Rozdział 99: Żelazni obrońcy cz.3 Mam nadzieję


**Pepper**

Rhodey dzwonił do lekarki, ale nie wyślą jej w kosmos. Chyba, że nie będzie miała innego wyjścia i nam pomoże? Nie wiedzieliśmy, co robić. Tony był w stanie krytycznym. Nie mogłam przyjąć do wiadomości, że umrze tu i teraz. Nie zgadzam się na to. Nie zgadzam się.
Był nieprzytomny, a najgorszego dowiedziałam się później. Przyłożyłam głowę przy jego klatce piersiowej.

-On nie oddycha! Rhodey!- byłam przerażona, że to się działo

-Pepper, bez paniki. Trzeba zdjąć z niego resztę zbroi i go ratować. Wiesz, jak?- próbował mnie uspokoić, dając mi powody do trzeźwego myślenia

Zdjęłam z niego całe uzbrojenie, gdy Rhodey nadal nawiązywał połączenie z Victorią. Przerażenie dosięgło zenitu, jak światełko z implantu zgasło w najgorszym momencie. To był okropny znak i koszmar. Jego serce przestało bić. Nie zatruwałam sobie głowy, dlaczego do tego doszło, bo w sumie wszystkie te walki miały ten rezultat, więc Mallen, Vanko i Android byli temu winni.

-Proszę cię, dodzwoniłeś się do niej?

-Już mam. Victorio, potrzebujemy pomocy. Tony jest nieprzytomny, a implant ma uszkodzony. Co mamy zrobić?- zaczął z nią rozmawiać i dał na głośnomówiący, bym mogła też jej coś powiedzieć

-Powiedzcie mi dokładnie, jak do tego doszło? Tylko spokojnie

-Spokojnie?! On umiera! Nie oddycha, a jego serce przestało bić!

-Co?!- zdziwił się Rhodey

-To nie jest dobrze. Trzeba operować, ale musicie przywrócić krążenie. Dwa wdechy i trzydzieści ucisków. Możecie robić na zmianę, ale pozbądźcie się zbroi- wyjaśniła lekarka, instruując

Wzięłam się w garść i zaczęłam udzielać mu pierwszej pomocy. Przyznam, że robiłam to pierwszy raz, a w szkole uczyli nas na manekinach.
Zaczęłam robić te uciśnięcia. Dość trudne, bo szybko się męczyłam i do tego wszystkiego doszły te wdechy. Nie mogłam go stracić. To mój i przyjaciel i mąż. Nie mogłam pozwolić na jego śmierć. Chcę wiedzieć, jakie miał plany. Przepraszał mnie niepotrzebnie, bo przeżyje jeszcze długo.
Po niecałych pięciu minutach zamieniłam się z Rhodey'm.

-Jak wam idzie?

-Zmienił mnie Rhodey i teraz on robi ten schemat. A jeśli będzie żył, to nie umrze?

-Wiem, co masz na myśli. Zaraz do was polecę z innymi agentami, bo widziałam, że niewiele wam pomogli. Wszczepię mu reaktor i tym razem bez błędów. Na pewno organizm go zaakceptuje. Dobra, poszukaj apteczki i znajdź adrenalinę

-Już szukam- zaczęłam rozglądać się po pozostałościach bazy i szybko natrafiłam na poszukiwaną rzecz

-Znalazłaś? To teraz szukaj adrenaliny. Powinna pomóc. Tylko się uspokój, bo nie zdołasz potem nic zrobić


**Victoria**

Pepper była silna. Próbowała działać w tak dramatycznej sytuacji. Rhodey też jej musiał pomóc. Wiem, jak bardzo się bała o niego, ale na pewno musiała myśleć pozytywnie, bo bez tego, cuda się nie zdarzają.

-I mam mu to... wbić w serce, czy do ręki?- próbowała spytać na spokojnie, ale drżał jej głos

-Spokojnie, Pepper. Uderz w serce. Rhodey dalej powtarza schemat?

-Tak

-Musi przestać, a ty masz jedno podejście. Wbij mu to. Tylko mi nie panikuj

Nastąpiła cisza. Nie wiedziałam, czy to zrobiła, a może się przestraszyła?

-Wbiłaś?- spytałam spokojnie, choć też martwiłam się, co się tam rozgrywał za koszmar

Coulson wysłał nowy oddział i pozwolił mi lecieć z nimi. Zabrałam wszystkie potrzebne rzeczy, łącznie z sprzętem chirurgicznym. Nigdy nie wiadomo, co się przyda, a w zawodzie lekarza łatwo o "niespodzianki".
Byłam już na statku. Dalej czekałam na odpowiedź.

-Wbiłam. Co teraz?

-Coś się zmieniło?

-Nic. I co teraz?! Potrzebujemy cię! Musisz go uratować! Tylko ty to możesz zrobić. Błagam!

