Rozdział 63: Miejsce zwane domem


Victoria uznała, że po incydencie z Fury'm, implant nie został naruszony, więc wszystko pasowało. Chciałem zobaczyć się z Pepper. Cieszyłem się z powrotu do przyjaciół. a najlepsza wiadomość była taka, że ona wyzdrowieje. Katrine coś jej zrobiła, ale uwolniła Pep. Przecież miałem zabić prezydenta, a ona po prostu ją puszcza wolno? Litość nie pasuje do córki Ducha.
Wraz z Rhodey'm poszliśmy do zbrojowni. Nie wierzyłem własnym oczom, kogo widzę. Serce zabiło mocniej na widok rudej.

-Pepper- podbiegłem w jej stronę i podniosłem ją wysoko, wirując nią w powietrzu

-Co tu robisz? Nie powinnaś być w szpitalu?- spytał Rhodey z pretensją

-Wypisali mnie! Tony, jak dobrze cię widzieć!- pisnęła z okrzykiem radości

Powoli opuściłem ją na ziemię, a ona wtuliła się we mnie. Widać, że tęskniła. Ja również. Uwolniłem Pepper z uścisku, gdy rozbrzmiał się alarm.

-Później sobie poromansujecie. Obowiązki wzywają- przerwał Rhodey, który zaczął namierzać źródło problemu

-Pozwól, że zajmiemy się tym, a ty zostań

-Nic mi nie jest- prawie krzyknęła, ale widziałem, jak próbowała coś ukryć

-Nie lubię, gdy kłamiesz. Zostań, a my zajmiemy się resztą

-Dobra- prychnęła obrażona

Cmoknąłem ją w policzek, by się rozchmurzyła i to podziałało. Rhodey zlokalizował źródło zagrożenia. Budynek, który zaczął się burzyć, a w środku byli ludzie. Uzbroiliśmy się i wylecieliśmy z bazy.

-Pepper potrafi udawać, ale nie bardzo jej to wychodzi

-Co masz na myśli?- spytałem zdziwiony jego słowami

-Katrine ją porwała i otruła. Lekarze musieli usunąć z niej truciznę, a widziałem, że boli ją przy karku. Miała dużo szczęścia. To cud, że żyje

-Cud, czy nie, wróciła do nas. Dobra, koniec pogawędek. Musimy zająć się robotą- wzlecieliśmy wyżej, przyspieszając

W niecały kwadrans trafiliśmy do budynku, który ledwo stał. Na głowy ludzi obok bloku zaczęły spadać odłamki skalne.

-Uwaga!- krzyknął Rhodey, zabierając ich szybko daleko od skał

Rozwaliłem ją jednym uderzeniem repulsora. Gdy odstawił bezpiecznie cywili, wlecieliśmy do ruin.

-Trzy oznaki życia. Trzeba uważać, bo w każdej chwili może nam coś spaść na głowę- oznajmij przyjaciel

-Dość mało, jak na blok. Powinno być tu więcej osób- włączyłem reflektor, rozglądając się po pomieszczeniu



Wyszłam z SHIELD i pojechałam do Virgila. W domu panowała ciemność i nikogo tam nie było. Jedno z okien było otwarte, czyli ktoś się włamał. Uzbroiłam się w pałki, szukając złodzieja. Przeczesałam każdy pokój, ale nigdzie nie znalazłam śladu włamywacza.
Nagle ktoś przemknął obok mnie i rzucił kartkę z jakąś wiadomością.

Barbaro, czekam na dachu

Kto zna moje imię? To nie może być ktoś obcy. Postanowiłam przekonać się o tym sama, kierując się we wskazane miejsce. Na dachu stała szczupła kobieta w czarnym kombinezonie z rudymi, długimi włosami.

-Nie wierzę. Natasha? Co ty tu robisz?- zdziwiła mnie jej obecność

-Mam do ciebie ważną informację. Katrine Ghost wróciła- odparła z powagą, odwracając twarz

-Wiem o tym. SHIELD jej szuka, bo ma maskę

-Maskę? Mówisz o tej, która pozwala zmieniać tożsamość?

-Tak, właśnie ta. Tylko po to tu przyszłaś?- stwierdziłam znów pytając

-Jest coś jeszcze. Clint żyje

Na te słowa wszystkie wspomnienia z tamtej bitwy powróciły na nowo. Przecież sama widziałam, że wyzionął ducha i pocisk przeleciał przez niego na wylot. Rzucił się w moją stronę, by mnie ocalić.

-Clint nie żyje! Nie dawaj mi złudnych nadziei! Widziałam, jak umiera!- krzyknęłam z niedowierzaniem

-Mylisz się! Clinta tam nie było!

