Rozdział 57: Między nami zabójcami


Cały świat ma mnie za mordercę, a do tego wszystkiego, dochodzi porwanie Pepper. Zmartwienia nigdy nie odejdą, a będzie ich coraz więcej. Nie chcę stracić mojej ukochanej i zabójstwo prezydenta nie pomoże rozwiązać problemu, tylko przysporzy ich więcej. Rhodey widział po mojej minie, że coś nie gra, a mowa o czyimś zabójstwie przyprawiała go o gęsią skórkę, choć to ja powinienem się bać bardziej. W końcu tu chodzi o życie rudej.

-Katrine dzwoniła? O jakie zabójstwo chodzi?

-Życie za życie- westchnąłem ciężko

-Nie rozumiem

-Jeśli zabiję prezydenta, odzyskam Pepper

Rhodey skamieniał. Był w głębokim szoku. Musieliśmy coś wymyślić, by wyszło na dobre. Victoria wypisała Rhodey'go po trzech dniach, jednak mnie przytrzymała dłużej. W końcu, gdy bez wahania pozwoliła mi wrócić do domu, czułem, że mogę znowu działać. Kazała mi na siebie uważać, bo implant przestanie funkcjonować, jak trzeba.
Wróciłem do zbrojowni, gdzie mój przyjaciel przeglądał raporty z ostatnich tygodni. Wziąłem się za Centuriona, żeby znaleźć chip, jaki widziała Pepper. Wygląda na to, że Katrine poszła w ślady ojca. Kolejny sabotażysta, ale mocniejszy, bo wysyłał zbroję na egzekucje.

-Mam dowód, że mnie wrobiono-wyciągnąłem chip

-Teraz to wytłumacz Fury'emu. Chip to za mało. On potrzebuje prawdziwego sprawcy. Po prostu trzeba...- przerwałem mu

-Znaleźć Katrine, A znajdując ją, znajdziemy Pep- podsumowałem

-Tylko najpierw odpocznij. Jeszcze do końca nie jesteś w stanie walczyć i ja też, więc daj chip do skanu, a my wracajmy do domu

Pierwszy raz bez zastanowienia zostawiłem zbrojownię, którą zablokowałem kodem. Poszliśmy do kuchni, gdzie były już przygotowywane kanapki.

-Mama gada z Fury'm. Chce wiedzieć, jak bardzo cię może wkopać

-On mnie wsadzi za kratki. Tylko na tym mu zależy- wyrzuciłem z siebie, uderzając w stół

-Tony, nie przeginaj. Wyciągniemy cię z tego bagna. Pamiętaj, że nie jesteś sam- próbował podnieść mnie na duchu

-I znowu masz rację. Dzięki- uśmiechnąłem się lekko i wziąłem kanapkę do ust

Kolacja była przepyszna. Rhodey zjadł prawie cały talerz. Ma ten apetyt, jak widać. Po skończonym posiłku poszedłem do pokoju. Wciąż myślałem o Pepper. Położyłem się na łóżku, patrząc w sufit.

-Nie zadręczaj się. Uratujemy ją

-Wiem, ale to trudne, a Katrine chce śmierci prezydenta. Po co?






Zostawiłam na chwilę rudą w salonie. Wyglądała na przerażoną. Widocznie podsłuchiwała moją rozmowę ze Starkiem. Ciekawe, ile Pepper Potts dla niego znaczy? Zrobi to, co mu kazałam dla niej? Przekonamy się.
Wyrzuciłam strzykawki i wylałam truciznę. Gdy zrobiłam, co trzeba, usłyszałam czyjeś krzyki na dole. Przez okno zauważyłam ludzi w maskach. Maggia. No to się porobiło. Było ich dwudziestu. W niecałe dziesięć minut powaliłam ich martwych, a do tej roboty wystarczyło kilka sztyletów i parę pocisków w łeb. Wróciłam do kryjówki i zostawiłam w niej hologram z wiadomością.

-Znikamy stąd. Nie jest tu bezpiecznie. Możesz wstać?

-Nie

Bez wahania wzięłam ją na ręce i zabrałam do najdalszej kryjówki poza miastem. Ruda była wycieńczona. Jeśli teraz umrze, to nici z planu.

-Naprawdę przegięłam z trucizną

-A po co mnie podtruwałaś?!- krzyknęła

-Żebyś mi nie uciekła!- przyznałam donośnym tonem

-Nie wdałaś się w ojca, bo on nikogo nie truł! Dlaczego nie mogłaś zrobić czegoś innego?! Idziesz w ślady matki?!

To mnie doprowadziło do szału. Po raz kolejny wybuchłam gniewem. Uderzyłam ją w twarz.

-Nie porównuj mnie do niej! Nie jestem nią!