-Już do was lecę. Bez paniki. Spróbujcie przywrócić krążenie. Będę najszybciej, jak się da. Wszystko będzie dobrze. Daleko do tamtej bazy?- usiłowałam wpłynąć na nią, a ona dalej krzyczała, a przy okazji spytałam się jednego z agentów o odległość

-Godzina

-Nie można szybciej? Jeden z nich potrzebuje pilnej interwencji medycznej. Niewykluczone, że reszta ma jakieś urazy

-Zrobię, co się da, tylko, to trwa

W takich sytuacjach cierpliwość wysiadała przez samą myśl, że nie zdąży się na czas. Miałam kiedyś taki przypadek i na moich oczach umarło dwumiesięczne dziecko. Nie chciałam powtórzyć tego błędu, dlatego szybkość reakcji była najważniejsza.
Cudem trasa skróciła się o połowę wyspekulowanego czasu. W specjalnym kombinezonie wlecieliśmy do pozostałości dawnej bazy powietrznej SHIELD. Na szczęście szybko ich znaleźliśmy. Pepper przejęła resuscytację, a Rhodey szukał strzykawek.

-Już jestem. Odsuńcie się. Dalej bez zmian?

-Koszmar! To jakiś koszmar! Nie reaguje na nic!

-Spokojnie, Pepper. Ile mu tego wbiłaś?

-Jedną. Tylko tyle było. Uratujesz go, prawda?

-Zobaczymy, co da się zrobić

Sprawdziłam funkcje życiowe i bransoletka skróciła mój czas analizy, że dzięki temu mogłam szybciej reagować medycznie. Wyjęłam wszystko, co potrzebowałam.

**Pepper**

Nareszcie. Victoria się pojawiła. Byłam zmęczona całym tym dniem i nie patrzyłam, nawet na zegarek. Odetchnęłam z ulgą na chwilę, gdy lekarka zaczęła go ratować. Niestety Rhodey też był wykończony fizycznie. W sumie, to on najwięcej siły zużył i w walce i w tym uciskaniu. Teraz wszystko było w jej rękach.
Wstrzyknęła mu coś dożylnie. Jego powieki się uchyliły lekko, ale to był znak.

-Tony, słyszysz mnie? Tony?- patrzyłam z rozpaczą na jego twarz

-Tony, wszystko gra? Słyszysz, co do ciebie mówię? Jeśli mnie słyszysz, mrugnij

On ruszył powiekami, ale coś dalej było złego. Gwałtownie zakaszlnął i zaczął się dusić. Znowu chciałam panikować. Już było tak dobrze i znowu to samo.

-Spokojnie. Muszę go zabrać na operację. Macie tu sterylne pomieszczenie?

-Już nie- odezwał się Rhodey, który jako jedyny był zarazem spokojny i rozsądny

-No to trzeba go zabrać do SHIELD. Tam mam więcej możliwości, niż w zwykłym szpitalu. Powiadomiłam chirurga- założyła mu maskę tlenową i położyła na nosze

-Będzie żył i nie umrze?

-Będzie i nie umrze. Operacja naprawi mój błąd, który kosztował go życie- odparła łagodnie i poszła do statku

Tych , których miała przy sobie agentów, byli bardziej ogarnięci, niż ci, co przybyli po Vanko, choć głównie mieli nam pomóc. Razem z Rhodey'm dołączyliśmy do nich.
Gy trafiliśmy do bazy w Nowym Jorku i to już na Ziemi, Victoria zabrała Tony'ego na operację. My mogliśmy tylko czekać. Rhodey musiał powiadomić matkę, ale też się pojawiła.

-Jesteście cali?- uścisnęła nas, ciesząc się, że wyszliśmy bez szwanku z tak trudnego starcia, które przejdzie do historii

-Wygraliśmy, ale teraz musi tylko Tony przeżyć

-Będzie dobrze. Uratowała go wtedy, uda się jej teraz

-Tylko nie widziałaś, jak go potraktowali. To było okropne- powiedział Rhodey, którego spokój ducha zaczynał znikać

-Poczekajmy, aż się skończy operacja

Godziny się przedłużały, że na korytarzu zostały zapalone światła. Operacja się ciągnęła i nikt nie wyszedł nam coś powiedzieć. Była cisza i żaden z nas się nie odezwał ani jednym słowem.
Dopiero po trzech godzinach, wyszła lekarka.

-Co z nim?

-Robiłam wszystko, co w mojej mocy. Obrażenia były bardzo głębokie, że kawałki implantu wbiły się poza skórę i musiałam je usunąć. Doszło do komplikacji, gdy wszczepiałam reaktor. Chcecie go zobaczyć?

-Tak- nie wiedziałam, jak na to zareagować

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X