-Co?!- byłam w szoku

-Wiem, że ciężko jest ci w to uwierzyć, ale przejrzyj na oczy. On żyje i ma z tobą do pogadania. Mam cię do niego zabrać

Nie mogłam poukładać do porządku myśli. Słowa Natashy, które brzmiały mało wiarygodnie. Przed śmiercią powiedział mi, że mnie nie zostawi. Nie mógł to być ktoś inny. Jest tylko jeden sposób, żeby poznać prawdę. Pójść z Natashą do "niego".

-Powiedzmy... że ci wierzę. To kto był zamiast niego wtedy na Manhattanie?- miałam wiele pytań i wątpliwości

-Wszystkiego się dowiesz. Lecisz ze mną?

-Tak, ale w razie czyjegoś wezwania, wracam. Ostatnio z Katrine są same problemy. Na szczęście po części jest dobrze, ale coś mi się wydaje, że jeszcze powróci- miałam wątpliwości, ale zgodziłam się

Skoczyłyśmy z dachu, bezpiecznie lądując przy motorze. Wsiadłyśmy na niego i pojechałyśmy do miejsca docelowego. Podała mi współrzędne, które lokalizowały go na obrzeżach miasta. Nie było to zbyt daleko i dojechałyśmy na miejsce w niecałą godzinkę. W moim ciele trwała walka z rozsądkiem i uczuciami. Nie byłam zbyt ufna Wdowie, bo często potrafiła manipulować ludźmi.
Schowałam motor i wraz z Natashą weszłyśmy do małej kamienicy. W oknie stała jakaś postać. Zaświeciłam światło, by pokój był widoczny, żeby nie potknąć się o nic. To był mężczyzna. Dobrze zbudowany z krótkimi, brązowymi włosami. Przypominał mi Clinta, ale dalej nie potrafiłam w to uwierzyć.

-Dzień dobry, Barbaro- przywitał się, podchodząc do nas

-Clint- poznałam jego głos, aż łzy napłynęły mi do oczu

-Mam ci wiele do wyjaśnienia. Dobrze cię znów widzieć. Dziękuję ci, Natasho, że ją przyprowadziłaś






<< Uwaga. Ilość obecnych oznak życia zmalała do jednej>>

-Jak to?- zdziwiłem się wynikiem

-Może coś się stało? Jest ktoś niezbyt widoczny lub ukryty pod dużą warstwą gruzu?- próbował zrozumieć odczyt

-Oby, Rhodey. Znajdźmy ich

<< Uwaga. Wykryto nieznaną technologię>>

-Co?!

Przez okno przebiła się zbroja. Wyglądała, jak Centurion. Co to miało znaczyć? Kto skopiował mój pancerz? Przecież jego schemat mam tylko w głowie. Nigdzie go nie zapisałem.

-Zidentyfikuj się!

-W zbroi nikogo nie ma- strzelił z repulsora w ścianę, aż sufit popękał, spadając na ziemię

-Musimy znaleźć tych ludzi. To nasza misja, a blaszakiem zajmiemy się później- powiedziałem Rhodey'mu i polecieliśmy w głąb budynku, natrafiając na czyjąś rękę

Powoli odsunęliśmy gruzy, wyciągając rannego mężczyznę z rozbitą głową i krwawiącą lewą nogą.

-Komputer. Skan medyczny

<< Słabe oznaki życia>>

-Rhodey, zabierz go, a ja się zajmę tą zbroją

-Na pewno dasz radę?

-Na pewno. W razie czego, zawołam na pomoc. Weź go do szpitala. Jak kogoś tu jeszcze znajdę, zabiorę do lekarzy- odparłem pewny spokoju

Rhodey wleciał do ruin, a ja zająłem się kopią Centuriona. Ciągle szukałem też kolejnych ofiar, ale skan nikogo nie wykrywał. Przeciwnik musiał mieć słaby punkt w okolicy łokci i kolan. Każda moja zbroja go tam ma.
Spróbowałem tam trafić z rakiet, ale one zmieniły kierunek, lecąc prosto na mnie. Manipulował nimi. Przyjąłem atak przez pole siłowe, które nie wytrzymało. Przebiłem się przez ścianę do innego pomieszczenia.

-Łatwo mnie nie pokonasz- odezwałem się, wstając na nogi

-Nie to jest moim celem, Nie dziś- strzelił z unibeamu, aż cały budynek zmienił się w gruzowisko

Przeciwnik zniknął. W porę wydostałem się.

-Komputer. Skan otoczenia

<< Skanuję...>>

<< Brak obecnych oznak życia>>

Wróciłem do zbrojowni niezbyt zadowolony z dzisiejszej akcji. Pojawił się ktoś, kto ma dostęp do mojej zbroi. Tylko kto? Rhodey już siedział z Pepper na fotelach i śmiali się.

-Co was tak bawi?

-Mnie nic, ale Rhodey'go. Powiedziałam mu o naszych planach

-Naszych? Znaczy jakich?- stałem ogłupiały, bo nie wiedziałem, co wymyśliła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X