Ponownie zamilkła, ale przez to, że zaczęła się krztusić. To był znak, że trucizna całkowicie zatruła jej organizm i mogła umrzeć. Musiała dostać antidotum. Wbiłam jej strzykawkę w ramię. Objawy zaczęły ustępować. Zasnęła. Może miała po części rację, że nie naśladuję taty, a moją wyrodną matkę? Sama zabijała ludzi, trując ich swoimi zębami z jadem i każdy rozkaz Hydry wykonywała. Minęło pięć godzin i dziewczyna się obudziła. Nie wyglądała na bladą, a bardziej żywą. Czyli antidotum podziałało.

-Czego chcesz?- spytałam

Milczała.

-No czego chcesz? Chyba nie mówię, aż tak wyraźnie? No mów!- nalegałam oschle

-Nie pozwolisz mi na to

-To zależy, co masz na myśli

-Chcę wrócić do domu

Wiedziałam, że o to będzie błagać. Może powinnam ją puścić wolno? A co z próbą Starka? Przecież, jak ją wypuszczę, nie zrobi tego zabójstwa. Chociaż to nie ma sensu. Dobrze, że Maggia wytępiona i został sam Nefaria. Zajmę się nim osobiście i przestanę być Katariną.

-Czyli chcesz tego? Zgoda, ale jeszcze nie teraz

-Naprawdę? Zgadzasz się?- w jej głosie było słychać nadzieję

-Tak, ale najpierw niech twój mąż zabije prezydenta- uśmiechnęłam się chytrze, myśląc nad dalszym planem






Czy warto zabić jedną osobą ważną dla państwa, by ocalić tą moją jedyną? To skomplikowane.

-Nie zrobisz tego?- Rhodey zaczął wątpić w istnienie mojego sumienia

-Nie zrobię, ale chcę odzyskać Pepper. Boję się, że stała się jej krzywda, a dobrze wiesz, jak mówiłem ci, że będę ją chronić. Zawiodłem- miałem mętlik w głowie i nie potrafiłem zasnąć

Rhodey zamknął drzwi. Próbowałem zamknąć oczy, ale cały ten strach o Pepper kazał mi działać, bo sama myśl,że przeze mnie może cierpieć, nie pozwalała na spokój. Wymknąłem się późno wieczorem do zbrojowni, gdy "niańka" spała. Zrobiłem to po cichu i bezszelestnie. Proces szukania nadal trwał.

-Dlaczego to musi tak długo trwać?!- walnąłem w panel

Rzuciłem wszystkimi narzędziami po całej bazie, a gniew dalej we mnie tkwił. To moja wina, że ją porwała. Gdybym nie skoczył w czasie, nikt nie byłby na helikarierze, a Centurion nie byłby mordercą. To zbyt wiele, jak dla mnie. Mogłem coś innego zrobić. Miałem być przy niej i ją chronić. Zawiodłem. Bezsilnie upadłem, a oddech stawał się cięższy. Ból przy implancie wskazywał na stres, którego, by nie było, gdybym nie poszedł do Reeda. To był głupi pomysł. Nie zauważyłem, kiedy straciłem przytomność.
Następnego dnia obudziłem się i zacząłem powoli wstawać. Na moje nieszczęście Rhodey to widział.

-Tony, co się stało?- podbiegł do mnie przerażony

-To nic...- nie pozwolił mi dokończyć

-Ktoś cię zaatakował? Jesteś ranny?- zaczął dopytywać coraz bardziej zmartwiony

Wstałem na nogi i podszedłem do fotela, gdzie nadal nie został ukończony skan.

-Rhodey, nic się nie stało. Po prostu to zwykłe zmęczenie. Nie będę cię okłamywać, więc powiem prawdę. Nie potrafiłem spać i poszedłem do zbrojowni

-I pracowałeś? Czy do ciebie nic nie dociera? Na pewno to ci w niczym nie pomoże. Bądź cierpliwy i poczekaj, aż skończy się skan

-Rhodey, ja... - przerwałem, gdy do zbrojowni weszła Roberta

Jej mina mówiła, że nie ma dobrych wieści. Stała z powagą, przyglądając się naszej kłótni, której nie skończyliśmy, ale nie był to odpowiedni moment na wznawianie jej.

-Tony, musisz zjawić się teraz na helikarierze, ale najpierw skończcie, co zaczęliście

-Mamo, co on ci powiedział?- zdziwił się Rhodey, myśląc nad sensem ostatnich słów

-Jeśli znaleźliście sprawcę, ujawnijcie go SHIELD

-To nie takie proste. Wciąż czekamy na koniec skanu. Znalazłem chip w zbroi i to dowodzi o sabotażu

-Przykro mi, Tony. Liczę, że jeszcze wrócisz do nas- przytuliła mnie czule i znowu strach był większy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X