chronić, a dopuściłem do porwania i jej otrucia. Zawiodłem na całej linii- odszedłem od fotela, podchodząc do narzędzi

Rhodey gwałtownie wstał i próbował odciągnąć od stołu roboczego. Chyba przypomniał sobie, co kiedyś się stało. Zmieniłem się i ataku szaleństwa nie chcę powtarzać.

-Nic nie będziesz tu robił. Możesz ochłonąć w inny sposób, ale ci radziłbym pogadać z Pepper

-Ona mnie nie rozumie. Wszystko się zaczyna sypać między nami, a ożeniłem się z nią, bo ją kocham i chcę spędzić resztę życia, ale rodzina to zły pomysł

-Tony, za bardzo się przejmujesz. Pomyśl o tym na spokojnie. Naprawdę, pogadaj z nią

-Masz rację, Rhodey. Pójdę do niej i wiem, gdzie poszła. Tam, gdzie wszystko się zaczęło

Wybiegłem ze zbrojowni, kierując się do Akademii Jutra. Nie biegłem zbyt szybko, by nie przemęczyć serca. Dostosowałem tempo i po kilku minutach przeszedłem na dach przez schody pożarowe. Nie myliłem się. Pepper tu była.
Podszedłem ją od tyłu. kładąc ręce na jej biodra.

-Zostaw mnie. Nie miałeś mnie śledzić

-Nie śledziłem. Wiedziałem, gdzie będziesz- zbliżyłem się do jej ust i pocałowałem

Pocałunek trwał krótko, bo dalej był zniesmaczona, ale rumieńce na jej twarzy znaczyły, że czuła się już lepiej.






-Wiem, że nie powinienem był cię okłamywać, ale to było dla twojego dobra. Reed stworzył Androida na moją prośbę, by potowarzyszył ci w walce. Był tak ludzki, że go nie poznałaś. Wykorzystałem go, gdy miałem ważną sprawę do załatwienia

-Ważniejszą od inwazji obcych? Nie wierzę! Znowu mnie okłamujesz!- myśli ciągle się plątały, a ja próbowałam zrozumieć, co jest prawdą, a fikcją

-Mówię prawdę. Gdybym tego nie zrobił, leżałbym obok twojego martwego ciała- przełknął przez gardło, zaciskając rękę w pięść

Chwyciłam go za dłoń, która po moim dotyku złagodniała. Co przede mną ukrywał? Co miał do załatwienia? Myślę o najgorszym.

-Czyli cały ten czas po inwazji, przepłakałam wiele nocy i to nie za tobą? Koszmary, które zawładnęły moim ciałem, też nie były przez twoją śmierć? Jak mogłeś?!- czułam do niego wielką urazę i żal

-Naprawdę mi wybacz, ale nie miałem wyboru. Nie wiedziałem, jak bardzo będziesz cierpiała

-Następnym razem, powiedz. Z kim miałeś sprawę? Tylko bez kłamstw

-Katrine Ghost żądała twojej krwi

-Ona?! Nie!- byłam w szoku na tę wiadomość

Gdyby nie było Katrine, Hawkeye byłby ze mną? Walczyłby pewnie i też oddałby życie. Jakim cudem ten Android zrobił taki gest? W końcu one uczuć nie mają. Wyglądają ludzko, ale ludźmi nie są.
Wzięłam łyk wina, by móc zasmakować go na nowo. Jego smak przywołał tyle wspomnień o wspólnych chwilach z Clintem, ale ta czerwień przerażała mnie pamięcią o ataku Hydry na Arktyce. Tyle osób zginęło. Tylko dla maski?

-Wiem, że znowu się pojawiła i właśnie Natasha miała ci zaalarmować o tym. Wybaczysz mi za kłamstwo?

-Chyba muszę. Zacznijmy od początku. Może od tego...- przerwał mi, kładąc palec na moje usta

-To będzie błąd, Barbaro. Zostań ze mną. Będziesz szczęśliwa, a ona cię nie skrzywdzi- cmoknął mnie w policzek, prosząc

-Mnie Katrine nie zagraża, ale bardziej Pepper Potts. Mściła się na niej za śmierć Ducha. Ma dalej głęboką urazę, chcąc zemsty- szepnęłam mu do ucha

-Znasz ją, skoro o tym mówisz? W takim razem, wybór należy do ciebie

To było dość trudne do wybrania, bo Pepper może dalej być zagrożona. Okazało się, że mój mąż żyje i mogę z nim żyć, jak prawdziwe małżeństwo. Jednak to nie tak miało być. Nie mogę tak po prostu zostawić Pepper i Virgila po tym, co się wydarzyło.

-Zostanę z tobą, ale w razie, gdyby potrzebowała pomocy, pojadę do niej-  zbliżyłam usta do jego twarzy

-Zgoda- pocałował mnie namiętnie, aż odczułam przyjemne ciepło w całym ciele

Całe ramiona obsypał pocałunkami,  rozpinając górną część kostiumu. To wszystko działo się tak szybko, że obudziłam się w jego łóżku przykryta pościelą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X